— Powyżej czternastu — podpowiedziałem.
— Szesnastu — poprawił Barton przerażony. — Czy naprawdę oferują młodsze?
Zarządca skierował wzrok ku niebu i odprowadził Bartona. Natychmiast, gdy się oddalili, wszedłem w czas szybki i ruszyłem ku pałacowi.
Kiedy tam przybyłem, ktoś właśnie przechodził przez drzwi. Kobieta. Było ciasno, ale przecisnąłem się obok niej nawet jej nie trąciwszy — to by ją boleśnie posiniaczyło. Wybrałem drogę strzeżoną przez największą liczbę strażników i wkrótce znalazłem się w imponującej sali tronowej. Potem przeszedłem do jakiegoś zakamarka i rozejrzałem się po zgromadzonych w sali ludziach. Próbowałem się przyjrzeć dokładnie wszystkim twarzom w pokoju, jeśli więc któraś by się zmieniła, wiedziałbym o tym. A potem przeszedłem do czasu rzeczywistego.
Staruszka siedząca na tronie stała się młodzieńcem, bardzo podobnym do Bartona. Większość urzędników dookoła pozostała niezmieniona, ale wśród tłumu rozpoznałem Dula. Był niewysokim, młodym człowiekiem, w prostej, brązowej tunice. Zmieniło się również kilka innych twarzy. Przechodziłem kilka razu z czasu rzeczywistego do szybkiego i z powrotem, żeby mieć pewność, że wykryłem wszystkich. Było ich ośmioro.
Przybyłem tu z mocnym postanowieniem, że dowiem się, skąd przybyli, i pozabijam ich. Teraz zastanawiałem się, jak dokonam obu tych rzeczy. Nie mogłem rozmawiać z nimi w czasie szybkim, musiałem więc stanąć z wrogami twarzą w twarz w czasie rzeczywistym. A jak mógłbym ich zabić, nie przyciągając uwagi wszystkich pozostałych siewców złudzeń? Jeśli zostaną przede mną ostrzeżeni, mogą być zdolni do obrony.
Wiedziałem przynajmniej, że mogę ich zidentyfikować, przełączając się z czasu zwykłego do szybkiego i z powrotem. Ale uśmiercenie ich w czasie szybkim nie będzie proste. Oczywiście, dokonanie samego aktu to rzecz łatwa. Ale pchnięcie nożem w serce nieświadomego człowieka to zupełnie inna sprawa niż drobne sztuczki, którymi dotychczas zabawiałem się w czasie szybkim. Szkolono mnie do walki. Walczyłem i zabijałem już poprzednio. Zawsze jednak mój wróg miał szanse bronić swego życia. Nie miałem chęci atakować, kiedy przeciwnik był całkowicie bezradny.
Ku Kuei zabijali zwierzęta, waląc je po głowie w czasie szybkim. Ja ganiłem ich za to. Ale oni mieli rację: nie odcina się stopy, gdy staje się do wyścigu. Jeśli mam przeszkodzić siewcom złudzeń w opanowaniu świata, będę musiał zastosować swe nabyte zdolności i pozabijać ich. Nie było szans na żadne rokowania — wykazali już swe zdecydowanie, by zagarnąć i utrzymać władzę za wszelką cenę. Ich śmierć nie będzie obrazą sprawiedliwości. I jeśli będę mógł ich zabić tylko w ten sposób, że podkradnę się do nich jak tchórz…
Były to myśli nieproduktywne, a Dul właśnie zaczął oddalać się od grupy w sali tronowej. Poczekałem chwilę, aż zobaczyłem, do których drzwi zmierza, a potem wszedłem w czas szybki i przekroczyłem te drzwi przed nim. Nie miałem zamiaru mordować, chciałem tylko informacji. Kiedy przeszedł przez drzwi, ja, znowu w czasie normalnym, postąpiłem o krok i ująłem go za ramię.
— Dul — rzekłem — jak to miło cię znowu widzieć.
Zatrzymał się i spojrzał na mnie. Jego twarz wyrażała tylko umiarkowane zdziwienie.
— Myślałem, że ciągle jest pan w Britton — rzekł, a potem, chociaż wyraźnie widziałem, że trzymał ręce opuszczone przy bokach, poczułem, jak w mą pierś głęboko zanurza się nóż. Moje biedne serce znów będzie musiało się regenerować, pomyślałem. Zdałem sobie jednocześnie sprawę, że mierzyć się z siewcami złudzeń twarzą w twarz będzie trudno. Kiedy ktoś może cię zabić, a ty nie widzisz nawet, że porusza rękami, stwarza to pewne nietypowe problemy w walce.
