Выбрать главу

— Kto wydał ten zakazi?

— Szef Tajnej Policji.

— Ach tak… Dziękuję, obywatelu opacie Boeren.

(Obywatel Enyen Dravivian, lat 43, zawód — pracownik administracji rządowej. Zmęczony, przedwcześnie postarzały mężczyzna o szczupłej twarzy i lekko skośnych oczach).

— Dobry wieczór panu. A więc jest pan pracownikiem administracji rządowej?

— Zgadza się.

— Rządu stanowego czy federalnego?

— Obu.

— Rozumiem. I od jak dawna jest pan tam zatrudniony?

— Od około osiemnastu lat.

— Ach tak. Może zechciałby mi pan powiedzieć, na czym konkretnie polega pańska praca?

— W żadnym wypadku. Jestem szefem Tajnej Policji.

— Jest pan… Rozumiem, sir. To bardzo ciekawe. Ja…

— Nie sięgajcie po swój promiennik, eksobywatelu Barrent. Mogę pana zapewnić, że w polu otaczającym ten dom jest zupełnie bezużyteczny. A jeśli pan go dotknie, spotka pana krzywda.

— W jaki sposób?

— Mam tutaj kilka dość wymyślnych systemów zabezpieczających.

— Skąd pan zna moje nazwisko?

— Dowiedziałem się o panu nieomal w momencie, gdy postawił

Rozdział 28

pan stopę na Ziemi. Widzi pan, my nie jesteśmy tacy znowu ślepi i głusi. Ale o tym wszystkim możemy porozmawiać wewnątrz. Zechce pan wejść?

— Dziękuję, raczej nie.

— Obawiam się, że będzie pan musiał. No, Barrent, przecież pana nie ugryzę.

— Czy nie jestem aresztowany?

— Ależ skądże! Po prostu utniemy sobie małą pogawędkę. Tak, tak, tędy, tamte drzwi. Proszę czuć się jak u siebie.

Dravivian zaprowadził go do dużego pokoju wyłożonego boazerią z orzecha. Wykonane z czarnego drewna politurowane meble były ciężkie i zawile rzeźbione. Biurko, proste i wysokie, sprawiało wrażenie antyku. Jedną ze ścian pokrywał wspaniały gobelin. W tracących ostrość barwach przedstawiał średniowieczną scenę polowania.

— Podoba się panu? — spytał Dravivian. — Do urządzenia tego pokoju przyczyniła się cała moja rodzina. Żona skopiowała ten gobelin z oryginału, który wisi w Metropolitan Museum. Moi dwaj synowie zajęli się umeblowaniem. Chcieli tu dać coś starego i hiszpańskiego w wyrazie, ale jednocześnie, żeby było nieco bardziej wygodne niż większość antyków. Udało im się to uzyskać dzięki kilku niewielkim zmianom linii. Natomiast mojego własnego wkładu nie można dostrzec. Moją specjalnością jest muzyka baroku.

— Poza pracą policyjną — powiedział Barrent.

— Owszem, poza pracą policyjną. — Dravivian odwrócił się od Barrenta i popatrzył, w zamyśleniu na gobelin. — Do tego tematu przejdziemy w odpowiednim czasie. Najpierw niech mi pan powie, co pan myśli o tym pokoju?

— Jest bardzo piękny — odparł Barrent.

— Taak. I co dalej?

— No cóż… Nie jestem ekspertem. Trudno mi go osądzić.

— Chodzi właśnie o to, że pan musi osądzić — powiedział Dravivian. — W tym pokoju może pan ujrzeć całą ziemską cywilizację w miniaturze. Chcę wiedzieć, co pan o tym myśli.

— Trochę to jakby pozbawione życia. Dravivian odwrócił się z powrotem do Barrenta.

