Billi skutecznie zwalczyła pragnienie, aby wystawić w jego kierunku środkowy palec.
– Zaraz będę – wymamrotała.
Przeszła przez wybrukowany dziedziniec King's Bench Walk, lawirując pomiędzy kilkoma zaparkowanymi autami, i podążyła za ojcem do domu przy Middle Temple Lane. Templariusze posiadali kilka domów w londyńskiej dzielnicy Temple. W jednym z nich mieszkała Billi z ojcem. Był to wąski edwardiański budynek, farba łuszczyła się z ram okiennych, a ceglana fasada wymagała napraw, dachówki były wyszczerbione i wielu brakowało. Nad drzwiami wejściowymi, pomalowanymi na czerwono, znajdowała się malutka nisza, w której umieszczono figurę świętego Jerzego walczącego ze smokiem. Arthur otworzył drzwi i Billi wskoczyła do środka. Ojciec zapalił światło w holu. Miękki złoty blask rozjaśnił ciemną drewnianą podłogę i wypłowiały dywan, wiodący do schodów z kutą żelazną balustradą.
– No i co, żadnej imprezy na moją cześć? – rzuciła oschle Billi.
– Jeśli marzysz o balonikach, to idź do cyrku.
Typowe. Zawsze musiało być tak, jak on chce. W zamian żadnego słowa pochwały. Wszyscy templariusze wstępowali do Zakonu po osiągnięciu dojrzałości, tylko ona i Kay zostali jego członkami, będąc jeszcze dziećmi. Kay, jedyny przyjaciel, jakiego miała. Ale nawet on zniknął, odesłany przez ojca.
Billi szła przez słabo oświetlony korytarz, mijając obrazy przedstawiające dawnych Wielkich Mistrzów Zakonu i sceny batalistyczne. Zatrzymała się przy Jakubie de Molay, ostatnim mistrzu templariuszy, i powiesiła płaszcz na stojącym obok wieszaku. Mistrza przedstawiono we wspaniałej zbroi i białym płaszczu z wielkim czerwonym krzyżem, dłoń miał wspartą o rękojeść miecza. Czego dokonałby dzisiaj w Zakonie? Pozbawiony środków do życia, otoczony kilkoma rycerzami działającymi z ukrycia pod dowództwem Arthura, byłego kryminalisty i beznadziejnego rodzica? Pokręciła głową. Niczego by nie wskórał. Prawdziwy Zakon już dawno przestał istnieć, wraz z Jakubem de Molay, uznanym za heretyka i wyznawcę diabła, a następnie spalonym na stosie przez inkwizycję.
Arthur zniknął w kuchni, na piętrze, a Billi weszła jeszcze wyżej. Zrzuciła buty i ruszyła do łazienki. Zabulgotało w rurach, kiedy odkręciła kran.
Woda przyjemnie parowała, a Billi zajęła się oglądaniem obrażeń. Siniak na policzku był jaskrawokrwisty. Nie miała szans na to, aby przykryć go pudrem.
Niech to szlag. I tak szkolny pedagog żywo się nią interesował.
Rozcięcie na kolanie, z poniedziałkowej lekcji walki mieczem, właściwie już zaschło. Na szczęście nie trzeba było zakładać szwów, ale na żebrach widniał czerwony, groźnie wyglądający ślad, który zdobyła dzięki Percy'emu i jego drągowi. Powoli się obróciła, krzywiąc się, kiedy mięśnie napinały się pod błyszczącą śniadą skórą.
„Przynajmniej nie mam złamanego żebra". Billi wpatrywała się w swoje odbicie, do momentu kiedy zniknęło w gorącej parze. Odwróciła się od lustra i, obolała, weszła do wanny.
Ubrana i po śniadaniu, wyruszyła na jutrznię. W sypialni znalazła pudełko czekoladek od Percy'ego z gratulacjami przejścia Próby i zachowania życia. Nic od ojca. Quelle surprise.
Liczyła na to, że będzie coś od Kaya. Nie miała od niego wiadomości już od ponad roku. Sądziła, że może odezwie się właśnie po Próbie. Żadnej kartki ani SMS-a. To dopiero kumpel. Billi kopnęła puszkę, która potoczyła się po dziedzińcu. Przyjaciele? Nie potrzebuje ich.
Spojrzała na Temple Church i jak zwykle na moment znieruchomiała. Kościół był spowity mgłą, a jego bladożółte i pomarańczowe ściany jarzyły się w delikatnym świetle jesiennego świtu. Na kamiennych płytach błyszczał szron, a wysokie, ostrołukowe witrażowe okna, wyglądały jak drzwi do innego świata, jak bramy z wypolerowanego czarnego marmuru.