Oczywiście wszedłem w czas szybki i zobaczyłem, jak właśnie cofa rękę od noża sterczącego z mojej piersi. Wyjąłem nóż, odszedłem, położyłem się na podłodze i czekałem w czasie szybkim, aż me serce zagoi się na tyle, bym mógł działać dalej. Była to czysta rana, ale nie powinienem się zbytnio nadwerężać — istniały granice tego, co moje serce mogło wytrzymać, nie buntując się i nie zmuszając mnie, bym spędził kilka godzin w łóżku. W końcu jednak znów byłem na chodzie. Wstałem i podszedłem do Dula, który tymczasem wycofał już swą rękę. Na jego twarzy zaczynało odmalowywać się zdziwienie spowodowane moim zniknięciem. Wziąłem nóż i aby przekonać Dula, że naprawdę potrzebuję jego współpracy, wepchnąłem mu ostrze noża (żelazo produkcji Muellerskiej!) głęboko w ramię. Potem znów wszedłem w czas zwykły, obserwując jak w ostatniej chwili ten młody człowiek, którego dźgnąłem, zmienia się w wysokiego milczącego sługę, Dula. Jego otępienie trwało jednak niedługo. Spojrzał zaskoczony, złapał się za ramię i w tej chwili iluzja zamigotała i znikła. Zmieniał się przed mymi oczami, aż w końcu ustalił się w swej własnej postaci, niskiego, młodego mężczyzny.
Skoczył w moją stronę, ściągając mnie na ziemię. Nóż miał już w ręce, skierowany ku memu gardłu. Zatrzymałem nóż i mocowałem się, aby mu go wyrwać. Dul był młody i silny — ja byłem młodszy i znacznie silniejszy. Nie miał też większego pojęcia o walce na noże. Prawdopodobnie nigdy nie musiał używać broni w sytuacji, kiedy wróg widział jego ruchy.
Przygwoździłem go do podłogi i zażądałem, by zanim go zabiję, powiedział mi, skąd pochodzi. Nagle usłyszałem skrzypnięcie drzwi. Obejrzałem się, ale nie dostrzegłem nikogo, choć drzwi były wciąż otwarte i kołysały się. Jeśli siewcy złudzeń potrafią robić to wszystko, co już widziałem, mogli też prawdopodobnie spowodować u mnie złudzenie, że nikogo nie ma. Byłem pewien, że w pomieszczeniu znajduje się ktoś jeszcze. Przesłuchiwanie Dula w towarzystwie siewców złudzeń nie mogło się udać, a ponadto teraz byli już ostrzeżeni. Istniała przedtem jedna szansa, by dowiedzieć się, skąd są. Teraz tę szansę straciłem.
Wszedłem w czas szybki i podniosłem się znad rozciągniętego na ziemi przeciwnika. Nie jeden, ale trzej siewcy złudzeń z wyciągniętymi nożami kierowali się ku miejscu, gdzie się przed chwilą znajdowałem. Było to bezcelowe, ale wyjąłem im noże z rąk i zabrałem je ze sobą do sali tronowej, gdzie starsza pani udająca Percy’ego Bartona siedziała ze znudzoną miną na tronie. Umieściłem noże na jej podołku, z ostrzami skierowanymi ku niej i wyszedłem z pałacu. Przesłanie będzie jasne: mogłem ją zabić. Ale było to tylko przesłanie, tylko wskazanie możliwości, a ja nie wiedziałem, co robić dalej.
Wszystkich ich pozabijać? Bezcelowa strata czasu, skoro nie wiedziałem, skąd pochodzą. Zostaną tylko zastąpieni przez kolegów, a ich spisku wcale to nie powstrzyma, najwyżej trochę opóźni. W tej sytuacji miałem trochę czasu, by zaplanować następny ruch, przynajmniej w czasie szybkim — upłynie tydzień, zanim jeźdźcy z Gill dotrą do jakiejkolwiek innej stolicy, a mając tydzień do dyspozycji, w czasie szybkim można dokonać wiele.
Opuściłem pałac. Nie należało się spodziewać, że wszędzie będą się walały kartki z napisem: „Szalbierze w tym pałacu pochodzą z takiej to a takiej Rodziny”. Będę musiał posługiwać się tylko rozsądkiem, aby określić ich ojczyznę. A jeśli chodziło o wyciąganie wniosków przy pomocy ścisłego rozumowania, nauczyłem się szanować Lorda Bartona.
— Za szybko wróciłeś — rzekł po tym, jak odesłałem dziewczynę z pokoju. — Nadmiernie wykorzystujesz naszą przyjaźń.
— Potrzebuję twojej rady.
— A ja potrzebuję samotności. A raczej samotności samowtór. Czy zdajesz sobie sprawę, że byłem o krok od dokonania czegoś, czego nie udało mi się dokonać w ciągu ostatnich trzydziestu lat? Dwa razy pod rząd. Dwa razy w ciągu dziesięciu minut.