Nagle usłyszała brzęczenie: komórka ojca, w jego kieszeni. Odebrała, bo od razu rozpoznała numer.
– Percy, przyjeżdżaj natychmiast! Ojciec! – Spojrzała na bladą, pokrytą potem twarz. – Mój ojciec!
– Co się stało? – Głos Percy’ego był napięty, a w słuchawce trzeszczało.
– Jest ranny. Bardzo, Percy, naprawdę bardzo! Pogotowie już jedzie.
– Pogotowie. Billi, przecież wiesz, że powinnaś to uzgodnić ze mną albo Gwainem. Zasady…
– Ojciec umiera! Gówno mnie obchodzą wasze cholerne zasady!
– W porządku, Billi, w porządku. – Słyszała, że z kimś rozmawia. Z kim? Z Gwainem? – Co się stało?
– Jesteśmy przy relikwiarzu, ojciec zabił Obserwatora. – zmusiła się, żeby nie patrzeć w kierunku głowy leżącej w kącie piwnicy.
– Czy tam jest ciało? Posłuchaj Billi, musisz przenieść Arthura.
Przenieść go? Nie da rady. Co, jeśli znowu zacznie krwawić?
– Percy, on musi zostać tutaj. Nie mogę go ruszać.
Po drugiej stronie zapadła cisza,
– Billi musisz zrozumieć. Twój ojciec właśnie kogoś zamordował. Tak to oceni policja. Musisz go stamtąd wyciągnąć. Inaczej czeka go więzienie.
Jezu, to chore. Percy miał rację.
– Dobrze, Percy, ale pospiesz się. Pospiesz.
– Za chwilę będę. – Rozłączył się.
Rozdział 16
W jakiś sposób razem z Kayem zdołali wynieść Arthura z piwnicy. Położyli go tuż przed wejściem do lombardu i zaraz potem Billi usłyszała znajomy warkot motoru Percy'ego. Dotrzymał słowa i dojechał dosłownie po chwili. Koła zapiszczały i motor się zatrzymał. Percy zrzucił kask i pobiegł w ich stronę. Dopiero wówczas Billi wypuściła ojca z ramion. Wraz z Percym ułożyli go na ziemi w pozycji ratowniczej, wkładając skórzaną motocyklową kurtkę pod jego głowę.
– Trzymaj się, Art – powiedział Percy, sprawdzając puls przyjaciela. Położył dłoń na ręce Billi. – Posłuchaj, musimy uzgodnić, co się stało. Nic skomplikowanego. Co proponujecie?
Kay wskazał na roztrzaskane drzwi do domu Elaine.
– Powiemy, że szliśmy z Arthurem, kiedy zauważył, że ktoś się włamuje do lombardu. Przeszedł na drugą stronę ulicy, wywiązała się bójka i on nagle upadł. – Kay spojrzał na Billi. – Byliśmy zbyt daleko, żeby przyjrzeć się napastnikom. Średniego wzrostu, średniej budowy. Po prostu przeciętni.
Percy pokiwał głową.
– To dobra wersja. Billi! Zapamiętałaś?
Nie mogła uwierzyć. Wymyślali tu jakieś bajeczki, kiedy on umierał!
– Zapamiętałam – odparła z zaciśniętym gardłem.
Dźwięk syreny i światła karetki wywabiły ludzi z domów. Mieszkańcy kręcili się przy swoich drzwiach, w płaszczach narzuconych na piżamy i koszule nocne, obserwując, jak z ambulansu wybiegają sanitariusze i klękają wokół Arthura. Percy odciągnął Billi, aby mogli pracować, a zaraz potem nadjechała policja. Następne minuty zlały się w potok pytań, migających świateł i ścierających się emocji. Ojciec został napadnięty. Wcisnęła policjantom uzgodnioną wersję zdarzeń: włamywacz, przepychanka, ojciec osuwa się na ziemię. Nie, nie pamięta, w co był ubrany, jak wyglądał, w którą stronę uciekł. Policjant szybko się znudził, zapisał jej dane, obiecał, że się skontaktuje.
Billi znalazła się przy ojcu w karetce, trzymała jego rękę, podczas gdy lekarz podłączał go do przenośnych monitorów. Percy uścisnął ją. Kay stał kilka metrów dalej.
– Będę jechał tuż za wami – powiedział Percy.
– Co z Michaelem?
– Zajmę się tym. Inni już dojeżdżają. – Uścisnął ją raz jeszcze. – Opiekuj się ojcem.
Nad ranem przenieśli Arthura z sali operacyjnej do szpitalnego łóżka. Billi patrzyła na jego twarz: wyglądał tak staro. Wschodzące słońce świeciło blado, sprawiając, że robił wrażenie nieboszczyka. W dużym łóżku wydawał się taki mały.
