Выбрать главу

– Może rozstanie wzmocniło jej uczucie. Chciała odgrzać stary związek, a Tommy… Wątpię, żeby taki przystojniak całą jesień sypiał w akademiku samotnie.

– Czyli najpierw nasza tajemnicza laska go rzuca, a potem, gdy nie może go odzyskać, zabija go?

– No właśnie – odparł Sal. – Trudno zrozumieć kobiety.

– Och, proszę cię. A zrozumienie facetów to niby bułka z masłem. – Zabrzmiało to trochę napastliwie, wbrew jej intencjom. Odwróciła się do okna i zajęła dalszą obserwacją.

Sal zamilkł. Ten facet zdawał się funkcjonować tylko w dwóch trybach: gadania i jedzenia. W tym momencie oba wyjątkowo działały jej na nerwy.

Zobaczyła wychodzącą z klubu dziewczynę. Bujne blond włosy, wysokie szpilki i nieprzyzwoicie kusa spódnica. Szła, trzymając pod rękę trzy razy starszego od niej faceta z obowiązkowym wąsem i zaczesaną łysiną. Sony Bono nowego tysiąclecia. Dziewczyna cały czas się śmiała i robiła balony z gumy do żucia.

Wydawałoby się, że taki facet mógłby się szarpnąć na wynajęcie pokoju w hotelu, ale on pewnie zażyczy sobie loda na przednim siedzeniu swego porsche, zaspokajając za jednym zamachem kilka fantazji.

Kimberly zrobiła to kiedyś Macowi ręką, kiedy jechali w nocy autostradą. Stracił panowanie nad kierownicą i o mało ich nie zabił – trochę inaczej opisywali to w „Cosmo”. Za to kiedy dotarli do domu, sprawy poszły dużo lepiej.

To było oczywiście w początkowym okresie związku, kiedy byli jeszcze młodzi i odurzeni świeżym uczuciem, radośnie beztroscy.

Czy to można kiedykolwiek odzyskać? Czy mija bezpowrotnie? Dwoje ludzi zaczyna się ścierać, docierać, odkrywając nowe wady i stare przyzwyczajenia, które powoli zaczynają rządzić ich życiem, aż w końcu jedno lub drugie nie wytrzymuje i dołączają do krajowych statystyk.

Matka Kimberly nigdy nie wybaczyła jej ojcu. Bethie zakochała się w Quincym, wyszła za niego i urodziła mu dzieci. A on mimo to nie wracał na noc do domu. Nigdy, przenigdy nie zdołała sobie poradzić z takim przejawem lekceważenia. Nigdy też nie przestała się czuć winna.

Jak czyjaś śmierć może być ważniejsza od własnej rodziny?

– O czym tak rozmyślasz? – zagadnął Sal.

Kimberly oderwała wzrok od szyby.

– O rozwoju płodu – odparła rzeczowo. – Mówią, że dzieci w łonie matki reagują na głośne dźwięki już w osiemnastym tygodniu ciąży, ale pełny rozwój ucha wewnętrznego, środkowego i zewnętrznego następuje dopiero w dwudziestym szóstym. To co one mogą słyszeć w dwudziestym drugim tygodniu? Przecież w brzuchu panuje ciągły hałas: serce bije, krew szumi, żołądek trawi. Może mała w ogóle nic nie słyszy? A może słyszała tylko te najgorsze, najgłośniejsze fragmenty? To gorzej? Sama nie wiem.

– Twoje dziecko nas słyszy? – Sal patrzył z zafascynowaniem na jej brzuch. – Chcesz powiedzieć, że teraz, w tym momencie, ona albo on podsłuchuje naszą rozmowę?

– Nie wiem. Właśnie próbuję tego dociec.

– Ale jaja. Super.

Zaskoczyła ją jego reakcja.

– Serio tak uważasz?

– Pewnie. No, pomyśl. Jak jest ładny dzień, ja mogę najwyżej uruchomić kosiarkę. A ty tu siedzisz i tworzysz w sobie całkiem nowe życie, prawdziwego małego człowieka, który będzie mówił „mama” i „tata”, a być może kiedyś wyrośnie na inżyniera, który zaprojektuje lepszą kosiarkę. Słuchaj, kiedy się znów poruszy, pozwolisz mi dotknąć? Tylko raz.

Musiała się chwilę zastanowić.

– Dobra. W sumie kupiłeś mi pudding.

– Niesamowite, niesamowite… – powtarzał Sal.

– Wiesz co, powinieneś sobie sprawić psa.

– Nic z tego, mam alergię.

– A może bonsai? U nas w biurze jest facet…

Nim zdążyła dokończyć, sceneria za oknem wreszcie się zmieniła. Sal też to zauważył.

– Obiekt na trzeciej – rzucił.

