Zniszczyć ich. Czyżbym już tak sobie, beztrosko, planował morderstwo? Ale trwa przecież wojna, przekonywałem sam siebie. Tylko kto ją wypowiedział i dlaczego mam sądzić, że ja właśnie bronię słusznej sprawy? Wiedziałem, że tym razem nie muszę pytać ziemi. Tym razem nie była to sprawa jedzenia warzyw. Miałem zamiar zabijać ludzi, zabijać z zimną krwią, zabijać w słusznej sprawie, ale mimo to zabijać.
Czy sprawa rzeczywiście była słuszna? Czy nie przygotowuję się do wymierzenia ciosu w obronie niezależności Mueller? Niezależności od czego? Może ci siewcy złudzeń robili coś rzeczywiście pożytecznego dla naszej biednej planety? Kończyli z rozlewem krwi, prawda? Kończyli konkurencję między Rodzinami, jednoczyli planetę, by osiągnąć wspólny cel.
Nie. To nie tak. Oni nie likwidowali konkurencji. Oni wygrywali ją dzięki oszustwu, a to było zupełnie co innego. Dla mnie postępowanie takie było nieuczciwe.
I to jest, mimo wszystko, jedyny sposób, w jaki człowiek rozstrzyga co jest dobre, a co złe — na podstawie własnego osądu. Dla mnie tamci postępowali nieuczciwie. To przecież inni ludzie rozwiązywali problemy wszechświata. To przecież inni ludzie oddali krew i geny, żeby Mueller mógł dostać żelazo od Ambasadora. Te myśli i ta krew zostały skradzione i nikt nie wiedział, że w ogóle dokonywane jest przestępstwo.
Pamiętam, jak byłem radykalnym regeneratem. Pamiętam, jak stałem przy oknie, patrząc na zagrody, wyobrażając sobie, że przebywam pośród wielorękich i wielonogich potworów, które karmiono z koryt i którym odmawiano nawet odrobiny człowieczeństwa. Było to okrutne, chociaż Bóg jeden wie, jak można było traktować radów. Jednak nawet to okrucieństwo było do zniesienia, lub częściowo do zniesienia, ponieważ rady wiedziały, że robią to dla Muelleru. Po to, by zagwarantować, że ich rodziny i rodziny ich rodzin zostaną zaakceptowane przez Zewnętrze, że będą tymi, którzy zbudują statki, udadzą się w Kosmos i staną się wolni.
Jeśli ta nadzieja pomagała im zachować zmysły, to strasznym przestępstwem było przemienienie jej w kłamstwo i wykorzystanie ich cierpienia, samotności oraz utraty człowieczeństwa przez rasę obcych, którzy wcisnęli się do Rodzin…
Nienawidziłem Dintego. Pogardzałem nim przedtem, ale teraz go nienawidziłem. Zobaczyłem w myślach, jak wchodzę do pałacu w Mueller nad Rzeką, podchodzę do Dintego, wchodzę w czas szybki i widzę człowieka, którym naprawdę był Dinte, człowieka udającego mego brata, człowieka, który zniszczył mego Ojca i wyzuł mnie z mego dziedzictwa. I kiedy go tak widziałem, mogłem wyobrazić sobie, jak go zabijam, i obraz ten sprawiał mi przyjemność.
(Pamiętałem ziemię jęczącą od krzyków umierających ludzi, ale odciąłem się od tego wspomnienia. Nie będę drążył tych wspomnień. Nie dzisiaj. Musiałem rozlać krew, zanim znów będę gotów to wspominać.)
Ale najpierw Percy Barton, „syn” Lorda Bartona. Trzeba się od niego dowiedzieć, skąd przybył i kim byli jego ludzie, a potem zniszczyć ich wszystkich. O ile w ogóle można ich było zniszczyć. Czy był jakiś sposób zlikwidowania ludzi, którzy mogli wyglądać na coś, czym nie byli, którzy mogli na twoich oczach zamienić się miejscami z kim innym, a ty w ogóle tego nie widziałeś, którzy mogli udawać przez lata twego brata i nigdy się nie zdradzili?
Jak to robili? Jak mogłem z tym walczyć?
Kiedy schodziłem ze wzgórz Humpingu, czułem ogromny smutek, ponieważ wiedziałem, że opuszczam mój najprawdziwszy dom, aby poza nim zburzyć spokój swego umysłu i przysporzyć cierpienia ziemi. Pamiętam, jak przywódca Schwartzów powiadał mi: „Każdy człowiek, który zginie z twej ręki, będzie już zawsze krzyczał w twej duszy”.
