Выбрать главу

Sarwat Chadda

Pocałunek Anioła Ciemności

Rozdział 1

„Nie będzie trudno go zabić. Ma tylko sześć lat”. Dlaczego czuła paskudne ssanie w żołądku? Skąd ten lodowaty, lepki pot na plecach?

„Ma tylko sześć lat".

Billi przedzierała się przez wysoką, ostrą trawę, porastającą obrzeża parku. Jesienny wiatr wiał lekko i tutaj, w Piekiełku.

„Co za nazwa dla placu zabaw!".

Żadne dziecko nie bawiło się na nim od lat. Niskie ogrodzenie rozpadło się dawno temu i pozostały po nim tylko przegniłe deski sterczące z ziemi jak krzywe, zepsute zęby. Bujane drewniane zwierzątka obserwowały ją pustymi, zapadniętymi oczami. Poruszane wiatrem zabawki skłaniały głowy na powitanie, a ich stare sprężyny żałośnie skrzypiały.

Chłopczyk siedział na huśtawce. Jednej z trzech, pośrodku.

„Tylko sześć lat".

Billi zbliżała się do niego, trzymając w ręku latarkę, na której delikatne światło nakładały się blask pełni księżyca i czerwone refleksy z anten radiowych, znajdujących się na szczycie Crystal Palace. Anteny przeszywały niebo jak wielkie czarne włócznie.

„Może to nie on. Może to jakieś inne dziecko. Może nie będę musiała go zabić".

Wyglądał zwyczajnie. Ubrany był w dżinsy na gumkę, zniszczone adidasy i niebieską bluzę w czerwone paski.

Dzieciak z sąsiedztwa.

Zwyczajny, pomijając ślady na szyi. Na białej skórze widniały purpurowe siniaki. Billi wzięła głęboki oddech i przekroczyła granicę wyznaczoną przez stare, spróchniałe ogrodzenie. Jej serce łomotało jak szalone. Wysypany żwirem plac zabaw zaśmiecony był puszkami, spleśniałymi gazetami, pokryty warstwą suchych, zbrązowiałych liści. Ale zniszczenie tego miejsca nie wynikało po prostu ze starości. Miała przed sobą wszystkie znaki. Znaki typowe dla pustkowia: siedliska diabła.

Przelano tu niewinną krew, która zabarwiła ziemię. Billi pomyślała, że jeśli miałaby odwagę wsłuchać się w ciszę, usłyszałaby echo krzyków ofiary i liście szumiące ostatnim oddechem umierającego dziecka. Ziemia nabrzmiała słodkimi, oleistymi oparami. Czuć je było w powietrzu i kiedy Billi zbliżała się do chłopca, stawały się coraz gęstsze, a po kilku krokach poczuła, jak ją duszą. Na tym piekielnym placu zabaw nie rosło nic prócz kilku szarych, powyginanych kwiatków i traw. Żuki z błyszczącymi czarnymi grzbietami oblepiały kamienie, a pod stopami dziewczyny wiły się grube, białe, świecące glisty.

– Cześć – przywitał się chłopiec.

– Cześć – odpowiedziała.

Chłopiec spojrzał na nią. Nie miał dwóch przednich zębów, a pozostałe mleczaki odsłaniał przyjemny uśmiech.

Taki jak na zdjęciu.

„Może się mylę".

Jednak z każdym kolejnym krokiem nabierała pewności. Szczególnie przez te siniaki. W końcu zatrzymała się kilka metrów przed chłopcem. Ślady na szyi nadal miały kształt palców, po tak długim czasie.

– Przyszłaś się pobawić? – zapytał.

„Spójrz mu w oczy". Tak jej radzono. Czy nie uczyła się tego na jednej z pierwszych lekcji w Zakonie? Oczy to okna duszy. Często wpatrywała się w swoje czarne tęczówki, zastanawiając się, co ukrywają. Może tylko jeszcze większą ciemność?

Chłopiec zeskoczył z huśtawki, Billi odruchowo zrobiła krok w tył. Nie mogła się powstrzymać.

Podniósł głowę i światło księżyca padło na jego pulchną buzię. Oczy błyszczały mu jak lusterka, jak oczy kota. Billi wpatrywała się w nie, ale niczego w nich nie dostrzegła, tylko pustkę.

„To on".

– Przykro mi, Alex, ale przyszłam po ciebie.

– Skąd wiesz, jak mam na imię?

Wiedziała o nim wszystko. Przeczytała stare gazety, przez wiele tygodni przeszukiwała archiwa w bibliotekach. Obejrzała nawet wyblakły film nakręcony kamerą ośmiomilimetrową.

