Выбрать главу

Czy na pewno?

Odsunął się.

– Nie mogę, Billi – rzekł z bólem. – Nie może mi na tobie zależeć.

Drzwi się otworzyły i do biblioteki wszedł Percy z tacą w dłoniach. Miał podwinięte rękawy, które odsłaniały jego masywne ręce, i przewiązany w pasie fartuszek, z ledwością obejmujący jego brzuch. Postawił tacę na biurku, a sam usiadł w fotelu z kubkiem w dłoni.

Billi opadła na obite skórą krzesło ojca. Jak Kay mógł coś takiego powiedzieć? On! Wybrał Zakon, a nie ją, tak jak ojciec.

– Jakieś wiadomości o Elaine? – zapytał chłopak pełnym napięcia głosem. Nie mógł patrzeć na Billi.

– Żadnych – odpowiedział Percy. – Art musiał jej powiedzieć, żeby się ukryła, jeśli nie uda mu się pokonać Michaela. – Spojrzał na Kaya. – Nie możesz, no wiesz, jej namierzyć?

– Nie. Elaine nie należy do obdarowanych, ale zna parę sztuczek. Jest niewidoczna dla wszystkich radarów. Skoro ma ze sobą Lustro, to na pewno schroniła się w bezpiecznym miejscu. Wokół bez wątpienia są zaklęcia.

Percy spojrzał na zegar na ścianie. Właśnie minęła północ. Wskazał na telefon stojący na biurku.

– Sprawdźmy, co u Berranta. Ma teraz dyżur w szpitalu. Dowiemy się, co z twoim ojcem.

„Przynajmniej mam Percy'ego".

Odwiedziła ojca po szkole, a Percy już tam był. Potężny Afrykanin, przy całej swojej sile i determinacji, miał niezwykle miękkie serce, jeśli chodziło o jej ojca. Był prawdopodobnie jego jedynym prawdziwym przyjacielem.

Percy wykręcił numer.

– Berrant? Czy wszystko w porządku? – Kiwnął głową i nagle zamarł. – Jak to cię odwołał? To kto teraz pilnuje Arthura?

Billi wpatrywała się w przerażoną twarz Percy'ego, który rzucił słuchawkę, przez chwilę stał nieruchomo, a potem szybko zerwał fartuch.

– Gwaine zmienił dyżury przy Arthurze. Berrant myślał, że teraz moja kolej.

Billi się zerwała.

– To gdzie jest teraz Berrant?

– W Kent. Gwaine go tam wysłał na jakieś łowy.

– A gdzie inni? – spytał Kay.

– Nikogo nie ma w pobliżu, niech to szlag – zaklął Percy.

Nikt nie pilnował ojca.

Rozdział 18

Wsiedli do jaguara Arthura, ale jechali bardzo powoli. Ulice spowijała gęsta mgła, ograniczając widoczność do kilku metrów. Zasłony lepkiej bieli opadały na przednią szybę. Gdy dojechali do szpitala, zobaczyli przepełniony parking, więc wycofali się do odrębnej części z napisem „Tylko z przepustkami". Percy zaparkował w pobliżu wyjścia ewakuacyjnego. Kay i Billi wysiedli, a Percy sięgnął do ukrytego pod tylnym siedzeniem zamka, nacisnął go i otworzył mały arsenał. Każda sztuka broni była szczelnie owinięta folią. Wybrał wakisashi, krótki miecz japoński. Pod kurtką ukrył pochwę i wsunął do niej ostrze. Billi wzięła parę bagnetów, a kaburę umocowała z wprawą na klatce piersiowej. Zarzuciła kurtkę na ramiona i kilka razy przećwiczyła szybkie wyjmowanie bagnetów, krzyżując ręce na piersiach. Rozdzielili między sobą flakoniki ze święconą wodą i małe krzyżyki. Na koniec zamknęli schowek.

– A co ze mną? – zapytał Kay. Percy się roześmiał.

– Wyrocznio, kiedy zaczniemy się bić, bierz nogi za pas.

– To nie fair! Potrafię się bić! – Wyciągnął rękę. – Dajcie mi coś.

Billi i Percy spojrzeli na siebie i równocześnie powiedzieli: – Nie!

Kay wymamrotał coś pod nosem, a Percy położył dłoń na ramieniu Billi, mówiąc:

– Bez popisów. Jeśli coś pójdzie nie tak, zabijaj szybko: klatka, gardło, brzuch. W tej kolejności. Zrozumiałaś?

Billi przytaknęła. Szczerze wierzyła, że do tego nie dojdzie.

– Może martwimy się na zapas. Pewnie Gwaine ma rację i ojciec rzeczywiście nie potrzebuje dodatkowej ochrony. Czy nie wpadamy w paranoję?

