Выбрать главу

Wtedy straciłem przytomność. Błoga chwila, która niestety szybko się skończyła.

Gdy się ocknąłem, znów usłyszałem odgłosy. Tym razem chrapania. To nie potrwa długo. Godzinę, może dwie.

Pan Hamburger zawsze budził się głodny.

Doczołgałem się z powrotem do pokoju i zajrzałem do środka. Nie mogłem się powstrzymać. Musiałem zobaczyć, choć wiedziałem, że będę tego żałował.

Chłopiec leżał zwinięty w kłębek. Nie ruszał się, ale nie spał. Gapił się na ścianę. Domyśliłem się, co robi. Próbował się skurczyć do jak najmniejszych rozmiarów. Bo jeśli będzie dostatecznie mały, to może Pan Hamburger przestanie go zauważać.

Wiedziałem, co muszę zrobić.

Na podłodze leżały spodnie Pana Hamburgera. Podkradłem się do nich, ostrożnie wsunąłem rękę do kieszeni i wymacałem klucz. Był ciężki i zimny w dotyku.

Zbliżyłem się do łóżka, położyłem palec na ustach. Ciii… Podniosłem ubranie chłopca.

Malec, pięcio-, może sześcioletni, nie reagował, dalej leżał bez ruchu.

Czułem, że powinienem coś powiedzieć, ale co? On nie był jeszcze gotów na poznanie najważniejszych życiowych prawd. Ja zresztą też.

W końcu delikatnie trąciłem go w ramię i zacząłem ubierać jak niemowlaka.

Potem zostawiłem na chwilę, bo musiałem odemknąć drzwi. Lekko zaskrzypiały. Zamarłem. Z sypialni dobiegło stłumione chrapnięcie. Na razie wszystko szło dobrze. Wyjrzałem na długi szary korytarz. Nikogo nie było. Miałem wrażenie, że w tym budynku nigdy nikogo nie było.

Teraz albo nigdy, zdecydowałem.

Nie wiem, dlaczego nagle przypomniała mi się tamta noc, kiedy obudziwszy się, zobaczyłem nad sobą Pana Hamburgera. I to chrapanie ojca dolatujące z głębi korytarza. Rozbeczałem się, choć na tym etapie było trochę za późno na łzy.

Chlipiąc, wróciłem po chłopca. Chwyciłem go za ramię, solidnie potrząsnąłem.

Powolutku otworzył oczy, dojrzałem w nich nikły przebłysk świadomości. Potem znowu odpłynął. Pacnąłem go w policzek, żeby go ocucić, chwyciłem za rękę i ściągnąłem na ziemię.

Chrapanie ustało. Zaskrzypiały sprężyny w łóżku.

Zasłoniłem chłopcu usta, przycisnąłem go do siebie i błagałem w myślach, żeby nie wydawał z siebie żadnych dźwięków.

Czy się modliłem? A czy ja w ogóle potrafiłem się jeszcze modlić? Nic mi nie przychodziło do głowy.

Łóżko znów zaskrzypiało.

Zostało niewiele czasu. Bestia zaczynała się budzić.

Chwyciłem chłopca pod pachy i zataszczyłem pod drzwi. Dziesięć kroków. Osiem. Siedem. Sześć. Pięć.

Chłopiec nie chciał iść. Dlaczego on, do cholery, nie chce iść? Byłoby mi lżej, gdyby postawił stopy na ziemi. Obudź się. Przestań się trząść. Uciekaj, do jasnej cholery. Co z tobą?

Co za bezmyślne stworzenie, które nie potrafi stawiać oporu. Co za nędzny, żałosny gamoń pozwala dorosłemu facetowi robić ze sobą takie rzeczy. I nawet nie umie podbiec do drzwi!

Nagle zacząłem się na niego wydzierać. Nie wiem, co mi się stało. Sterczałem nad nim i wrzeszczałem tak, że aż ślina tryskała mi z ust:

– RUSZ TĘ CHOLERNĄ DUPĘ! MYŚLISZ, ŻE ON BĘDZIE SPAŁ WIECZNIE? TY GŁUPCZE, WSTAŃ I SPIEPRZAJ STĄD. NO, LEĆ, DO CHOLERY! NIE JESTEM TWOIM ZASRANYM TATUSIEM!