Już prawie chciałem się wycofać. Prawie zawracałem do Glaina i Vran. Prawie.
Ale nie. Jechałem dwadzieścia dni, zanim dotarłem do Gill, stolicy Rodziny Gill, jak również stolicy imperium zwanego Sojuszem Wschodnim. W czasie podróży nic nie wymyśliłem i nie dowiedziałem się niczego, o czym nie wiedziałbym przedtem. Nie przedsięwziąłem nawet podstawowych środków ostrożności. Nie miałem nawet dość rozsądku, by wejść do miasta w czasie szybkim. Dlatego właśnie w Gill schwytali mnie i zabili.
11. Gill
Dul, sługa Lorda Bartona, przybył do Gill przede mną. Można było to przewidzieć. Nie uwzględniłem jednak faktu, że jeśli Dul słyszał aż tyle z naszej rozmowy, iż chciał nas otruć, to usłyszał również dostatecznie dużo, by zorientować się, że jestem Lanikiem Muellerem.
Czy mu uwierzyli? Czy mogli się spodziewać, że Lanik Mueller przeżył, że wychynął znów z lasu Ku Kuei po dwóch latach? Może na początku w to wątpili, ale kiedy wiadomość dojdzie do Mwabao Mawy, nie będzie już wątpliwości. Będzie pamiętać, że widziała mnie rok temu w Jones.
W tej chwili był to jednak problem czysto akademicki. Kimkolwiek byłem — Lanikiem Muellerem, Jeziornym Pijakiem czy Człowiekiem Wiatru — dowiedziałem się o istnieniu siewców złudzeń i trzeba było mnie zniszczyć. Mieli mój rysopis, więc kiedy przyszedłem do bramy Gill, żołnierze pojmali mnie, ściągnęli z konia i trzymali, a kapitan porównywał mnie z pisemnym opisem, którego czytanie sprawiało mu pewną trudność.
— To ten — powiedział w końcu, ale w jego głosie brzmiało pewne zwątpienie.
— Myli się pan — rzekłem. — Po prostu wyglądam jak on, ktokolwiek to jest.
Kapitan jednak wzruszył ramionami.
— Jeżeli nadejdzie jeszcze ktoś, kto pasuje do opisu, też go zabijemy.
Żołnierze zawiązali mi oczy, załadowali mnie na wóz i powlekli przez ulice.
Byłem zatroskany. Jeśli wierzą, że jestem Lanikiem Muellerem i jeśli wiedzą — a siewcy złudzeń na pewno już się o tym dowiedzieli — że Muellerowie regenerują się, zabiją mnie zbyt starannie. Naprawdę mogę umrzeć, gdy mnie zetną albo spalą. Nie będę w stanie się ocalić, więc będę musiał uciec, zanim dokonają egzekucji. Jedyny sposób ucieczki, jakim dysponowałem, zbyt wyraźnie demonstrował moje możliwości, by nie wzbudzić zaniepokojenia siewców złudzeń.
Miałem szczęście. Dul, kimkolwiek był, okazał się nie dość bystry lub niedostatecznie poinformowany, by sobie uświadomić, że jeśli rzeczywiście jestem Lanikiem Muellerem, nie zdołają mnie zabić w zwykły sposób. Egzekucje w Gill wykonywał oddział łuczników. Każdy Mueller łatwo radził sobie ze strzałami, jeśli nie było ich zbyt wiele na raz; dla rada takiego jak ja nie mieli po prostu dostatecznej liczby strzał, by w moim ciele dokonać zniszczeń, których nie byłoby ono w stanie zaleczyć.
Żołnierze okazali się bardzo praktyczni. W Mueller każda osoba — obcy, niewolnik czy obywatel — ma prawo zostać wysłuchana. W Gill widocznie tej zbytecznej formalności nie stosowano wobec obcych. Zostałem aresztowany, obwieziony na wozie ulicami Gill (wyglądało na to, że ludzie pozbywają się zgniłych owoców i warzyw, rzucając je jako pożegnalny podarunek do wozu skazańców), wywieziony z miasta przez tylną bramę, wyciągnięty z wozu i umieszczony przed ogromnym stosem słomy, tak aby te strzały, które nie trafiły do celu, nie uszkodziły się ani nie zgubiły.