Выбрать главу

„Witaj w Zakonie Templariuszy".

Tak jakby miała wybór.

Samochód zaczął się rytmicznie kołysać, Billi zasnęła, w końcu poddając się zmęczeniu.

Udaje, że śpi. Słyszy, jak drzwi jej sypialni powoli się otwierają i do pokoju wpada srebrna smuga światła, tuż obok jej łóżka. Billi nie otwiera oczu i oddycha miarowo.

Deski skrzypią, chociaż gość stara się zachować ciszę. Dziewczyna nie musi otwierać oczu, żeby wiedzieć kto to.

Jego ręka odgarnia włosy z twarzy Billi, a ona czuje znany jej zapach potu, oliwy i starej skóry.

Ojciec.

– Wszyscy czekają, Art – dochodzi ją szept zza drzwi. To głos Percy'ego, jej ojca chrzestnego, głęboki i miękki.

Ręka wygładza kołdrę i dotyka jej ramienia. Ojciec wzdycha i odwraca się. Później drzwi się zamykają i zapada ciemność.

Billi czeka przez chwilę, nie ruszając się, następnie wyślizguje się z łóżka. Jest wysoka jak na swój wiek, ale lekka. Pod jej ciężarem podłoga nie skrzypi. Podchodzi do drzwi, nasłuchuje.

Z zewnątrz dochodzą stłumione głosy. Nie może rozróżnić słów, ale słyszy skrzypienie krzesła na drewnianej podłodze i dźwięk wody płynącej z kranu. Są na dole, w kuchni.

Billi wie, że to, co robi, jest złe, ale musi dowiedzieć się prawdy. Ojciec nic jej nie mówi.

Dlaczego?

Dlaczego w palenisku kominka często znajduje resztki zakrwawionych bandaży? Dokąd wychodzi ojciec, kiedy myśli, że już zasnęła?

Dlaczego Billi obawia się, że nigdy nie wróci?

Dziewczynka uchyla drzwi i prześlizguje się przez szparę. Przemyka wzdłuż krótkiego korytarza, przykuca na szczycie schodów.

Nasłuchuje.

– Jeśli chłopak ma rację, nie pozostaje nam nic innego.

To zmęczony głos ojca. Jaki chłopak? To nie może być nikt ze szkoły – nikt nie pozwała dzieciom bawić się z Billi. Może to ten, którego w zeszłym tygodniu przyprowadził ojciec Balin. Chudzielec z ogromnymi błękitnymi oczami i białymi włosami. Jak miał na imię? Już wie.

Kay.

– Dziewczynka? W Zakonie? To już nawet nie głupota, to herezja! – grzmi twardy, pełen wściekłości głos Gwaine'a.

Dlaczego wciąż jest taki zły? Kiedyś przyjaźnił się z ojcem.

– Art, daj jej jeszcze trochę swobody, ma tylko dziesięć lat -

przekonuje Percy.

Mówią o niej! Billi wstrzymuje oddech. Nie chce uronić ani słowa. Stawia stopę na stopniu i powoli przenosi ciężar ciała. Robi kolejny cichy krok i jeszcze jeden. Wkrótce jest już na dole, nasłuchując pod kuchennymi drzwiami.

Słyszy odkręcany kurek i wodę lejącą się do czajnika.

– Wiecie, co mówią jezuici – odzywa się glos z lekkim walijskim akcentem, to ojciec Balin. – Dajcie mi siedmioletniego chłopca, a zrobię z niego mężczyznę.

– Nie jesteśmy jakimiś cholernymi jezuitami – warczy w odpowiedzi Gwaine. – Jesteśmy…

– Wystarczy. Podjąłem już decyzję – mówi ojciec i wszyscy milkną.

Tak jakby się go bali. Dlaczego? Przecież nie jest nikim ważnym, tylko dozorcą, tu, w Middle Tempie, podobnie jak Percy i Gwaine. Naprawia usterki, zajmuje się ogródkami, podlewa trawniki. Czy nie tak?