Malec zwinął się w kłębek, nakrył głowę rękami i zakwilił.

Wtedy zauważyłem, że zrobiło się podejrzanie cicho. Nie było słychać chrapania.

Odwróciłem się. Nie miałem wyjścia. Stałem przy uchylonych drzwiach, tak blisko i jednocześnie tak daleko. Z jego najnowszą zabawką skuloną u moich stóp.

Pan Hamburger stał za mną.

Uśmiechał się w ciemności.

Po tym uśmiechu poznałem, co się zaraz stanie.

* * *

Czas dotyczy innych chłopców. Tych, którzy nie są bici, głodzeni i gwałceni. Którzy nie stoją bezczynnie, patrząc, jak dorosły mężczyzna gołymi rękami zabija dziecko.

Tych, którym nie wręcza się potem szpadla, każąc kopać grób.

– Chcesz umrzeć, synu? – rzucił od niechcenia Pan Hamburger, wychyliwszy się z dołu i wsparłszy na łopacie.

Ciało chłopca leżało pod krzewem azalii zawinięte w stary ręcznik. Nie patrzyłem w tamtą stronę.

– To proste – ciągnął. – Wskakuj do dołu, położysz się obok swojego kolegi. Nie będę cię zatrzymywał.

Nie reagowałem. Tamten po chwili się roześmiał.

– A widzisz? Ciągle chce ci się żyć. I dobrze, to żaden wstyd, chłopcze.

Niemal z czułością poklepał mnie po głowie.

– Bierz łopatę. Pokażę ci, jak robić, żeby kręgosłup nie bolał. Trzeba docisnąć nogą. Widzisz? Teraz ty spróbuj.

Pan Hamburger nauczył mnie, jak wykopać idealny grób. Potem wróciliśmy do mieszkania, spakowaliśmy torby i ulotniliśmy się.

13

„Często można odnieść wrażenie, że pająki mają nienasycony apetyt; ich żołądki pęcznieją, aby zmieścić dodatkowy pokarm”.

(B. J. Kaston,How to Know the Spiders, wydanie III, 1978)

Kimberly znalazła Sala w barze sieci Atlanta Bread Company. Jadł kanapkę, na policzku miał kropkę z majonezu. Chociaż zgodził się na to spotkanie, przywitał ją z nieufną miną.

– Kiełki? – zagadnęła, zerkając na talerz. – Zabawne. Nie wyglądałeś na faceta, który wcina kiełki.

– Dlaczego, lubię warzywa. Poza tym na śniadanie jadłem hamburgera…

– Sam nigdy nie gotujesz?

– Unikam, jak tylko mogę.

– To tak jak ja.

Usiadła, zsunęła z ramienia brązową skórzaną torbę i wyjęła z niej lunch.

– Znowu pudding? – zapytał Sal.

– Tym razem twarożek z jagodami. Jakoś muszę sobie dostarczyć protein.

– Który miesiąc?

– Prawie dwudziesty drugi tydzień.

– Nie wyglądasz.

– To ten pudding – zapewniła go. – A ty masz dzieci?

Pokręcił głową.

– Nawet żony nie mam.

– Innym to nie przeszkadza się rozmnażać.

– Wiem, ale ja jestem tradycjonalistą. Albo kunktatorem. Jeszcze nie zdecydowałem. Rusza się?

– Co, dziecko?

– Przecież nie serek.

– Powoli zaczyna. Na razie to są delikatne kopnięcia, ale nasilają się, kiedy próbuję jeść albo spać. Jeśli nic nie robię, ona oczywiście jest spokojna.

– Ona?

– Tak myślę. Mac chce chłopca. Przyszłego bejsbolistę, jak sądzę. Co wy z tym macie?

– Sport to ważna rzecz – odparł zupełnie poważnie Sal. – Co byśmy robili w poniedziałkowe wieczory?

Kimberly wbiła łyżeczkę w twarożek. Miała mnóstwo do przekazania Salowi, ale uznała, że to on powinien rozdawać karty, tak będzie uczciwiej. Zdaje się, że ma ochotę wyładować złość. I rzeczywiście, od razu przeszedł do rzeczy.