Выбрать главу

Na zewnątrz pośród nocy coś się czaiło. Wygłodniałe, krwiożercze, ziejące nienawiścią.

Czym prędzej schowała się do środka, zamknęła drzwi i zasunęła rygiel. Ale po raz pierwszy od lat zdała sobie sprawę, jak mało bezpieczny stał się jej stary dom. Tylne drzwi mają wielką szybę, którą łatwo rozbić i spróchniałą ramę, którą każdy bez trudu wyważy łomem.

„Będę chuchał i dmuchał, aż zdmuchnę twój domek”.

Cala się trzęsła, strach podchodził jej do gardła. Rewolwer ciążył w dłoni. Ręce słabe, nie mają tyle siły. Na co dzień ledwie chodzi, a jak tu unieść to cholerstwo, nie mówiąc o precyzyjnym wycelowaniu…

Lecz po chwili zawstydziła się własnego tchórzostwa. Jak można być tak niemądrym. Tylko ona została z całej rodziny. To jest jej dom. Do diabła, potrafi go obronić.

Przeszła się po pokojach, zajrzała we wszystkie zakamarki, sprawdziła zamki. Może rano, gdy będzie wypoczęta, poprzestawia kilka mebli. Na zewnątrz zostało jeszcze trochę drewna, mogłaby je porąbać i użyć do wzmocnienia okien.

I jeszcze dzwoneczki. Takie z choinki. Porozwiesza je w różnych miejscach i będzie miała swój własny system alarmowy.

O, tak. Jeszcze ma w zanadrzu kilka sztuczek.

Od razu poczuła się lepiej. Poczłapała więc do schodów i rozpoczęła mozolną wspinaczkę.

Gdy dotarła do łóżka, opadła na pościel i spała jak zabita. Pierwsze kilka godzin snu od wielu tygodni.

Obudziwszy się, zobaczyła, że drzwi do sypialni są otwarte, a na poduszce obok leży jej rewolwer.

Chłopiec zniknął.

Ciekawe, czy jeszcze kiedyś go spotka.

21

„Pustelniki mają sześcioro oczu; ich odnóża nie wystają na boki. Tkają gęste, lepkie pajęczyny, w które chwytają owady”. (Herbert W. i Lorna R. Levi Spiders and Their Kin, A Golden Guide,

St. Martins Press, 2002)

Z Henriettą nie było najlepiej. Wczoraj wieczorem zgniótł w palcach świerszcza, wyciskając z niego wnętrzności i położył w zaciemnionym pojemniku tuż przy kłach pająka. Rano, jak tylko się obudził, przyszedł sprawdzić. Owad leżał nietknięty. Henrietta odsunęła się nawet o kilka centymetrów, co musiało być dla niej nie lada wysiłkiem.

Przypomniał sobie, że starsze ptaszniki często nie przyjmują pokarmu przez wiele tygodni po wylince. Słyszał nawet o takim, który nie jadł przez rok i przeżył.

To nie głód był największym zagrożeniem, lecz odwodnienie.

On jej pomoże. Tak daleko razem zaszli. Będzie jej doglądał do samego końca.

Nie włączył lampy. Poruszał się po nieoświetlonej łazience z wprawą człowieka, który często musi przyzwyczajać wzrok do ciemności. Wcześniej przyniósł z kuchni spodek wyparzony wrzątkiem. Nalał do niego kilka kropli wody i lekko przechylił, podpierając dwoma wacikami.

Teraz najtrudniejsze. Wbrew potocznej opinii pająki są bardzo delikatne. Nawet groźnie wyglądający ptasznik to w rzeczywistości stosunkowo male stworzenie o kiepskim wzroku i ograniczonej szybkości poruszania się. Jeśli się z nim nieostrożnie obchodzi, można go zgnieść. Co dopiero mówić o innych zagrożeniach: wylinka, pestycydy, pasożyty, drapieżne osy. Nic dziwnego, że ptaszniki wolą żyć samotnie w małych ciemnych zakamarkach.

Ale Henrietta nie może się teraz ukrywać. Potrzebuje wody.

Wsunął dłoń do pojemnika i chwycił ją delikatnie jak jajko, uważając, by za mocno nie ściskać i nie pokłuć się ostrymi włoskami. Obrócił dłoń i delikatnie wyjął Henriettę.

Przełożył ją na spodeczek odwłokiem do góry, tak żeby narządy gębowe były zanurzone w wodzie. Puścił i uważnie obserwował, żeby się przypadkiem nie zsunęła i nie utopiła.

Po kilku minutach, gdy wciąż tkwiła w tej samej pozycji, zakołysał się na piętach i kiwając głową z zadowoleniem, spojrzał na zegarek. Czterdzieści pięć minut powinno wystarczyć. Później włoży ją z powrotem do OIOM-u i podrzuci świeżego świerszcza. Oby zadziałało.

Teraz pora zadbać o innych podopiecznych.

