Billi wyłowiła z kieszeni swój iPod i włożyła do uszu małe białe słuchawki. Ustawiła głośność na maksimum i wszystko zalała muzyka Nirvany. Kilkuminutowa przerwa od obowiązków templariuszy, od Kaya – to wszystko, czego potrzebowała.
Zacisnęła powieki i powoli zaczęła poddawać się monotonnemu rytmowi stukotu pociągu, kiedy nagły hałas otwieranych drzwi zmusił ją do otwarcia oczu i napiął mięśnie. Przechodzili z innego wagonu przez gumowy łącznik, zmierzając wprost do niej. Było ich trzech, szli pewnie, tak jakby pociąg należał do nich. Dwóch usiadło po obu stronach Billi, trzeci stanął naprzeciwko w rozkroku, szerokim jak jego uśmiech. Obrzuciła wzrokiem wagon, był pusty.
– Czego słuchasz? – zapytał jeden z nich, przesuwając dłonią po głowie Billi. Dziewczyna się wzdrygnęła.
Co się dzieje? Czy to Dzień Znęcania się nad Billi? Może jeśli będzie udawała głupią, zostawiają w spokoju? Trzech na jedną, nie wyglądało to najlepiej nawet według standardów templariuszy. Nic nie powiedziała, tylko spuściła wzrok. Jeden z nich objął ją.
– Dajcie spokój, chłopaki, jest późno. Chcę zdążyć do domu.
– Starała się, choć wiedziała, że odwoływanie się do zdrowego rozsądku w tym przypadku było beznadziejne. Nie wiedzieliby, co to zdrowy rozsądek, nawet gdyby spadł im na głowę.
– Na pewno zdążysz, tylko oddaj nam swojego iPoda. – Chłopak siedzący po jej lewej stronie sięgnął po odtwarzacz.
Billi przekręciła dłoń i najtwardszą częścią uderzyła chłopaka w twarz, słysząc zadowalający trzask łamanego nosa. Sekundę później jej stopa kopnęła w żołądek zbója naprzeciwko. Panicznie wciągnął powietrze i zaczął się zwijać z bólu na podłodze.
Próbowała minąć trzeciego napastnika bokiem, ale ją zablokował i oboje upadli tak, że chłopak przygniótł Billi. Nie było czasu na finezyjne działanie. Miała zero miejsca, więc po prostu rozorała mu twarz paznokciami, zakrzywiając palce jak szpony. Walczył, starając się utrzymać jej dłonie z dala od oczu, uderzając ją niezdarnie. Zdołał jednak sięgnąć za pasek i wyjąć nóż.
Przerażenie przepłynęło jej w żyłach. Ostrze nie było długie, ale teraz walczyła o życie. Starała się chwycić jego nadgarstek, ale zamiast tego poczuła, że zranił jej głowę. Błyskające ostrze rozproszyło jej uwagę i nie zdołała zablokować kolejnego uderzenia. Dostała prosto w policzek i nagle przed oczami eksplodowały jej miliony świateł. Nóż się zbliżał i nie mogła go zatrzymać. Rozległ się krzyk.
Ale nie był to krzyk Billi.
Zaczęła mrugać oczami, patrząc wprost na mocne światło wiszące tuż nad jej głową – zbira nie było. Poły ciemnego płaszcza otarły się o jej policzek i ktoś nad nią stanął.
– Ma nóż – wychrypiała, wciąż kręciło jej się w głowie, kiedy zobaczyła, jak zbir próbuje wbić nóż w nowego przeciwnika.
Chłopak zablokował cios, chwytając napastnika za nadgarstek i wykręcając go mocno. Nóż potoczył się po podłodze. Bandyta upadł.
Chłopak na chwilę znieruchomiał, następnie odwrócił się do Billi i wyciągnął do niej dłoń.
– Pomogę ci wstać – zaproponował.
– Dzięki, nic mi nie jest.
Nie potrzebowała pomocy. Nie teraz. Pociąg hamował i Billi przywarła do ściany, żeby nie upaść, rozglądając się za napastnikami. Jeden kiwał się na siedzeniu, zgięty wpół po kopniaku w brzuch. Drugi miał rozbity nos i płakał, usiłując zatamować krwawienie. Nożownik jęczał na podłodze. Trwało to może piętnaście sekund.
– Nie widziałam jeszcze nikogo, kto byłby tak szybki – powiedziała.
Chłopak wzruszył ramionami.
– Ty też nie wyglądasz na niezdarę.
Pociąg hamował. Stacja Holborn.
– Muszę lecieć – stwierdziła Billi.
