Выбрать главу

Sługa pochylił się nad Bartonem, a ja przypomniałem sobie, jak tego samego poranka, kiedy wychodziłem z czasu szybkiego, widziałem przez chwilę, jak niebieska peleryna na pewnym niskim mężczyźnie zmienia się w czerwoną pelerynę na chudym, wysokim słudze, tym właśnie, który teraz nachylał się nad Bartonem, tym, który patrzył teraz, jak Barton niósł grog ku ustom.

— Stop — rzekłem do Bartona. — Nie pij tego.

Barton spojrzał na mnie przez chwilę ze zdziwieniem, a sługa stał, patrząc na mnie bez wyrazu. Potem nagle sługa zwalił się na ziemię, a Barton zerwał się na równe nogi i żwawo pobiegł ku drzwiom. Byłem zaskoczony. Wytrącony z równowagi. Stałem się wolniejszy. Upłynęło kilka cennych chwil, zanim znów spojrzałem na rozciągniętego na podłodze sługę i zdałem sobie sprawę, że to wcale nie jest sługa. To był Barton.

Jak mogłem się tak mylić, kiedy widziałem, jak sługa pada, a Barton wychodzi? Nigdy nie zmieniali miejsc, przynajmniej ja tego nie dostrzegłem. A jednak leżał tu Barton z głową prawie odrąbaną od ciała, trzymającą się tylko na kręgosłupie. To musiano zrobić jednym silnym uderzeniem bardzo ostrej klingi. Ale kiedy? Dlaczego tego nie widziałem?

Żelazne ostrze.

Oczywiście nie było czasu na domysły. Uklękłem przy Bartonie, docisnąłem głowę do szyi i zrobiłem wszystko to, co robiłem dla tak wielu Humpersów i ich zwierząt. Połączyłem naczynia krwionośne, zaleczyłem porwane mięśnie, zespoliłem bez szwów zranioną skórę, sprawiłem, że jego ciało stało się zdrowe i całe. Potem, ponieważ już się tym zajmowałem, ponieważ lubiłem go oraz ponieważ łatwiej było robić coś, co umiałem, niż myśleć, co robić dalej, znalazłem jego reumatyzm, osłabienie, chorobę płuc i umierające serce i naprawiłem to wszystko, odnowiłem, uczyniłem go zdrowszym, niż był od wielu lat.

Oprzytomniał, patrzał na mnie.

— Człowiek Wiatru — rzekł z uśmiechem. — Opowieści mówiły prawdę.

— Sługa był jednym z nich — wyjaśniłem, chociaż, oczywiście, nie miałem pojęcia, kim byli „oni”, z wyjątkiem tego, że jakoś doszli do panowania nad światem.

— Domyśliłem się tego, w chwili kiedy ostrze przecinało mi gardło. Kochany Dul. Jak im się udaje tak przebierać? Bardzo dobrze pamiętam, że Dul urodził się w tym domu. Dziecko ochmistrza. Nigdy nie wpadło mi na myśl, żeby kwestionować to, co pamiętam na jego temat. Podsłuchał oczywiście naszą rozmowę. Przypuszczam, że chciał nas otruć. Ostrzegłeś mnie, żebym nie pił. Powiedz, jak się domyśliłeś?

Nie miałem czasu ani chęci opowiadać mu o Ku Kuei i o manipulacjach czasem.

— Po prostu zgadłem — rzekłem. — Sprawiłeś, że stałem się czujny.

Spojrzał na mnie z powątpiewaniem i prawdopodobnie doszedł do wniosku, że jeśli bym chciał powiedzieć prawdę, już bym ją powiedział. Wstał. Właściwie zerwał się na nogi tak gwałtownie, że sam był tym zaskoczony i prawie stracił równowagę.

— Kiedy kogoś leczysz, nie robisz tego połowicznie, prawda? — spytał. — Czuję się jak trzydziestolatek.

— To straszne. Chciałem, żebyś czuł się jak dwudziestolatek.

— Nie zamierzałem się przechwalać. Laniku, czym ty właściwie jesteś? Nieważne, nieważne. Istotne jest pytanie: „Czym jest Dul, czym jest Percy, czym jest Dinte?” W każdym razie wątpię, czy znajdziemy Dula. Nawet jeśli go dogonimy, będzie prawdopodobnie wyglądał na staruszkę, a kiedy przejdziemy obok, dźgnie nas nożem w plecy.

— My? — zapytałem.

— Czekałem, żeby sprawdzić, czy potwierdzisz moją teorię, zanim zacznę działać — rzekł Barton. — Podświadomie stale się bałem, że wariuję i że to wszystko wymyśliłem. Ale teraz wiem, że miałem rację, i ty wiesz o tym także, a ponieważ jestem obecnie we wspaniałej, młodzieńczej formie, przyszedł czas, by stanąć twarzą w twarz z Percym i zabić małego sukinsyna.

— Zabić? To chyba nie w twoim stylu — rzekłem.

