– Jak poszło „sprzątanie"?
– Lepiej, jeśli porozmawiasz o tym z Gwainem.
Billi znieruchomiała. Ton głosu Kaya był niepokojący.
– Co się dzieje, Kay?
Kay skrzywił się, sprawdził, czy drzwi są zamknięte, i wyszeptał:
– Billi, coś poszło nie tak. Nie znaleźliśmy ciała w piwnicy.
Michael zniknął.
I oto, co pozostało z pełnej przepychu i rozmachu uroczystości, jaką jest wybór nowego mistrza Zakonu. Kiedyś konklawe starszych rycerzy zbierało się w Tempie Church na modlitwie i całonocnym czuwaniu. Teraz wszyscy spotkali się w szpitalnej stołówce, aby zagłosować.
Gwaine siedział u szczytu białego stołu. Choć starał się zachować spokój, nie potrafił ukryć podekscytowania czającego się w jego oczach. Życie Arthura wisiało na włosku, a on mógł w końcu zająć jego miejsce i spełnić swoje największe marzenie.
Ona była temu winna.
Percy podniósł się i uściskał Billi.
– Jak się miewa staruszek?
Billi nie wiedziała, co odpowiedzieć. Że umiera? Schowała twarz na piersi Percy'ego. Pokazał jej miejsce przy stole, na którym czekała herbata.
Bors spojrzał na nią znad swej kanapki z bekonem, ale nie przerywał jedzenia i dalej głośno mlaskał. Berrant rzucił jej ciepłe spojrzenie zza okularów i uśmiechnął się. Ojciec Balin odmawiał różaniec. Przy stole byli również Gareth i Pelleas. Kay usiadł obok niej.
– Teraz, kiedy jesteśmy tu wszyscy, musimy zabrać się do rzeczy – powiedział Gwaine. – Na początek sprawozdanie. Kay opowiedział mi o tym, co zaszło, i doszedłem do następujących wniosków. – Położył ręce na stole. – To oczywiste, że Michael został zniszczony. Zniknięcie ciała nie jest niczym niezwykłym. Jako istota z Królestwa Nieziemskiego po prostu do niego powrócił.
– Ale co z mieczem Arthura? Ten również zniknął – odezwał się Kay.
Gwaine wzruszył ramionami.
– Pokryty krwią, istoty nieziemskiej najprawdopodobniej się rozpadł. To proste.
– Wydaje się zbyt proste – zauważył Balin, kręcąc głową. – Nie jestem pewien. Co na to wszystko Elaine?
Gwaine się nachmurzył.
– Nie możemy znaleźć jej ani Przeklętego Lustra. – Rozejrzał się po twarzach rycerzy zgromadzonych wokół stołu. – Teraz tego nie rozstrzygniemy. Mamy zresztą ważniejsze sprawy.
– Chyba o czymś zapomniałeś – wtrącił się Percy. – Po pierwsze, powinniśmy pomodlić się za Arthura, za jego szybki powrót do zdrowia, nie wydaje ci się?
Gwaine spojrzał spode łba i odchrząknął.
– Oczywiście. Ojcze, czy mógłbyś?
Pochylili głowy, Billi zaczęła się modlić. Żeby jej ojciec żył, żeby to się już nigdy nie powtórzyło. Otarli się o śmierć, ktoś mógł zginąć. Billi postanowiła, że nie będzie następnego razu.
Po minucie Gwaine podniósł głowę.
– Do dzieła. Ponieważ Arthur nie jest w stanie działać, ja formalnie przejmuję dowodzenie nad Zakonem Ubogich Rycerzy Chrystusa i Świątyni Salomona.
– Czasowo – dodał Gareth.
Miał rację. Arthur wciąż żył, więc Gwaine mógł tylko pełnić obowiązki mistrza. Gwaine skrzywił się z niezadowoleniem i rozejrzał wokół.
– Wiem, wszyscy kochamy Arthura, ale trzeba przyznać, że stosuje bardzo ryzykowne metody. Zobaczcie, co się stało ostatniej nocy. Mam… plany dotyczące Zakonu. Musimy odbudować naszą siłę. Zwerbować nowych członków.
– To znaczy kogo? – Percy zmrużył oczy.
– Czerwonych Rycerzy.
Wszyscy wstrzymali oddech. Billi nie mogła w to uwierzyć. Czerwoni Rycerze byli bandą pseudoreligijnych zbirów, najgorszym rodzajem fanatyków. Właściwie niewiele dzieliło ich od ulicznych gangów prześladujących imigrantów i podkładających bomby pod kioski z gazetami. Czy mówił poważnie? W końcu odezwał się Balin:
– Nie ma mowy, żeby Arthur się na to zgodził – powiedział. – Krucjaty się skończyły.