Alexander Weeks. Sześciolatek. Zamieszkały przy ulicy Bartholomew numer 25. Uczeń Szkoły Podstawowej imienia Świętego Krzysztofa. Siostra Penny.

Widziany ostatnio w 1970 roku.

– Przecież dopiero tutaj przyszedłem. Chcę do mamy.

Syn Jennifer i Paula Weeksów. Billi pamięta ich, siedzących obok jej ojca w kościele, pokazywali mu stary album ze zdjęciami. Mówili, że Alex wciąż im się śni, po tyłu latach. Że często w nocy widują jego twarz za oknem.

– Wiem, że chcesz. Ale nie możesz tu zostać.

Starała się przekonać ojca, że ma dopiero piętnaście lat, że brakuje jej jeszcze roku. Ale nalegał. Twierdził, że nadszedł czas. Czas Próby. Ostatni test przed wstąpieniem do Zakonu.

Nikt nie śmiał sprzeciwiać się Arthurowi SanGreal.

Spodziewała się Krwawych Łowów. Starcia, szału bitewnego i hałasu. Po co jej były dodatkowe lekcje walki na miecze z Percym? Nogi i ramiona miała pokryte mapą siniaków i zadrapań, które wciąż były powodem wielkiego zainteresowania pracowników i uczniów szkoły. Sądziła, że będzie walczyć z prawdziwym Bezbożnym. Z szaleńcem, wilkołakiem, może nawet z samym diabłem.

Ale nie to!

Nie zabójstwo małego chłopca.

Billi zrobiła krok naprzód.

– Dlaczego? To niesprawiedliwe!

Huśtawki wiszące obok chłopca zaczęły pobrzękiwać łańcuchami, jakby czymś poruszone. Billi znieruchomiała. Na ramionach, pomimo ciepłej kurtki, poczuła gęsią skórkę. Od Aleksa biło lodowate zimno.

– Wiem, malutki.

Odwróciła się.

Ojciec przeszedł przez ogrodzenie i zbliżał się do nich. Poczuła złość. Obiecał tylko się przyglądać, nie interweniować. Może myślał, że nie będzie w stanie tego zrobić.

Billi zerknęła na chłopca, którego miała zabić – był wyraźnie wystraszony.

Może jej ojciec miał rację.

Arthur ubrany był w garnitur, jedyny, jaki posiadał. Granatowy, znoszony. W lewej dłoni trzymał pochwę, w prawej miecz, z ostrzem długim na półtora metra. Głowicę miecza tworzył żelazny dysk z wykutymi symbolami Zakonu: dwoma jeźdźcami na jednym rumaku. Szerokie ostrze jarzyło się srebrem w blasku księżyca. Była to brutalna broń, wykuta, by rąbać na kawałki.

Chłopiec spojrzał na ojca Billi.

– Czy ty też przyszedłeś, by mnie zabić?

Arthur zatrzymał się w połowie drogi pomiędzy chłopcem a zniszczonym ogrodzeniem i odrzucił pochwę miecza. Smutno uśmiechnął się do Aleksa. W jego lodowatych błękitnych oczach nie było cienia czułości.

– Nie, kolego. Wiesz, że nie mógłbym tego zrobić. – Spojrzał na Billi. – Bo już od dawna jesteś martwy.

– To niesprawiedliwe!

Huśtawki uderzały o siebie i coraz głośniej podzwaniały łańcuchami, karuzela zadrżała i powoli zaczęła się kręcić, skrzypiąc zardzewiałymi ośkami.

– Ten pan powiedział, że mogę nakarmić ptaszki! Ten pan powiedział…

– Został ukarany za to, co zrobił – odparł Arthur.

– Czy jest w piekle? – zapytał Alex.

– Na pewno.

Chłopiec zaczął wyć.

– Nie chciałem umierać! – krzyczał. Podniósł ręce i zaczął błagać: – Proszę, pozwólcie mi zostać. – Łzy płynęły po jego twarzy, a usta i podbródek wykrzywiły się w cierpieniu. – Jest tak ciemno, a ja jestem sam! Jest tak ciemno, boję się!

Zbliżył się do Billi, błagając.

„To tylko mały chłopiec…".

– Nie, Billi! – krzyknął Arthur, ale za późno.

Billi upadła na kolana i objęła Aleksa. Przytuliła go mocno, do serca i…

czuje chłód przenikający jej pory, pokrywający skórę warstwą lodu. Jak jad, czarny ichor wypełnia jej żyły, pompując do krwiobiegu rozpacz i zazdrość Aleksa oraz

NIENAWIŚĆ

ponieważ został wyrwany ze słońca przez spocone dłonie, miażdżącymi pakami wrzucony w kurz i zeschłe liście, aby już nigdy nie poczuć