— Może nie — rzekł Barton. — Ale istnieje pewien rodzaj wściekłości, który się czuje, jeśli się zostanie oszukanym przez kogoś, komu się najbardziej wierzyło. Nie można tego porównać z żadnym innym rodzajem gniewu. Zrobił ze mnie głupca i to nie w jakiejś małej sprawie, ale w sprawie mego własnego ja, ogłupił moją żonę, wykorzystał moje pragnienie posiadania rodziny. Został moim następcą, wykorzystał mnie jako odskocznię do władzy. Udawał cały czas, ogłupiał mnie, bym myślał, że jest moim synem. Jestem bardzo gniewny, Laniku Muellerze.

— Jak tylko Dul do niego dotrze, Percy dowie się, że nie żyjesz. Czy to mądrze tak natychmiast wyprowadzać go z błędu?

Barton zamyślił się.

— Poza tym, Barton, co nam da zabicie jednego z nich? Mamy już dowody, że jest ich co najmniej czworo: Dinte, twój syn Percy, Dul i ta kobieta z Nkumai, Mwabao Mawa.

— Więc teraz jesteś już pewien, że ona też?

— Kiedyś coś zobaczyłem, czego aż do tej chwili nie mogłem zrozumieć. Czworo, ale na pewno są też inni, gotowi natychmiast ich zastąpić. Jeśli mamy rozwiązać ten problem, musimy się dowiedzieć, skąd są.

— Czy to ma znaczenie? — zapytał.

— A nie ma?

Uśmiechnął się.

— Ma, oczywiście. Wpadło mi na myśl, że są bardzo zaawansowani w przejmowaniu władzy nad całą planetą. A zarówno Nkumai jak i Mueller mają żelazo, prawda?

— A teraz ci ludzie, kimkolwiek są i cokolwiek robią, kontrolują źródło tego żelaza.

Barton potrząsnął głową i zaśmiał się gorzko.

— Przez tysiące lat wszystkie Rodziny morderczo konkurowały, aby znaleźć coś, co można sprzedać na Zewnątrz przez Ambasadory. Każdy chciał jako pierwszy zbudować statek kosmiczny i wynieść się stąd. Teraz tamci będą pierwsi, bez względu na to, kto zwycięży. Teraz oni będą tym wszystkim rządzić. I nikt prócz nas nawet nie zdaje sobie sprawy, że to robią.

— To nie jest po prostu zwykłe oszustwo — zauważyłem.

— Przyjąłeś to wszystko tak spokojnie.

— Przyzwyczaiłem się widzieć na tym świecie dziwne rzeczy. Pojadę do Gill, Barton, ale nalegam, byś tu pozostał. Tutaj przynajmniej nic ci nie grozi. I zdaje mi się, że wiem, jak ich rozpoznawać. Łatwo i bezpiecznie. Rozpoznawać ich i wykręcić się od ich złudzeń.

Nie spytał, jak mam zamiar to robić, ponieważ z mojego zachowania wynikało jasno, że i tak nie odpowiem. Ach, myślałem o tym, żeby mu powiedzieć, ale nie było potrzeby, aby ktokolwiek, nawet tak dobry człowiek jak Barton, wiedział, jakie są moje możliwości. Jeszcze nie. Dopóki nie postanowię, co mam z tym zrobić.

Obiecał, że pozostanie w domu na urwisku, chociaż nie był szczęśliwy z tego powodu. Poszedłem do stajni, osiodłałem konia — najlepszego z koni Bartona — i wyruszyłem do Gill. O mojej głupocie najlepiej świadczy fakt, że nie szedłem pieszo w czasie szybkim. Obcując z Bartonem, szybko wróciłem do mej najstarszej roli — herbowego dziedzica Mueller. Mówiłem jak lord, a teraz, nie zastanawiając się, wsiadłem na konia, żeby podróżować jak lord. Taka jest moc starego przyzwyczajenia, nawet porzuconego. Już przed laty przestałem być dziedzicem Muelleru, ale ta rola tkwiła wciąż we mnie, gotowa się ujawnić i kierować mymi działaniami. Omal przez to nie straciłem życia.

Jadąc na oklep szybko, lecz spokojnie, drogą ku cywilizacji, a potem ku Gill, zobaczyłem jakiegoś Humpersa. Gnał swe stado na północ, ku mniej cywilizowanej, a przeto bardziej gościnnej części Humpingu. Trudno było mi uwierzyć, że dopiero wczoraj skończyłem sadzenie u Glaina i Vran, że serio myślałem o spędzeniu reszty mego życia wśród Humpersów. Bolesna była pamięć o tym, co działo się zaledwie dzień wcześniej, i świadomość, że nie jestem mimo wszystko gotów żyć spokojnie ani szczęśliwie, ale że wciąż rządzi mną poczucie misji. Jeśli jest jakiś cel do spełnienia, ja go spełnię, myślałem gorzko. Ale i z pewną dumą, bo choć jak dotychczas wszystkie moje działania spaliły na panewce, przecież przyszedł czas — ten czas, gdyż w czasie szybkim siewcy złudzeń odkrywali się przede mną — że byłem nie tylko osobą, która mogła ich powstrzymać, byłem jedyną osobą poza Ku Kuei, która w ogóle mogła ich rozpoznać. A z powodu apatycznego stylu życia Ku Kuei nie było szans, że otrzymam od nich jakąkolwiek pomoc, kiedy nadejdzie pora, by zniszczyć siewców złudzeń.