Dziewczynka otworzyła oczy. Kiedy brała oddech, brzmiało to tak, jakby próbowała wessać powietrze wbrew woli swego ciała.
– Cześć – powiedziała. Miała delikatny, słabiutki głos.
Billi zamierzała wyjść, ale spojrzała w oczy dziecka i zobaczyła w nich palące się życie. Dziewczynka chciała coś zrobić, zamiast czekać w ciemnościach. Wewnątrz niej kryla się wola walki.
– Cześć… Rebeko.
Rebeka wydmuchała powietrze i z wielkim trudem wzięła kolejny oddech. Jej wychudłe ciało drżało pod kołdrą.
– Czy są tutaj moi rodzice?
– Nie, ale pewnie za chwilę przyjdą.
Dziewczynka się rozpłakała. Jej głowa delikatnie drgała, a łzy zbierały się i spływały po policzkach. Nie słychać było szlochu, tylko krótki, słaby urywany dźwięk. Billi rozejrzała się po pokoju i dostrzegła pudełko chusteczek. Podała kilka Rebece. Obserwowała, jak dziewczynka z wysiłkiem podnosi je do oczu i jak męczy ją wycieranie łez. Wilgotne chusteczki spadały na podłogę.
– Przepraszam cię – odezwała się Rebeka – ale bardzo się boję.
Billi nie wiedziała, co powiedzieć. Pocieszanie chorych to zadanie szpitalników, a nie templariuszy. Patrzyła, jak wychudła klatka piersiowa dziewczynki podnosi się i opada. Pod piżamą widać było żebra.
Rebeka odwróciła się do Billi. Skupiła wzrok na srebrnym krzyżyku, który wisiał na jej szyi.
– Czy wierzysz w Boga? – zapytała.
Czy wierzy? Billi z przyzwyczajenia dotknęła krzyżyka. Połowę swego życia modliła się do Allacha, drugą do Jezusa. Kiedyś zapytała Arthura, jak powinna się modlić. Jego odpowiedź, jak na mistrza templariuszy, brzmiała heretycko. Nie wiedział i był przekonany, że Bóg, niezależnie od tego, kim jest, w ogóle o to nie dba.
– Chyba tak – odpowiedziała.
– Dlaczego?
Billi patrzyła na umierające dziecko, na to, jak jego kruche palce kurczowo trzymały się prześcieradła.
– Myślę, że musi istnieć jakaś przyczyna tego, że świat jest, jaki jest. Powody, dla których – Billi wsłuchiwała się w okropny zasysający dźwięk aparatury – dzieją się złe rzeczy.
Rebeka przymknęła oczy.
– Moja mama nigdy się nie modliła. – Jej oddech był nie możliwie płytki i cichutki. – A teraz robi to bez przerwy.
– Billi! – W drzwiach stanął Kay. – Wszędzie cię szukam.
Spojrzał na Rebekę i jego oczy zrobiły się ogromne. Podszedł, chwycił Billi za ramię.
– Wychodzimy. Natychmiast!
– Co się stało?
– Musimy zdać relację Arthurowi – powiedział Kay, wycofując się i ciągnąc Billi za sobą. Był przerażony. Jego oczy wpatrywały się w ciemne kąty pokoju.
Billi się wyrwała.
– Przestań wariować! O co chodzi?
Kay wyglądał tak, jakby chciał uciec, ale odwrócił Billi twarzą do dziewczynki. Sam stanął za nią i zakrył jej oczy swoją dłonią. Billi poczuła, jak zimne ma ręce.
– Co robisz?
– Patrz. – Powoli przesuwał palce, pozwalając, aby filtrowały widok. Billi zamrugała i pajęczyna otaczającej ją rzeczywistości zaczęła się rwać.
Samotne dziecko więdnie w szpitalnym łóżku owinięte białymi prześcieradłami i patrzy na nią oczodołami pełnymi robaków. Coś wije się pod cienką skórą dziewczynki. Groteskowo wychudłe muchy żerują na jej cieknącym, sączącym się ciele, z płuc chorej wydobywa się obrzydliwy gnijący zapach. Dziewczynka oddycha z otwartą buzią, w której widać pożółkłe, zepsute zęby, poczerniałe dziąsła, a jej pokryty wydzieliną język zwisa między białymi wargami.
– Nie – szepnęła Billi, cofając się i potrząsając głową wypełnioną przerażającymi obrazami. Potknęła się na korytarzu, próbując przełknąć gorzki, metaliczny smak żółci, zbierający się w jej gardle. Kay dogonił ją i wyciągnął na klatkę schodową. Billi oparła się o ścianę, zacisnęła zęby, czekając, aż mdłości ustąpią.
