Выбрать главу

— A czy nie dałoby się armii sformować ponownie?

— Pewnie że by się dało. Ale obecne pokolenie nie ma pojęcia o służbie w wojsku. Nie mamy już żadnych dowódców poza kilkoma starymi prykami, takimi jak ja. Na to zaś, żeby utworzyć sprawnie dowodzoną armię, trzeba lat.

— A tymczasem Ziemia jest kompletnie bezbronna wobec jakiejkolwiek inwazji z zewnątrz?

— Właśnie. Jedyną jej obronę stanowią oddziały policyjne, ale poważnie wątpię, żeby to była siła zdolna sprawdzić się w walce.

— Czy mógłby mi pan powiedzieć coś więcej o policji?

— Nic na ten temat nie wiem. Nigdy nie zaprzątałem sobie głowy cywilami.

— Można jednak przypuszczać, że policja przejęła wiele funkcji wojska, nieprawdaż? Że stanowi znaczną i zdyscyplinowaną siłę paramilitarną?

— To możliwe. Dziś wszystko jest możliwe.

(Obywatel Moertin Honners, lat 31, zawód — werbalista. Szczupły marzyciel o żywej, chlopięcej twarzy i gładkich kukurydziana blond włosach).

— A więc jest pan werbalistą, obywatelu Honners?

— Owszem, proszę pana. Choć, jeśli nie ma pan nic przeciwko temu, wolałbym określenie „literat”.

— Oczywiście. Obywatelu Honners, czy obecnie pisze pan coś dla któregoś z periodyków sprzedawanych w punktach szerokiego kolportażu?

— Skądże znowu?! Dla nich piszą tylko totalne beztalencia schlebiające gustom samych dołów klasy średniej. Ich opowiadania, na wypadek gdyby pan nie wiedział, są wiernymi kopiami prac popularnych pisarzy XX i XXI wieku. Te miernoty podstawiają tylko inne przymiotniki i przysłówki. Chociaż podobno zdarza się, że jakiś odważniejszy pismak zastępuje czasownik, a nawet rzeczownik, ale to rzadkie przypadki. Wydawcy tych czasopism niezbyt przychylnie patrzą na jakiekolwiek innowacje.

— I pan nie wykonuje tego rodzaju prac?

— O nie! Moja praca ma charakter niekomercyjny. Jestem twórczym odtwórcą dzieł Conrada.

— Czy nie zechciałby pan wytłumaczyć, co to znaczy, obywatelu Honners?

— Z największą przyjemnością. Wszystkie moje wysiłki twórcze zmierzają do ponownego stworzenia dzieł Josepha Conrada, pisarza żyjącego u schyłku ery przedatomowej.

— A w jaki sposób pan to robi?

— No cóż, w chwili obecnej zajmuję się stworzeniem piątej nowej wersji „Lorda Jima”. Żeby tego dokonać, staram się jak najgłębiej wczuć w oryginał dzieła. Następnie próbuję napisać je jeszcze raz, tak jak uczyniłby to sam Conrad, gdyby żył w dzisiejszych czasach. Jest to zajęcie wymagające niezwykłej staranności i absolutnego artystycznego powinowactwa. Jedno jedyne potknięcie może pogrzebać całą pracę. Jak pan widzi, trzeba w mistrzowskim stopniu opanować conradowskie słownictwo, tematykę, wątki, postaci, nastrój, podejście i tak dalej. Ale operując tym wszystkim, nie wolno jednocześnie stworzyć bezwolnej kopii. W twórczym odtworzeniu musi być powiedziane coś nowego, tak jak powiedziałby to sam Conrad.

— I udaje się to panu?

— Krytycy byli dla mnie bardzo łaskawi, a i ze strony wydawców słyszę ciągle słowa zachęty do dalszej pracy.

— A jakie ma pan plany na przyszłość? Po ukończeniu piątej nowej wersji „Lorda Jima”?

— Najpierw zafunduję sobie długi odpoczynek. A później spróbuję stworzyć nową wersję któregoś z mniej znanych dzieł Conrada. Może „Plantatora z Malaty”.

— Rozumiem. Czy takie twórcze odtwarzanie jest zasadą rządzącą wszystkimi dziedzinami sztuki?

— To cel, do którego dąży każdy prawdziwy artysta, bez względu na to, jakie obrał sobie tworzywo. Sztuka to niestety okrutna pani.

(Obywatel Willis Ouerka, lat 8, zawód — uczeń. Wesoły, czarnowlosy, opalony chłopiec).

— Przykro mi, panie ankieterze, ale rodziców nie ma w domu. — Nie szkodzi, Willis. Nie masz nic przeciwko temu, żebym zadał ci kilka pytań?