– Do dzieła. – Wysiedli z auta i ruszyli prosto w stronę Delili Rose.

Jak tylko ich zauważyła, chciała uciekać. Sal złapał ją za rękę i obrócił ku sobie. Kimberly odcięła jej drogę do ulicy. Zrozumiawszy, że jest w pułapce, Delilah przeszła do defensywy.

– Nie mogą mnie z wami zobaczyć. Idźcie stąd, na litość boską!

– Po cóż się tak denerwować. Odkąd Sandy Springs ma własną policję, widok prostytutki rozmawiającej ze stróżami prawa nie jest chyba niczym nadzwyczajnym.

– Pieprzę policję i to, co sobie pomyślą inne dziewczyny. Chodzi o Dincharę. On myśli, że ja kabluję. Jutro może być po mnie.

– Dobrze – powiedział Sal. – W takim razie zapraszam do mnie. – Szerokim gestem wskazał na swój nieoznakowany samochód. – Przejedziemy się po okolicy; nikt nic nie zauważy.

– Błagam was. Pomyślą, że jesteście z antynarkotykowego…

– No to chodźmy się przejść. – Kimberly mocno chwyciła ją pod rękę i pociągnęła za sobą. – Gdzieś tu musi być jakaś familijna restauracja. Wątpię, żeby pan Dinchara zaglądał do takich przybytków. Ukryjemy się w tłumie, a przy okazji zjemy razem dobrą kolacyjkę, którą nam uprzyjemnisz swym ciętym językiem.

– Nienawidzę pani – mruknęła Delilah, ale pokornie poszła za nią. – Życie mi pani rujnuje.

– Widzisz, już się zaczęła swobodna wymiana poglądów. Naprawdę umiesz chodzić w tych butach? Ależ jesteś wysoka.

Sal i Kimberly trzymali ją między sobą i szybkim krokiem przemierzyli trzy przecznice. W tej części miasta, tak wymieszanej kulturowo, bez trudu znaleźli ciekawie urządzoną włoską restaurację. Zaciągnęli Dehlę do środka, usadzili w boksie otoczonym rodzinami z dziećmi i wzięli menu. Sal oświadczył, że umiera z głodu i wybrał lasagne. Kimberly zdecydowała się na zupę i sałatkę. Delilah chwilę złorzeczyła pod nosem, ale gdy zrozumiała, że za nic nie musi płacić, zamówiła fettuccini alfredo i kurczaka z grilla.

Sal i Kimberly postanowili, że najpierw zjedzą kolację. Obstawili wygłodniałą informatorkę talerzami z gorącym makaronem i parującą zupą, licząc, że pyszne jedzenie wykona za nich połowę roboty. Każde wsparcie się przyda.

– Dostanę odszkodowanie za stracony dzień pracy? – spytała Dehlah, zerkając w połowie posiłku na zegarek.

– Nie, ale mogą ci zapakować resztę jedzenia na wynos – zapewniła ją Kimberly.

Dziewczyna przewróciła oczami.

– I co, wsadzę se niedojedzonego kurczaka pod stanik i tak będę przyjmować klientów?

– Założę się, że niektórzy jeszcze by ci za to dopłacili – powiedział całkiem poważnie Sal.

Delilah zmierzyła go pogardliwym spojrzeniem.

– To ty jesteś tym świrem, który chciał mnie przesłuchiwać. Nie podobasz mi się. – Spojrzała na Kimberly. – Niech go pani spławi.

– Próbowałam, ale jest wyjątkowo odporny. Chyba musisz zacząć go tolerować.

– Hej, wcale nie muszę tolerować irytują…

Kimberly przerwała tę tyradę, łapiąc dziewczynę za nadgarstek i wkładając jej dłoń do talerza z makaronem.

– Zamknij się i posłuchaj. Chciałaś sprzedać jakieś informacje. No to jesteśmy. Więc przestań, kurwa, marnować nasz czas i gadaj.

– Mamusia wie, że pani tak brzydko mówi?

– Moja mama nie żyje, ale dzięki za troskę.

Delilah w końcu spuściła oczy. Kimberly uwolniła jej rękę. Patrzyła, jak dziewczyna bierze serwetkę i wyciera rozchlapany sos. Sal tymczasem wtopił się w tło i udawał, że go nie ma. Może jeszcze będzie z nich zgrany zespół.

– Czemu do mnie wydzwaniasz, Delilo?

Dziewczyna zrobiła zdziwioną minę.

– Co? Wcale do pani nie dzwoniłam. Od naszej rozmowy nawet się nie widziałam z Dincharą i nie mam nowych informacji.

– Komu powiedziałaś o naszym spotkaniu?

– Oszalała pani? W moim środowisku kapusie mają krótki żywot. Tym się nie ma co chwalić.