Kay się podniósł i Billi zajęła jego miejsce.
– Dlaczego to robisz, Elaine? – zapytała.
Elaine nie była templariuszką, a mimo to wzięła na siebie odpowiedzialność za najcenniejszą rzecz, jaką posiadali. Była nawet innego wyznania, a mimo to wszyscy na niej polegali, przygotowując się do pobicia największego wroga. Zawsze na niej polegali. Elaine sięgnęła po nowego papierosa. Zaproponowała jednego Arthurowi, ale odmówił.
– No cóż, odpowiedź jest prosta: ktoś musi. – Kobieta uśmiechnęła się do siebie. – Wy, rycerze, macie obsesję na punkcie dogmatów, robicie wszystko w jeden właściwy sposób. Jeśli coś nie mieści się w regule templariuszy, nie jesteście zainteresowani. Dlatego zawsze macie tak wielkie kłopoty. Sami się ograniczacie. – Zrobiła przerwę i wskazała na ojca Billi. – Z drugiej strony pragniecie zwycięstwa. Dlatego Arthur zatrudnił do pomocy eksperta, czyli mnie.
– Ale ty nie jesteś Wyrocznią.
– Dzięki Bogu! I tak źle sypiam. Mam za to niewielkie zdolności paranormalne, nie takie jak nasz złoty chłopiec, ale wystarczające, żeby wiedzieć, co dobre i skuteczne. Reszta polega na otwartości umysłu.
Wszystko to przypominało Billi naukę walki. Arthur i inni uczyli ją karate, judo, kung-fu – wszystkiego, co tylko miało jakąś nazwę. Uczono ją, jak mocno uderzać, silnie kopać, siłować się, blokować i setki ruchów zaczerpniętych ze wszystkich stylów i dyscyplin.
– Dlatego wysłaliśmy Kaya na wschód – westchnęła Elaine. – Kiedy już się wyszkoli, przejmie interes.
– Więc przygotowujesz sobie zastępstwo – podsumowała Billi.
Elaine spojrzała na Arthura.
– Wszyscy to robimy.
Arthur położył dłoń na ramieniu Elaine. Billi spojrzała na nich. Tych dwoje wiele wspólnie przeżyło i wiedziała, że nigdy nie zdoła poznać całej prawdy. Chociaż Elaine mówiła o swej pracy bez emocji, oddanie relikwiarza pod opiekę żydówce wywołało w Zakonie prawdziwy skandal. Mimo że pozycja Arthura jako mistrza była bardzo silna, musiał twardo walczyć, aby uzyskać zgodę pozostałych rycerzy. Ojciec odchrząknął, kiedy pojawił się Kay niosący herbatę.
– Musimy nawiązać kontakt z pozostałymi rycerzami – powiedział Arthur. – Jeśli Kayowi się powiedzie, to i tak pozostaje problem ghuli, które wykonują polecenia Michaela. Teraz mu służą, ale kiedy odejdzie, rozproszą się. Będziemy ich tropić latami.
Miał rację. Ghule nie były pozbawione mózgu i mimo że sprzedały swe dusze, zachowały dużą niezależność. Mogły mieć nadzieję, że wiernie służąc Michaelowi, otrzymają część jego nadprzyrodzonej mocy. Billi czytała, że najbardziej potężne ghule mogły zmieniać wygląd dzięki bezbożnej energii. Gdyby uzyskały taką moc, templariusze nigdy nie zdołaliby ich wytropić.
– Uderzymy, kiedy Michael zostanie uwięziony w Lustrze.
– Jak? – zapytała Billi.
– Kiedy będę wiedział, kto przeżył, ułożę plan. Na razie miejsce spotkania to Trafalgar Square.
Dobre miejsce. Zawsze było tam tłoczno, a z placu wiodło wiele dróg ucieczki. Michael musiałby mieć wojsko, żeby wszystkich namierzyć. Arthur mówił dalej:
– Uzgodniliśmy, że ci, którzy przeżyją, spotkają się na placu o szóstej po południu, w godzinach szczytu. Chcę, żebyście tam poszli, przekazali rycerzom, jakie są nasze plany, i zebrali wszystkie nowe informacje. Potem zdacie mi relację, a ja opracuję strategię.
– Zapomniałeś, że to Gwaine dowodzi, tato?
– Nie, nie dowodzi.
Arthur nachmurzył się i zwrócił do Kaya. Mimo że był jeszcze słaby, Billi dostrzegła ogień w jego oczach. Robił coś, w czym był najlepszy.
– Musisz działać ostrożnie.
Kay delikatnie dotknął skroni, a Billi wychwyciła zdenerwowanie w jego głosie.
– Zaznaczyłem jego aurę. Pierwszy go zauważę.