— Pewnie że nie. A co pan ma tam pod marynarką? To, co tak odstaje?

— Pytania to ja będę zadawał, dobrze, Willis?… Taaak, lubisz chodzić do szkoły?

— Szkoła jest w porządku.

— A jakie tam macie lekcje?

— No, pisania i czytania, zasad obywatelskich, lekcje rysunku, muzyki, architektury, literatury, baletu i teatru. Takie same, jak wszędzie.

— Rozumiem. To wszystko jest na lekcjach otwartych?

— Jasne.

— Czy uczęszczasz także na zajęcia zamknięte?

— No pewnie. Codziennie.

— Czy możemy porozmawiać na ten właśnie temat?

— Dlaczego nie? Czy to, co tak odstaje, to pistolet? Ja wiem, co to jest pistolet. Kilku starszych chłopców pokazywało sobie kilka dni temu w czasie lunchu takie różne obrazki i wszystko widziałem. To pistolet?

— Nie. Po prostu garnitur niezbyt dobrze na mnie leży… No więc, czy mógłbyś mi powiedzieć, czym zajmujecie się w czasie tych lekcji?

— Nie mógłbym.

— A dlaczego?

— Bo nie pamiętam.

— Nie opowiadaj, Willis.

— Naprawdę, panie ankieterze. Wszyscy wchodzimy do klasy i wychodzimy z niej po dwóch godzinach na przerwę. To wszystko. Nic więcej nie pamiętam. Rozmawiałem nawet z innymi dzieciakami, ale one też nic nie pamiętają.

— Dziwne…

— Nie, proszę pana. Przecież gdybyśmy mieli coś pamiętać, lekcje nie byłyby zamknięte.

— Może i tak. A czy pamiętasz, jak wygląda klasa albo kto prowadzi zajęcia w czasie lekcji zamkniętych?

— Nie, proszę pana. Ja naprawdę w ogóle nic z tych lekcji nie pamiętam.

— Dziękuję ci, Willis.

(Obywatel Cuchulain Dent, lat 37, zawód — wynalazca. Przedwcześnie wyłysiały mężczyzna o ironicznym spojrzeniu).

— Taaak, zgadza się. Jestem wynalazcą. Specjalizuję się w grach i zabawach. W zeszłym roku wymyśliłem „Triangulować, bo inaczej…!” Okazało się to całkiem niezłe. Może pan widział?

— Niestety, chyba nie.

— Coś w rodzaju gry zręcznościowej. O zagubionych w przestrzeni kosmicznej. Gracze otrzymują niekompletne dane dla swoich minikomputerów i żeby je uzupełnić, muszą trafnie rozwiązać pewne zadania. Za błędne odpowiedzi spotykają ich różne kosmiczne niebezpieczeństwa. Mnóstwo błyskających światełek, i tak dalej. Wielki szlagier rynkowy.

— Czy zajmuje się pan także wynalazkami z innych dziedzin, obywatelu Dent?

— Kiedy byłem dzieckiem, pracowałem nad udoskonalonym modelem siewniko-żniwiarki. Jej wydajność miała być mniej więcej trzy razy wyższa od maszyn używanych obecnie. I niech pan sobie wyobrazi, naprawdę miałem nadzieję, że ktoś ten pomysł kupi.

— I kupił?

— Oczywiście że nie. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że urząd patentowy na stałe zawiesił przyjmowanie wniosków poza sekcją gier i zabaw.

— Czy wywołało to w panu rozgoryczenie?

— No cóż, przyznam, trochę byłem zły. Ale szybko zdałem sobie sprawę, że modele, których używamy, są wystarczająco dobre. Nie ma potrzeby wprowadzać czegoś lepszego lub bardziej pomysłowego. Dziś ludzie cieszą się tym, co mają. A poza tym nowe wynalazki w żaden sposób nie mogłyby przysłużyć się ludzkości. Kontrola urodzeń i zgonów utrzymuje przyrost naturalny na poziomie zerowym, więc każdy może żyć dostatnio. By wprowadzić w życie jakiś wynalazek, trzeba byłoby wyposażyć fabryki w nowe maszyny i urządzenia. A to przecież zupełnie niemożliwe, gdyż wszystkie zakłady są całkowicie zautomatyzowane i same się naprawiają. Dlatego właśnie wprowadzono moratorium na wszelkie wynalazki poza nowinkami w dziedzinie gier i zabaw.

— A co pan osobiście o tym sądzi?

— A co tu można sądzić? Tak po prostu jest.

— I nie chciałby pan, żeby to się zmieniło?