— Tak, to dobre określenie — powiedział uśmiechając się. — Choć „zasklepione w sobie” byłoby może nawet lepsze. To jest pokój człowieka o wysokim statusie, Barrent. W ulepszenie starych wzorów włożono tu mnóstwo twórczej inwencji. Moja rodzina powołała do życia pewien fragment przeszłości Hiszpanii. Inni zachowują się podobnie: odtwarzają elementy historii Majów, pierwszych osadników amerykańskich bądź niektórych plemion Oceanii. A jednak kryjąca się za tym wszystkim pustka jest zupełnie oczywista. Nasze zautomatyzowane fabryki rok po roku produkują dla nas dokładnie takie same dobra. A ponieważ dobra te są takie same, odczuwamy potrzebę wprowadzania do nich zmian, ulepszania ich, ozdabiania po to, by wyrazić w nich siebie i poprzez nie — zaakcentować swoją pozycję społeczną. Taka właśnie jest Ziemia, Barrent. Swą energię i umiejętności trwonimy w pogoni za rzeczami, które w swej istocie są czysto dekadenckie. Ponownie rzeźbimy stare meble, trzęsiemy się nad pozycją i statusem, a tymczasem tajemnicze światy odległych planet pozostają nie zbadane i nie podbite. Już dawno zrezygnowaliśmy z rozwoju i ekspansji. Stabilizacja przyniosła niebezpieczeństwo stagnacji, na którą przystaliśmy. Staliśmy się cywilizacją tak niezwykle wysoko uspołecznioną, że wszelkie dążenia do indywidualizacji trzeba było skierować na zupełnie nieszkodliwe dziedziny, popchnąć je do wewnątrz, nie dopuścić, by otrzymały jakikolwiek znaczący wyraz. W czasie swego pobytu na Ziemi chyba dość się pan na to napatrzył, prawda?

— Owszem. Ale nigdy bym się nie spodziewał, że usłyszę to z ust szefa Tajnej Policji.

— Jestem dość niezwykłym człowiekiem — powiedział Dravivian uśmiechając się ironicznie. — A Tajna Policja to niezwykła instytucja.

— Ale chyba bardzo skuteczna. W jaki sposób dowiedzieliście się o mnie?

— Nie było to zbyt skomplikowane. Większość mieszkańców Ziemi ma od dzieciństwa wpojone przestrzeganie środków bezpieczeństwa. Widzi pan, to część naszego dziedzictwa. Niemal wszyscy, z którymi pan rozmawiał, zdawali sobie sprawę, że coś jest z panem nie w porządku. Rzucał się pan w oczy nie mniej niż wilk w stadzie owiec. Nie mogli tego nie zauważyć i meldowali bezpośrednio mnie.

— Dobrze — powiedział Barrent. — I co teraz?

— Przede wszystkim chciałbym, żeby opowiedział mi pan o Omedze.

Barrent opowiedział szefowi Tajnej Policji o swoim życiu na więziennej planecie. Dravivian kiwał głową, nieznacznie się uśmiechając.

— Cóż, wygląda to prawie dokładnie tak, jak się tego spodziewałem — powiedział. — Na Omedze zdarzyło się niemal to samo, co w pierwszych koloniach amerykańskich i australijskich. Jest tam ta sama dzika energia i pasja, i ta sama bezwzględność. Choć oczywiście są też pewne różnice, ale wy byliście znacznie bardziej odcięci od świata.

— I co pan zamierza teraz zrobić? — zapytał Barrent. Dravivian wzruszył ramionami.

— To naprawdę nie jest ważne. Przypuszczam, że mógłbym pana zabić. Ale to nie powstrzymałoby pańskiej Grupy od wysłania innych szpiegów czy pochwycenia jednego z więziennych statków. A w momencie, gdy ludzie na Omedze zdecydują się na użycie siły, tak czy owak odkryją prawdę.

— Jaką prawdę?

— Przecież do tej pory musiał ją pan chyba poznać — powiedział Dravivian. — Ziemia nie widziała wojny od ponad ośmiuset lat. Dziś nie miałaby nawet pojęcia, jak ją prowadzić. Sieć statków wartowniczych krążących wokół Omegi to zwykły kamuflaż. Statki te są całkowicie zautomatyzowane, zbudowane zgodnie z potrzebami, jakie istniały kilkaset lat temu. Każdy sensownie przeprowadzony atak doprowadzi do pochwycenia któregoś z nich. A kiedy będziecie mieli jeden, reszta nie będzie stawiała oporu. I wtedy już nic nie będzie mogło was powstrzymać przed powrotem na Ziemię. Tymczasem Ziemia po prostu nie ma się czym bronić. To właśnie, jak musiał się pan domyślić, jest powodem, dla którego wszystkich deportowanych więźniów pozbawia się pamięci. Gdyby bowiem pozwolono im ją zachować, bezbronność Ziemi byłaby faktem zbyt boleśnie jawnym.

— Skoro tak doskonale zdajecie sobie z tego sprawę — powiedział Barrent — to dlaczego wasi przywódcy nic z tym nie zrobią?

— Istniał kiedyś taki zamiar. Ale na zamiarze się skończyło. Woleliśmy o tym nie myśleć. Zakładaliśmy, że status quo będzie trwało w nieskończoność. Nikt z nas nie chciał myśleć o dniu, kiedy Omeganie powrócą na Ziemię.