Berrant pokiwał głową, zgadzając się z Balinem. Bataille Tenebreuse nie jest skierowana przeciwko ludziom, tylko przeciwko Bezbożnemu.
Gwaine podniósł ręce.
– Wiem, że bywają nadgorliwi, ale będziemy ich trzymać pod kontrolą. Wyćwiczymy i utemperujemy. – Spojrzał na Percy'ego i dodał: – Nie są wcale gorsi od Arthura, w czasie kiedy go zwerbowałem.
– Arthur nie biegał po mieście, podpalając meczety – odparował Percy.
Gwaine spojrzał na innych, oczekując wsparcia. Zamiast tego ujrzał zimne spojrzenia.
– W porządku, o Czerwonych Rycerzach porozmawiamy później. Pozostaje ważne pytanie: czy ogłosicie mnie mistrzem?
Balin westchnął i kiwnął głową. Bors gorliwie się zgodził, tłuszcz spływał mu po podbródku. Gareth i inni również wyrazili zgodę. Podobnie Kay, chociaż wiedział, że Gwaine nie umili mu życia. Kay był wiernym templariuszem i trzymał się reguły, starych praw ustanowionych przy zakładaniu Zakonu. Percy wzruszył ramionami i spojrzał na Billi.
– Jedna sprawa – powiedziała.
– To nie jest sprawa, którą się negocjuje, giermku. To kwestia „tak" lub „nie"- pouczył ją Gwaine. Starał się mówić spokojnie, ale nie mógł powstrzymać gniewu. Głosowanie musiało być jednogłośne.
Billi wzięła głęboki oddech. Ryzykowała nie tylko swoim życiem, ale także życiem Kaya i ojca. Ojciec ostrzegał ją przed niespodziewanym atakiem, kiedy walczyli w zbrojowni, ale była zbyt wściekła, by słuchać jego słów, i zaufała Michaelowi. Tylko dzięki czujności ojca Archanioł nie zdobył Lustra. Wszystko upewniało ją w tym, że zawiodła. Prędzej czy później gdzieś nawali. Nie chce znowu mieć na rękach krwi najbliższych jej osób.
– Masz mój głos, Gwaine, ale pod jednym warunkiem. – Zamknęła oczy i opuściła głowę. – Chcę wystąpić z Zakonu.
Percy pochylił się nad nią.
– Billi…
– Nie, Percy. Tak będzie lepiej.
Nie chciała otwierać oczu. Gdyby to zrobiła, mogłaby zmienić zdanie. Przy stole zapadła cisza. W końcu otworzyła oczy i spotkała wzrok Gwaine'a. Uśmiechał się – zwycięstwo należało do niego.
– Zgoda – rzeki.
Rozdział 17
Billi wypadła z gry. Tak po prostu. Otumaniona, wyszła ze szpitala. Doktor poradził jej, żeby odpoczęła. Planowała przyjść tu ponownie po szkole. Nie zwróciła większej uwagi na tłok przy szpitalnej rejestracji ani na tłumy chorych dzieci zapełniających korytarze, czekających, aż karetka przewiezie je tam, gdzie są jeszcze miejsca. Billi spojrzała na zmęczone, przerażone twarze rodziców, ale była zbyt wyczerpana, by im współczuć. Przez chwilę pomyślała, czy to wszystko nie dzieje się z winy Michaela, ale on przecież nie żył. Już po wszystkim.
Dom był zimny i pusty. Działając jak automat, rzuciła kurtkę na podłogę i poszła do kuchni. Włączyła czajnik i włożyła do tostera dwie kromki chleba. Rozejrzała się po skąpo umeblowanym, brzydkim pomieszczeniu. To tutaj pięć lat temu zadecydowano o jej przyszłości, o tym, że zostanie templariuszką.
Balin stał przy zlewie, Gwaine siedział na stołku naprzeciwko, Percy przy kredensie, a ojciec na tym krześle. Odcięta łapa w worku na śmieci leżała tuż przy nim. Billi pogładziła poplamiony blat stołu. Widniały na nim stare ciemne plamy, które głęboko wniknęły w drewno. Może krew? Nie byłaby zdziwiona.
Nagle usłyszała trzask otwieranych drzwi i serce skoczyło jej do gardła. Ojciec?
Przez jedną, szaloną chwilę myślała, że to on, w jakiś sposób uzdrowiony, wraca do domu. Wstała i wybiegła na korytarz.
– Billi! – nawoływał Percy. Tupał nogami na macie. – Gdzie jesteś, kochanie?
– Tutaj. – Przechyliła się przez balustradę. Może wie coś o ojcu. – Co się dzieje? Jak ojciec?