Выбрать главу

Kimberly przyjrzała się jej, próbując ocenić, czy mówi prawdę. Delilah miała włosy spięte w kucyk, co uwydatniało wytatuowanego nad obojczykiem granatowego pająka, który odnóżami obejmował szyję, a kłami sięgał do lewego ucha.

– Czy ten tatuaż to jego pomysł? Może ci za to zapłacił? Parę stów, tysiąc? Ile kosztuje okaleczenie szyi dziewczyny?

Delilah uciekła wzrokiem, dając Kimberly znak, że coś ukrywa.

– Od jak dawna go znasz?

– Kilka miesięcy.

– Z tego co mówiłaś, Ginny Jones zniknęła trzy miesiące temu, a obie znałyście go już wcześniej, więc to musiało być więcej niż kilka miesięcy.

– No dobra, może sześć. Albo osiem, nie pamiętam. Kto by to liczył?

– A więc znałaś go, zanim zaszłaś w ciążę. Dziewczyna otwarła szeroko oczy. Odłożyła sztućce i znieruchomiała wpatrzona w talerz z resztkami makaronu.

– Delilah?

– Dinchara nie jest ojcem mojego dziecka – wyrzuciła z siebie. – Miałam chłopaka, kochałam go, myślałam, że on mnie też. Więc niech się pani odpieprzy, dobra? Dziecka w to nie mieszajcie.

– To o co chodzi? Znasz Dincharę prawie od roku. Czemu nagle chcesz go podkablować?

– Już mówiłam. Zrobił coś złego Ginny…

– A co z Bonitą Breen? – odezwał się nagle Sal. – Albo Mary Back, Ettą Mae Reynolds? Nic ci te nazwiska nie mówią? – Przysunął się bliżej, spychając ją w sam kąt boksu, żeby dać jej odczuć, jak bardzo jest osaczona i jak niewielki ma wybór.

– Ale co? O co chodzi?

– Nicole Evans, Beth Hunnicutt, Cyndie Rodriguez? Koleżanki, współlokatorki, wspólniczki?

Delilah patrzyła na niego ze zmarszczonym czołem, zmęczona, rozkojarzona.

– Cyndie chyba wyjechała. Nie widziałam jej od miesięcy. Co ona ma z tym wspólnego?

– Dokąd wyjechała?

– Skąd mam wiedzieć? Pewnie tak jak wszyscy, jak najdalej stąd.

– Dobrze ją znałaś?

– Wpadałyśmy na siebie średnio co drugi tydzień. Ta dziewczyna lubiła ostro zabalować.

– Narkotyki?

– Jeszcze jak. Brała wszystko, co jej wpadło w ręce, od kleju po kokainę. Przez to tylko traciła klientów. – Wyprostowała się dumnie, w jej oczach znów pojawił się wojowniczy błysk.

– Kiedy widziałaś ją ostatni raz?

– Bo ja wiem? Po prostu pojawiała się tu i tam. Nie byłyśmy przyjaciółkami.

– Wiesz, z kim mieszkała?

– Zaraz… Takie dwie dziewczyny, nie? Jedna brunetka, druga blondynka. Koszmarnie tlenione włosy. Tak, teraz sobie przypominam, że czasem je widywałam we trójkę. Raz podnosiły ją z podłogi i ciągnęły do drzwi. To pewnie z nimi mieszkała.

– Widziałaś je gdzieś ostatnio?

– Nie.

– Często się zdarza, że dziewczyny pojawiają się i znikają?

– Bez przerwy. Im się wydaje, że tylko spróbują, zarobią na szybko trochę kasy, ale to środowisko wciąga i niszczy. Dostają w kość, czują się wypalone i uciekają.

– Dokąd? – zapytała Kimberly.

– Szukać szczęścia gdzie indziej. – Delilah wzruszyła ramionami. – Jeśli tu idzie kiepsko, jedzie się na wschód do Miami albo na zachód do Teksasu. Każda ma w zanadrzu co najmniej jedną historyjkę o znajomej, która mieszka sobie gdzieś tam i zarabia tysiąc dolców za noc. No więc dziewczyny jadą, robią dokładnie to samo co tu i naiwnie wierzą, że nagle zbiją majątek. Może to dziwne, ale my w głębi duszy jesteśmy optymistkami.

– Zdarza się, że któraś wraca? – spytał Sal.

– Czasami. Nie wiem. Może po roku, dwóch. Chyba że zaczęła ćpać, wtedy już po niej.

– A Cyndie, Beth, Nicole? Jak to było z nimi? Znów obojętne wzruszenie ramion.

– Nie wiem. Dawno ich nie widziałam. Czemu was to obchodzi?