– Tędy proszę! Szybko, pani Higgins.
Billi dostrzegła plamę czerwieni wśród kolumn krużganków na kościelnym dziedzińcu. Nagle pojawiło się na nim kilkanaście osób, prowadzonych przez wysoką kobietę w czerwonej kurtce przeciwdeszczowej. Kierowała się w stronę kolumny templariuszy, dziesięciometrowej rzeźby, symbolu Zakonu.
Wpół do siódmej. To mogła być grupa wycieczkowa z Monarch Tour. Tylko oni zaczynają tak wcześnie.
Przewodniczka szybko policzyła podopiecznych, potem klasnęła w ręce, tak jakby zwracała się do grupy dzieci, a nie do posiwiałych turystów. Odchrząknęła.
– Budynek znajdujący się za państwa plecami to Temple Church, kiedyś serce Londyńskiej Preceptorii: angielska kwatera główna Zakonu Ubogich Żołnierzy Chrystusa, czyli templariuszy. Zakon został założony przez Hugona de Payens w 1119 roku. Nazwę zawdzięcza swej głównej kwaterze, która znajdowała się na wzgórzu świątynnym w Jerozolimie, w miejscu zburzonej Świątyni Salomona. Byli to rycerze w habitach, którzy ślubowali bronić pielgrzymów podróżujących do Ziemi Świętej. Na początku zakon składał się z dziewięciu rycerzy, ale rozrósł się w szybkim tempie i stał się jedną z najbardziej wpływowych organizacji w średniowiecznej Europie.
Turyści zaczęli wymachiwać rękoma, starając się dojść do głosu. Jedna z kobiet, o szarobłękitnych włosach, w okularach w srebrnej oprawce, przepchnęła się przed grupę.
– Za chwilę znajdziemy dla pani toaletę, pani Higgins – powiedziała przewodniczka i niezrażona kontynuowała: – Kościół konsekrowano w 1185 roku, ale od tego czasu był wielokrotnie przebudowywany. Największe zmiany w jego wyglądzie nastąpiły po nalotach Luftwaffe, która zbombardowała świątynię w 1941 roku. To właśnie z tego miejsca wyruszały krucjaty, tu rozpoczynały się święte wojny. Tak, pani Higgins?
Kobieta wysoko podniosła podbródek.
– Mówi się, że w Ziemi Świętej templariusze znaleźli wielkie skarby. Czy to prawda?
Przewodniczka prychnęła.
– Istnieją setki teorii i legend dotyczących bogactwa templariuszy, ale prawda jest bardzo prozaiczna. Była to wyszkolona, fanatyczna potęga militarna, która bardzo się wzbogaciła i z tego powodu spotykała się z wielką zazdrością.
Billi powstrzymała wybuch śmiechu. „Fanatyczna"? Ten przymiotnik nawet w połowie nie odzwierciedlał prawdy. Templariusz nie miał prawa do odwrotu, chyba że napierały na niego potrójne siły przeciwnika. Nie uznawał okupu i nie wolno mu było dać się pojmać.
– Co się z nimi stało?! – krzyknął ktoś z tłumu.
Przewodniczka spojrzała na rzeźby rycerzy stojące na szczycie kolumny.
– Pierwsza Świątynia Salomona została zbudowana w 960 roku przed naszą erą i przechowywano w niej Arkę Przymierza. Kiedy nastał czas krucjat i templariusze dotarli do Jerozolimy, świątyni już dawno nie było. A mimo to plotki na temat bogactw tu zdobytych szerzyły się od momentu powstania Zakonu.
Billi przyglądała się, jak turyści podchodzą bliżej. Podobała się im ta historia.
– Wewnętrzni i zewnętrzni wrogowie templariuszy mówili, że rycerze zajmowali się czarną magią albo że zawarli pakt z diabłem i innymi nieziemskimi istotami. Jak inaczej można było sobie wytłumaczyć ich błyskawiczny sukces?
„O matko, jakie brednie". Billi wciąż nie mogła zrozumieć, dlaczego ludzie nadal tak myślą. Templariusze ślubowali walkę ze Złem, a nie sojusz z nim.
Przewodniczka wskazała na kościół.
– Wiadomo, że templariusze mieli heretyckie ciągoty. To ich zgubiło. – Odwróciła się do grupy. – W piątek trzynastego października 1307 roku cały zakon został aresztowany, a jego Wielki Mistrz postawiony przed obliczem inkwizycji. Templariusze zostali osądzeni i uznani winnymi herezji i wiary w diabła. Zakon rozwiązano.