– Moje doświadczenie mówi, że paranoi nigdy za wiele.

Percy spojrzał na budynek.

– Wchodzicie za mną. Zabieramy Arthura i zwiewamy. Preceptoria w Canterbury ma pomoc medyczną. Tam się nim zajmiemy.

– Co z Gwainem? – zapytała Billi.

Percy zapiął kurtkę.

– Ja się nim zajmę. Kay, jesteś z nami?

Kay wpatrywał się w mgłę. Gęstniała. Światło ulicznych lamp ledwie się przez nią przebijało. Wzdrygnął się, potem spojrzał na Billi i lekko się uśmiechnął.

– Gotowy – odparł. Wziął głęboki oddech i zdmuchnął kosmyki włosów opadające mu na twarz. Tylne wejście do szpitala otwarte było przez całą dobę. Przed dwoma garażami stały zaparkowane ciężarówki. Z rampy biło jasne światło, dwóch pracowników pralni pchało metalowe wózki do ciężarówek. Kierowca opierał się o szoferkę i palił. Percy przeszedł pod szlabanem i skierował się do wejścia. Zachowywał się swobodnie i nawet pomachał do kierowcy. Wszedł do środka. Billi i Kay tuż za nim.

Na korytarzu stało wiele wózków, niektóre wypchane brudnymi prześcieradłami, ręcznikami, inne świeżą i pachnącą pościelą. Nad zapachem prania górowała woń środka dezynfekującego. Arthur leżał na szóstym piętrze, ale poszli schodami. Tylko co drugie piętro klatki schodowej było oświetlone, resztę spowijał mrok. Billi spojrzała w górę. Spiralnie skręcone schody były na tyle szerokie, by pomieścić dwie osoby. Percy stawiał duże kroki, pokonując po dwa stopnie naraz, i robił to wyjątkowo cicho, zważywszy na jego rozmiary. Billi szła za nim, na końcu Kay, potykając się w mroku i przeklinając. Zatrzymali się na szóstym piętrze i Percy dał im minutę na uspokojenie oddechu. Delikatnie nacisnął klamkę – drzwi nie były zamknięte na klucz – i spojrzał za siebie.

– Czekajcie tu na mnie. Ja pójdę po Arta. – Pokazał na schody. – Mają być puste. Potrzebuję pięciu minut.

– Co, jeśli będziesz się spóźniał?

– Poczekajcie trochę dłużej.

Pchnął drzwi, mrugnął do Billi i zniknął. Billi zdążyła dostrzec czarny korytarz.

– Gwaine zrobił to celowo – powiedziała. Niech tylko Arthur się dowie.

– Może miał swoje powody – odparł Kay, ale sam nie wydawał się przekonany.

– Taa. Chce wykończyć ojca i zostać mistrzem.

Billi sprawdziła, czy bagnety są na miejscu. Wyjęła jeden z nich i trzymając nad balustradą, starała się złapać na jego ostrzu świtało z żarówki świecącej piętro niżej.

Kay wiercił się zniecierpliwiony. Włożył ręce do kieszeni, wyjął, skrzyżował na piersi. Potem znowu wsunął do kieszeni. Wszystko to w ciągu pół minuty.

– Wyluzuj – poradziła Billi. Sama była przyzwyczajona do czekania. Nie lubiła tego, ale wiedziała, że nie ma wyjścia. Ale Kay nie brał udziału w Krwawych Łowach. Teraz wyglądał na zawstydzonego.

– Przepraszam, ale nie mam wprawy – powiedział.

Pewnie by się przyzwyczaił, szybciej, niż się wydaje. Ale Billi zastanawiała się, jak znosiłby te noce, czekanie w ciemnościach, w towarzystwie swoich własnych myśli i cieni. Ona nie będzie za tym tęsknić.

Spojrzała na zegarek. Minęły trzy minuty. Przyłożyła ucho do drzwi. Niczego nie słyszała.

– Co myślisz, czy powinnam…

Kay gwałtownie podniósł rękę. Zszedł dwa stopnie niżej, poruszając się bezszelestnie, powoli obracając głowę. Nagle jego oczy się rozszerzyły.

– Są tutaj.

Serce Billi zaczęło walić jak szalone. Dotknęła ręki Kaya, była lodowata. Wyrwał ją i zszedł piętro niżej. Pobiegła za nim i złapała go, kiedy sięgał do klamki.

– Poczekaj, Kay? Kto?

Kay zamknął oczy, westchnął głęboko, przycisnął dłonie do twarzy.

– Nie umiem powiedzieć. Jest ich dwoje. Wyczuwam tylko gniew, wściekłość… I głód. Potworny głód. – Opuścił dłonie i podszedł do drzwi. – To ghule.

– Szukają ojca.

Kay pokiwał głową, ale po chwili się skrzywił.