Główna sypialnia była bardzo przestronna: z dwóch stron ogromne wykusze, ładnie sklepiony sufit. Kiedyś musiała to być perła w koronie okazałej letniej rezydencji. Willa otoczona z trzech stron zadaszonym gankiem posiadała salon z oknami witrażowymi, trzy kominy, sześć sypialni i oszkloną werandę.

Z upływem czasu kwiaciaste tapety wypłowiały, a lata zaniedbań sprawiły, że farba na fasadzie zaczęła się łuszczyć, podłogi popękały, a fundamenty osiadły. Niektórych okien na parterze nie dało się zamknąć. Z kolei niektórych drzwi nie można było otworzyć. Cały budynek chylił się na prawo, sprawiając nieco surrealistyczne wrażenie.

A jednak nadawał się idealnie. Pełen zakamarków, krętych schodów, starych kredensów i odsłoniętych krokwi. Kiedy mężczyzna po raz pierwszy przyszedł obejrzeć tę opuszczoną posiadłość, sufit w głównej sypialni pokrywało kłębowisko pajęczyn. W czasie zwiedzania niejeden, a dwa pająki spadły z krokwi na ramię wystraszonej agentki nieruchomości. Za każdym razem krzyczała. A on od razu wiedział, że znalazł to, czego szukał.

Kolekcję podzielił między pomieszczenia na piętrze. Ptaszniki umieścił w głównej sypialni, pustelniki w przylegającym do niej pokoju dziecinnym, a omatniki w pozostałych pokojach w głębi korytarza. Pająki mieszkały w terrariach lub na specjalnych ramach. Terraria raz w miesiącu czyścił i uzupełniał w nich wodę. Gęste zasłony utrzymywały w pokojach półmrok, a nawilżacze zapewniały odpowiednią wilgotność powietrza. Do niektórych pomieszczeń naniósł ziemi i pokrył nią podłogi. Takiej zwykłej, ogrodowej, pełnej liści, odpadków i dżdżownic. Warstwa gleby stanowiła izolację cieplną, a przy okazji tworzyła atmosferę śmierci i rozkładu. W sam raz dla pajęczaków.

On sam nie znosił ziemi, jej zapachu i tego obrzydliwego uczucia, kiedy się przesypuje między palcami stóp. Można powiedzieć, że się jej bał, tyle że on nie pozwalał sobie na odczuwanie strachu. Wręcz przeciwnie, otoczył się dokładnie tą substancją, której zapach nierzadko wywracał mu żołądek na drugą stronę i wywoływał w nim najgorsze instynkty.

Darzył swoje pająki wielkim szacunkiem. Obserwował je, pielęgnował, karmił, starał się odszukać w sobie ich cechy.

W zamian za to kolekcja zapewniała mu coś w rodzaju azylu. Mógł się w niej schronić i porozmyślać, ilekroć przeżywał zły okres – wówczas najlepiej było nie wchodzić mu w drogę. Kładł się wtedy na zasypanej ziemią podłodze i przypominał sobie wszystko, o czym pragnął zapomnieć, aż zaczynał kipieć ze złości. Wtedy zdejmował ubranie, uchylał pokrywy terrariów i patrzył na wypełzające kolonie pustelników brunatnych. Prowokował je, zachęcał do najgorszego, błagał je o to.

Ale pająki to w gruncie rzeczy nieśmiałe stworzenia. Czasami wchodziły mu na stopy, wspinały się po owłosionych nogach, pokonywały wzgórki żył na przedramieniu, ale najczęściej rozpełzały się po całym domu i zaszywały po kątach, aż musiał rozkładać lepy, żeby je wyłapać.

Wtedy oczywiście ginęły. Właśnie to mu wychodziło najlepiej: niszczenie. Zwłaszcza tego, co kochał.

Tym razem zaczął od ptaszników. Przechodził od zbiornika do zbiornika, które stały w szeregu na metalowych półkach wzdłuż ścian. Każdy był opatrzony nalepką z nazwą gatunku oraz kartą z zaznaczonymi porami karmienia. Zdarzało się, że świeżo złowiony egzemplarz zjadał tuzin świerszczy tygodniowo, ale przeciętna wynosiła sześć do ośmiu na miesiąc. Tuż przed i po wylince niektóre ptaszniki w ogóle nic nie jadły.

Sporo zależy od odmiany. Część ptaszników żywi się tylko świerszczami i mącznikami, jednakże większe gatunki preferują młode myszy i szczury, martwe, ale w temperaturze pokojowej (kupował jej mrożone i wkładał pod kran z ciepłą wodą; raz dostał przykrą nauczkę, żeby nie rozgniatać zdechłej myszy; myślał, że nigdy nie wywietrzy kuchni). Na samym początku łapał owady w ogrodzie – koniki polne, cykady, karaluchy, ćmy, gąsienice, dżdżownice. Mogły być skażone pestycydami i podtruwać pająki. Teraz większość karmy kupował przez Internet, korzystając z różnych sklepów, żeby nie wzbudzać podejrzeń.