– Co to jest? Co się z nią dzieje? – Nigdy czegoś takiego nie wiedziała. Nie pamiętała żadnych tego rodzaju obrazów, nawet ze starych manuskryptów czy pamiętników templariuszy. Kay ją objął. Jego klatka piersiowa dotknęła jej pleców.
– Nie mam pojęcia – odpowiedział i odwrócił się plecami do drzwi. – Ale myślę, że to dopiero początek.
Billi dzwoniła do ojca, a Kay zamawiał herbatę. Znaleźli jakąś zapyziałą kawiarnię, oddaloną od głównej ulicy, prawie pustą, w kącie siedział tylko starszy mężczyzna z brodą, który mówił do siebie, mieszając kawę. Na ścianach wisiały wyblakłe plakaty przedstawiające plaże na Karaibach i pokryte śniegiem Alpy, z wystrzępionymi i pożółkłymi krawędziami. Nie mogła się dodzwonić – od razu odzywała się poczta głosowa. W końcu udało jej się złapać Percy'ego. Kazał im czekać, był już w drodze.
Kiedy wróciła do stolika, Kay już przy nim siedział z herbatą i bułeczkami. Okrył swój parujący kubek dłońmi, ale jego palce nadal drżały.
– Wszystko w porządku? – zapytała. Kay uśmiechnął się blado.
– Bywało lepiej.
– Co się działo z tym dzieckiem?
– Choroba, zaraza atakuje ją z Nieziemskiego Królestwa. Te… muchy zżerają jej duszę. Widziałem jej aurę – ledwie się jarzyła. Kiedy skończą, jej ciało po prostu umrze.
– Nie możesz temu zapobiec, czegoś zrobić? – Znowu poczuła skurcze żołądka, przypominając sobie żerujące muchy. Kay nawet na nią nie spojrzał.
Mała dziewczynka umrze i nic nie mogą zrobić. Billi pomyślała o Rebece, która leży w samotności i tępo patrzy w sufit. Tak będzie wyglądał jej koniec, jej niewidoczna, bezsensowna śmierć. Ostatnie wspomnienie, jakie zabierze ze sobą do grobu, to widok żarzącej się na suficie żarówki. Może Arthur będzie wiedział, jak ją uratować. Chwileczkę, czy nie czytała gdzieś, że ludzie mogą żyć bez duszy?
Kay uniósł brwi, odczytując jej myśli.
– Kiedy nie ma się duszy, lepiej umrzeć, Billi.
Starała się nie myśleć o małym chłopcu, którego musiała zabić w czasie swojej Próby, o Aleksie Weeksie.
Kay pochylił się nad stołem, podniósł delikatnie jej podbródek i spojrzał jej w oczy.
– Billi, ludzie bez duszy nie mają jedynej boskiej części – oddechu Boga. Ścieżka takiej istoty wiedzie tylko ku potępieniu. Jedynie najokrutniejsze, najbardziej złe osoby mogą rozważać życie bez duszy.
– Albo najbardziej zdesperowane.
Billi nie mogła przestać myśleć o małej Rebece.
– Człowieka bez duszy wypełnia próżnia, przyczyna okropnego, niekończącego się głodu. Głodu, który desperacko próbuje zaspokoić…
– Krwią – dokończyła Billi. Stąd się wzięła legenda o wypijających krew potworach. Templariusze nadal mają jedną z największych okultystycznych bibliotek w Christendom, dorównuje jej jedynie biblioteka watykańska, ale tylko dlatego, że ma w swych zbiorach egzemplarze skradzione templariuszom.
Kay pokiwał twierdząco głową.
– Smak duszy człowieka pozostaje w jego krwi, w jego ciele. Wygłodniałe Zjawy tym się żywią. Krew zaspokaja ich potrzeby, ale nie na długo. Muszą zabić znowu. I znowu. Za każdym razem krew, którą piją, pozostawia coraz większy niedosyt. Najgorsi z nich zaczynają żywić się ciałem.
Wampiry. Nosferatu. Lamie. Każda kultura na swój sposób nazywa Wygłodniałe Zjawy. Templariusze używają starego arabskiego słowa.
– Ghule – powiedziała Billi. – Myślisz, że Rebeka stanie się jedną z nich?
Kay pokręcił głową.
– Nie wydaje mi się, bo to sprawa świadomego wyboru – musisz oddać swoją duszę, żeby stać się ghulem, a tego Rebeka nie zrobi. – Kay kpiąco zmarszczył brwi. – Chyba powinnaś się bardziej przykładać do nauki okultyzmu. Balin jest pewnie rozczarowany.
– Hej, przykładam się bardziej niż Bors.