Obrzydliwe żółte rurki wychodziły z jego ust i nozdrzy. Powieki miał zamknięte, a jasne błękitne oczy, zazwyczaj pełne siły i życia, teraz wyglądały jak puste szkiełka.
Czy to wszystko przez nią? Gdyby niezżerająca ją nienawiść do niego, może odkryłaby, że Mikę jest Aniołem Ciemności. Teraz ojciec leżał w szpitalu.
„To wszystko moja wina”.
Miał płytki, świszczący oddech, któremu towarzyszył odgłos ssania. Ten dźwięk torturował jej uszy, tak jak widok twarzy kłuł ją w oczy. Nienawidziła szpitali, zapachu odgrzewanego jedzenia, stukotu stalowych ram łóżek. Patrzyła na białe dłonie ojca, jego skóra wydawała się taka cienka, żyły takie błękitne. Dotknęła jego rąk, były zimne, bezwładne i wilgotne. Ścisnęła tak mocno, jak potrafiła, oczekując jakieś reakcji.
„Błagam tylko jeden znak. Tylko jeden”.
Rozległo się pukanie do drzwi i stanął w nich Kay.
– Dobrze się czujesz? – zapytał. Wyciągnął do niej rękę, nie wiedząc, czy może jej dotknąć albo ją objąć. Jego oczy były lekko zwężone, nie tak jak wówczas, kiedy starał się odczytać myśli, ale jak wtedy, gdy był czymś zmartwiony. Billi popatrzyła na jego wyciągniętą dłoń, którą, w końcu opuścił. – Przykro mi.
– Naprawdę nie wiedziałeś? – zapytała.
– O czym?
– Że Mike jest Obserwatorem.
Kay zaprzeczył.
– Nie. Jak możesz tak myśleć? Nigdy bym nie pozwolił, żeby się do ciebie zbliżył.
– Więc nie byłeś na tyle mocny, żeby odszyfrować jego tożsamość. Odczytać jego aurę, czy coś.
– Tego nie da się tak po prostu odgadnąć. To nie działa tak precyzyjnie. – Kay czuł się nieswojo. – Nie szpieguję wszystkich ludzi, których spotykam.
– Nie wszystkich, tylko mnie – warknęła Billi.
To nie było fair. Wiedziała o tym. Ale musiała znaleźć winnego. Chciała uwierzyć, że to nie była jej wina, ale pomimo wszelkich starań nic nie zmieniało faktu, że to ona narobiła bałaganu.
Kay zbliżył się do niej.
– Billi, nie torturuj się. – Czytał w jej myślach. – Nikt nie przypuszczał…
– Że zaprowadzę Anioła Ciemności prosto do Lustra?
To właśnie zrobiła, prawda? Niezależnie od tego, jak bardzo chciała się usprawiedliwić, przywiodła go do relikwiarza. Kay ją uratował. Okazała się żałosną templariuszką. Im dłużej pozostanie w Zakonie, tym większe wyrządzi szkody. Nie chciała już takich problemów.
– Gdzie Percy?
– Na dole, z Gwainem i resztą. Czekają na ciebie.
– Wszyscy są tutaj?
Zauważyła pełne poczucia winy spojrzenie Kaya, zanim zdążył odwrócić głowę w stronę okna.
– Jezu, nie mogą się już doczekać, co?
Wszyscy tu byli, ponieważ Arthur umierał. Przybyli, aby wybrać jego następcę. Rycerze nie mogli pozostawić Zakonu bez przywódcy. Chrzanić ich. Niech Gwaine zostanie sobie mistrzem. Zakon nie przyniósł jej nic innego, poza nieszczęściem. Najpierw jej mama, teraz ojciec. Znowu na niego spojrzała – taki stary, ze skórą koloru ziemi. Nic nie było warte takiego poświęcenia.
Nagle zaświeciła jej iskierka nadziei. Może jeśli – nie jeśli, ale kiedy – kiedy Arthur wyzdrowieje, to się okaże, że Gwaine jest tak wspaniałym mistrzem, że Arthur nie będzie już potrzebny. Jeśli zrzuciliby z siebie ciężar templariuszy, Arthur stałby się normalnym ojcem, a ona, Billi, znowu byłaby na pierwszym miejscu. Może by ją pokochał. To pewnie objaw tchórzostwa, ale zawsze wyobrażała sobie ojca jako kogoś niepokonanego. Oglądanie go w takim stanie napawało ją lękiem. Myślała, że go nienawidzi, ale to była nieprawda. Nie mogłaby. Był wszystkim, co miała.
– Jest twardzielem, Billi. Wyliże się. – Kay położył dłoń na jej ramieniu. – Ty też.
Nalała sobie szklankę wody.