A może Billi w ogóle nie zna swego ojca?

– Czy sądzicie, że jestem zadowolony? Szczęśliwy z powodu tego wszystkiego, co ją czeka?

Dlaczego o niej mówią? Czy znowu będzie musiała zmienić szkolę?

Podgląda, patrząc przez wąską szparę, i widzi, jak ojciec Balin stawia stary czajnik na palniku elektrycznym. Percy, Gwaine i ojciec siedzą przy kuchennym stole. Na blacie leży coś metalowego, ale za chwilę Percy, który jest najpotężniejszą osobą, jaką Billi zna, przesiada się i całkowicie zasłania jej widok. Kiedy wielki Afrykanin się porusza, Billi zauważa coś jeszcze. Coś owiniętego w czarny, plastikowy worek na śmieci. Z którego cieknie krew.

Gwaine potrząsa głową.

– To, że jesteś mistrzem, nie daje ci prawa do podejmowania

takich decyzji, Art.

Mistrzem? O czym on mówi? Mistrzem w czym?

– Prawdę mówiąc, Gwaine, właśnie to, że jestem mistrzem, pozwoliło mi podjąć tę decyzję.

Gwaine pochyła się gwałtownie do przodu.

– Przez ostatnie dziewięćset lat Zakon przestrzegał reguły, od

czasów Bernarda z Clairvaux. Nie możesz tak po prostu jej odrzucić

i ustalić własnej.

Arthur rozsiada się na krześle i zakłada ręce na piersiach, jego palce powoli zaciskają się w pięść, a potem rozwierają. Billi zerka to na ojca, to na Gwaine'a. Twarz Gwaine'a ciemnieje z wściekłości. Ojciec nawet nie mrugnął, kiedy spojrzał na niego swym beznamiętnym wzrokiem. Jego zimne oczy rzucają błyskawice spod ciemnych brwi.

– Mogę i zrobię to – mówi i wskazując na ojca Balina, kontynuuje: – Ty będziesz uczył ją łaciny, starożytnej greki i okultyzmu.

– Reguły zakonnej też? – pyta Balin. Arthur przez chwilę waha się, a potem przytakuje.

– Tak jest.

Klepie Percy'ego po jego potężnym ramieniu.

– Z tobą będzie ćwiczyła walkę z bronią.

Billi dostrzegła delikatny uśmiech na ustach swojego opiekuna. Ma on na sobie czerwony szalik, który kupiła mu na Boże Narodzenie, na jego szyi wygląda jak wstążka zawiązana wokół potężnego dębu.

– Oczywiście – odpowiada. – Masz na myśli jakąś konkretną broń? Miecze, sztylety, drągi?

– Wszystko – mówi Arthur. – Ja będę ją uczył walki wręcz.

– Arthurze, błagam cię. Proszę, rozważ to raz jeszcze. – Gwaine nie poddaje się. – Pamiętasz, co się stało z Jamilą.

Billi drgnęła, usłyszawszy imię swojej mamy. W pokoju zapada cisza, Billi patrzy na ojca. Dzisiaj, po pięciu latach od zabójstwa matki, nadal widać ból na jego twarzy.

Arthur dźga Gwainea palcem.

– Historia i arabski.

Gwaine podskakuje, jego twarz robi się czerwona.

– Twoja arogancja zabiła żonę, zabije również córkę!

Billi krzyczy, kiedy zaciśnięta pięść Arthura uderza nad stołem w szczękę Gwainea, zrzucając go z krzesła. Gwaine upada z hukiem, potrącając Balina i zwalając tacę z kubkami na podłogę. Billi ciągle krzyczy, kiedy kubki rozpryskują się na kawałki, a herbata rozlewa.

Mężczyźni nie zwracają uwagi na rozbite naczynia. Wszyscy patrzą na nią.