– A czemu ciebie obchodzi Ginny Jones? – spytała Kimberly. – Dlaczego uważasz, że nie wyjechała jak inne szukać lepszego życia?

– Bo ona by tego nie zrobiła – natychmiast odparła Delilah. – Nie odjechałaby bez pożegnania.

– Tak bardzo się przyjaźniłyście?

– Ginny była w porządku. Ludzie tego nie dostrzegali, uważali, że się puszcza. Ale ona miała swoje plany, marzenia, nadzieje. Tylko trochę się pogubiła.

– Wspominała kiedykolwiek o swojej mamie?

Kolejne wzruszenie ramion, ale tym razem mniej zdecydowane. Delilah znów wbiła wzrok w talerz z makaronem i było widać, że intensywnie szuka w głowie najmniej oczywistego kłamstwa.

– Zdaje się, że nie żyje – powiedziała cicho.

– Tak ci powiedziała? – spytał Sal.

– Dała do zrozumienia. Mówiła, że nie ma nikogo, jest sama jak palec.

– A ty, Delilo – spytała łagodnie Kimberly. – Co ciebie tu przywiodło?

Dziewczyna cofnęła się jak oparzona. Podniosła głowę, z jej oczu aż sypały się iskry.

– Chcielibyście wiedzieć, co? Cholerne gliny! Jak trzeba, to was nie ma!

– Jeśli chcesz zgłosić przestępstwo…

– Odpieprzcie się!

– Delilah…

– Nie. Koniec. Jesteście tacy sami jak wszyscy. Jeszcze jedna para klientów, którzy chcą mnie wydoić. A potem wykopiecie na ulicę, nie rzucając nawet marnej dychy. Pieprzę to. Pocałujcie mnie w dupę!

Delilah przenosiła wzrok z Sala na Kimberly i w końcu, dokonawszy wyboru, przyłożyła dłonie do piersi Sala i odepchnęła go na bok. Nie był w stanie jej zatrzymać.

Minęła go i wypadła z restauracji. Kilkoro gości przerwało na chwilę konsumpcję, dostrzegłszy błysk gołych nóg.

Podbiegł kierownik restauracji, rzucając im nerwowe spojrzenia.

– Rachunek proszę – powiedziała Kimberly i kierownik z powrotem zniknął na zapleczu.

Sal się otrzepał i stwierdził:

– Ta laska jest nieobliczalna.

Kimberly już kładła banknoty na stole i podnosiła się z miejsca.

– Idziemy. Nasza koleżanka najwyraźniej czegoś się boi. Zobaczmy, dokąd poleciała.

17

„Pająk zjada rocznie około dwóch tysięcy owadów. Gdyby nie było pająków, świat opanowałoby robactwo”.

(Christine Morley, Freaky Facts About Spiders, 2007)

Delilah Rose poruszała się całkiem szybko jak na ciężarną kobietę na dziesięciocentymetrowych szpilkach. Choć się zarzekała, że musi wracać do pracy, minęła kolejno pięć klubów. Przemykała ulicami z wprawą osoby, która zna okolicę jak własną kieszeń.

Za nią, dysząc i sapiąc, podążali Kimberly i Sal. Trzymali się w pewnej odległości, co jakiś czas wtapiając się w tłum młodych ludzi szturmujących wejście do klubu. Potem się odłączali, żeby za chwilę się doczepić do jakiejś grupki zdążającej w górę ulicy. Oczywiście w pewnym momencie grupka zbaczała z trasy Delili – detektywi byli narażeni na dekonspirację, dopóki nie nadeszła kolejna.

Delilah szła ze spuszczoną głową, przytrzymując dłońmi poły sfatygowanego niebieskiego płaszcza. Co chwila to przyśpieszała, to zatrzymywała się w pół kroku i rozglądała nerwowo na wszystkie strony.

Szła jedną stroną ulicy, potem raptownie skręciła w prawo, przeszła na drugą stronę i ruszyła w przeciwnym kierunku. Chciała zmylić trop? Ostrzec kogoś? Kimberly zaczynało się już kręcić w głowie od tego szpiegowania, gdy nagle Delilah zbliżyła się do poobijanej mazdy zaparkowanej między dwiema terenówkami.

Schyliła się i wydobyła spod samochodu magnetyczny pojemnik z zapasowymi kluczykami. Kimberly opadły ręce.

– Cholera, ona ma samochód.

– Wydawało mi się, że policja ją zgarnęła na stacji kolejki podmiejskiej.

– Cóż, najwyraźniej czegoś ją to nauczyło, bo teraz się porusza własnym środkiem lokomocji.

Delilah otworzyła drzwi i usiadła za kierownicą.