– Dobra robota.
– Idę z Kayem – powiedziała Billi.
Arthur spojrzał na nią szybko.
– To sprawa templariuszy, już nie twój problem.
– Nie robię tego dla templariuszy.
– I z pewnością, nie dla mnie?
– Masz rację. Nie dla ciebie.
Dla siebie. Żeby się zemścić. By zapobiec temu, co zrobi Michael, jeśli ona nic nie zrobi. I może… może dla Kaya. Będzie jej potrzebował, kiedy zrobi się niebezpiecznie. Co, zważywszy na sytuację, było bardzo prawdopodobne.
Kay uśmiechnął się łobuzersko.
– Chcesz zrobić z nas bohaterów?
Pokręciła głową. Nie o to chodziło.
– Zauważyłeś, że cmentarze templariuszy pełne są bohaterów? Nie wyobrażaj sobie za wiele. Robimy tylko to, co do nas należy. – Spojrzała na ojca. – Prawda?
Pokiwał głową. Laptop zabzyczał.
– Co wyszło? – zapytał Kay. Wydawał się pełen obaw, ale jednocześnie rwał się do działania. To będzie jego Próba. Test, któremu nigdy nie poddawano Wyroczni. Billi widziała, jak bardzo Kay tego pragnie, i to ją denerwowało.
Wszyscy patrzyli na mapę. Od gwiazdy do gwiazdy prowadziły linie, wykreślając astrologiczny wzór. Dla Billi były to zupełnie przypadkowe kształty. Elaine wzięła głęboki oddech i podkreśliła kilka punktów, które zapaliły się na czerwono, a na dole ekranu pojawiła się data.
– Siedem dni – powiedziała Elaine. Położyła dłoń na ręku Kaya. – Uwięzimy Michaela za siedem dni.
Szare niebo wisiało nisko nad zatłoczonym Trafalgar Square. Billi z ulgą wysiadła z autobusu. Przez całą drogę było jej niedobrze, bo ugrzęzła pod śmierdzącym ramieniem jakiegoś mężczyzny. Na policzki spadały jej krople deszczu, więc naciągnęła kaptur. Przecisnęła się przez grupę turystów. Kay szedł tuż obok niej, manewrując pomiędzy plecakami i aparatami fotograficznymi.
– Coś wyczuwasz?
Kay pokręcił głową. Jest bezpiecznie.
Na środku placu stała kolumna admirała Nelsona, wysoka na pięćdziesiąt metrów, otoczona czterema wielkimi brązowymi posągami lwów. Na czterech narożnikach znajdowały się postumenty, trzy zwieńczone rzeźbami sławnych ludzi, jeden pusty. Billi trzymała się północnej strony placu, tuż przy imponującym klasycystycznym budynku National Gallery. Uliczni artyści przyciągali uwagę przechodniów, którzy gromadzili się wokół nich w małych grupach. Ktoś przebrany za Charliego Chaplina odgrywał gagi stare jak świat. Kilku skaterów śmigało pomiędzy plastikowymi kubeczkami ustawionymi na chodniku. Jakiś nieszczęśnik przebrany za rzymskiego żołnierza, cały pomalowany na srebrno, stał nieruchomo jak posąg, zbierając pieniądze do pojemnika stojącego przy jego stopach. Otaczały go dzieci, które za wszelką cenę pragnęły go rozśmieszyć. Billi obserwowała, jak wesoło się bawią, kiedy ich rodzice próbowali je uspokoić przed wejściem do muzeum. Widziała chłopca ubranego na niebiesko, który gonił gołębie. Powietrze wypełniał szelest skrzydeł, a szare i czarne pióra opadały na ziemię. Stado ptaków nagle się podrywało, szybowało w powietrzu i po chwili lądowało prawie w tym samym miejscu. Chłopczyk wciąż je przepędzał.
Patrzyła na wesoły tłum i drżała. Z powodu zimna i tego, że była sama.
O, nie, nie sama. Kay stał w milczeniu tuż obok niej.
– Wszystko będzie w porządku – powiedział. Nie była pewna, czy do niej, czy do siebie.
– Kay, wieczny optymista. – Billi się roześmiała.
– Prawda, całkowita prawda. – Wskazał na tłumy ludzi. – Gdybyś tylko mogła zobaczyć, choć przez minutę. Naprawdę zobaczyć. Nigdy byś się nie poddała.
Popatrzyła na niego. Na jego twarzy widać było spokój, pewność, że działa w dobrej sprawie. Nigdy nie miał wątpliwości. Nie był bezwzględnym fanatykiem jak jej ojciec, miał po prostu niezachwianą wiarę w to, co robił.
– Dlaczego on na to wszystko pozwala? To znaczy Bóg. Kay splótł palce.