Potykając się, szła w stronę drzwi, ziemia wirowała jej pod stopami, choć pociąg już stanął. Ucierpiała bardziej, niż sądziła. Jakieś dłonie chwyciły ją za ramiona.
– Pomogę ci tylko wyjść, w porządku? – zapewnił.
Billi zgodziła się z niechęcią. Musiała wysiąść.
Pomógł jej wydostać się na peron. Drzwi wagonu zatrzasnęły się i metro odjechało. Billi patrzyła, jak jego światła znikają w tunelu. Odwróciła się i spojrzała na swego wybawcę.
Był wysoki, z drapieżnymi skośnymi oczami w kolorze bursztynu, schowanymi za potarganymi czarnymi włosami. Zdjął płaszcz. Koszulka ciasno opinała jego muskularne ciało, a tatuaż przedstawiający kolczaste pnącze wspinał się od jego prawej dłoni aż do gardła. Wytatuowane kolce wokół szczęki poruszały się, kiedy chłopak się uśmiechał. Nie wyglądał na wiele starszego od niej.
– Zadzwonimy na policję? – zapytał, przerywając milczenie.
Nie mogła oderwać od niego oczu. Po prostu megaobciach. Pokręciła przecząco głową, odwracając głowę przed jego spojrzeniem.
– Nie warto – odpowiedziała.
Ostatnia rzecz, jakiej było trzeba jej i templariuszom, to węsząca policja.
– Myślę sobie – powiedziała, uśmiechając się na wspomnienie twarzy zbója lądującej na podłodze wagonu – że wie, gdzie popełnił błąd.
– To nie tylko moja zasługa, pani…?
Wyciągnęła dłoń.
– Billi SanGreal.
Patrzył na nią przez moment, a potem podał jej swoją rękę. Billi poczuła dreszcz, kiedy jej dotknęła. „Robi się coraz dziwniej – pomyślała. – Ale w dobrym kierunku".
Uścisnął jej rękę.
– Mike Harbinger.
Rozdział 7
– Trafię do domu. Nie jestem bezbronną panienką, która potrzebuje opiekuna – powiedziała Billi, idąc obok Mike'a wzdłuż Strandu. Ulica była pusta, pomijając śmieciarkę, która zbierała worki sprzed sklepów.
– Ja natomiast nie jestem rycerzem na białym koniu – odparł Mike – ale mam po drodze.
Billi zatrzymała się przed bramą, w której znajdowała się furtka prowadząca na ulicę Middle Tempie Lane.
– Tutaj mieszkasz? Sądziłem, że to tylko dla prawników i takich tam.
– Skąd wiesz, że mój ojciec nie jest jednym z nich?
Mike się zaśmiał.
– Żaden prawnik nie ma córki, która by się tak biła.
Billi wyjęła klucz.
– Ojciec jest dozorcą. Dzięki temu mamy tu mieszkanie, bo musi być pod ręką, kiedy jakiemuś prawnikowi zabraknie ginu albo czegoś takiego.
Odwróciła się i wyciągnęła dłoń na pożegnanie.
– W każdym razie dzięki.
Mike nie odwzajemnił jej gestu.
– Billi to skrót od jakiego imienia?
– Bilqis. Moja mama była Pakistanką.
– Była?
– Umarła, kiedy miałam pięć lat. – Potrząsnęła głową, aby odpędzić wspomnienia. – Nie pamiętam jej. – Zaczęła powoli otwierać furtkę. – Słuchaj, naprawdę doceniani, co dla mnie zrobiłeś, ale już jest wszystko w porządku. Mój dom znajduje się tuż obok.
Mike spojrzał na furtkę.
– Czyli się żegnamy. – Uśmiechnął się szybko. – Do zobaczenia. – Odwrócił się i odszedł.
Billi obserwowała, jak się oddala, rozdarta, nie wiedząc, co powinna zrobić. Chłopak uratował jej życie.
Nigdy nie zapraszała nikogo do domu. Przez lata. Za dużo tajemnic, za dużo kłamstw, aby utrzymać pozory normalnego życia. Tego uczył ją ojciec. Była templariuszką. Przyjaźń stanowiła niebezpieczny luksus.
– Poczekaj! – Pobiegła za Mikiem, łapiąc go za rogiem, za nim zdołał zniknąć na zawsze. – Poczekaj.
Zatrzymał się, a Billi stanęła tuż przed nim.
– Przepraszam – wyrzuciła z siebie. A teraz co? „Och, powiedz coś, Billi. Nie stój tu jak głupek". – Przepraszam… ale pada.
– To chyba nie twoja wina.
– Co? – „O rany, to był żart. Cholera. Należało się zaśmiać". – Wzięła głęboki oddech. – Wejdź na chwilę. Winna ci jestem co najmniej herbatę.