Выбрать главу

PRZERAŻENIE,

kiedy podłoga zapada się, a Kay spada dwa piętra niżej, oślepiony kurzem i płomieniami. Koncentruje się i sprawia, że drewniane deski uderzają w Michaela jak płonące strzały. Michael rozrywa ścianę i Kay zakleszcza się pomiędzy dwiema belkami. Zakrywa twarz, dym otula go, a on zwija się, pokonany przez szalejące wokół niego piekło.

BÓL…

Włosy na jego głowie zaczynają się tlić, na skórze pojawiają się pęcherze i już wie, że umrze, spalony żywcem. Kaszle, bo dym wdziera się do jego pluć, a on się boi. Jego koszula zajmuje się ogniem. Kay myśli o agonii, budynek się wali, a on tkwi uwięziony pomiędzy belkami. Płomienie zżerają jego ramię.

TRWOGA

wywołana Jego obecnością. Diabeł kuca na płonącej belce, nie zważając na szalejący żywioł. Zamiast oczu ma puste oczodoły i Kay wie, że przybył tu, aby być świadkiem jego śmierci. Musi być odważny i umrzeć jak męczennik. Ale czuje swoje palące się ramię, odór tłuszczu i pieczonego mięsa.

ZŁOŚĆ,

kiedy diabeł mówi, że podziwia jego odwagę. Kay jest prawdziwym templariuszem i zostanie zapamiętany jako męczennik. Szatan wcale nie zamierza odmawiać mu tej chwalebnej śmierci.

OGIEŃ

zżera mu ramiona i Kay odczuwa kolejne fale agonii. Jego oddech staje się coraz płytszy, zaciska zęby. Musi wytrzymać jeszcze chwilę i potem wszystko się skończy, na zawsze…

SPOKÓJ…

Ale co stanie się z Billi? – pyta diabeł. Kay wybrał swoje męczeństwo, a biedna Billi umrze jak wszystkie pierworodne, w bólu do ostatniej minuty życia. Będą tysiące zmarłych i Billi nie dostanie pomnika na cześć swej męczeńskiej śmierci. Zostanie pogrzebana w zbiorowej mogile, rzucona w zimną ziemię, z tysiącami innych ciał, bezimienna, zapomniana. Czysta statystyka. Będzie umierać długo, w czasie jednej nocy, której każda sekunda będzie przeżarta bólem szalejącej plagi.

WĄTPLIWOŚCI

zakradają się do jego umysłu. Rzeczywiście, co z Billi? Diabeł wyciąga rękę. Chwyć ją. Jeśli nie dla siebie, to dla Billi.

BILLI.

Kay chwyta wyciągniętą dłoń.

– Nie! – krzyczy Billi, wyrywając się z jego objęć. Dotyka szyi, nisko, przy obojczyku, i jej dłoń pokrywa się mokrą czerwienią.

Patrzy na Kaya.

– O, Boże, Kay. Coś ty zrobił?

– Zrobiłem to dla ciebie, Billi. – Jego oczy wypełniły się łzami, gęstymi i czerwonymi. Dostrzegł przerażenie na jej twarzy i nagle się ocknął, jakby dotarło do niego, gdzie chciał ją zabrać.

– Boże, Billi, nie chciałem tego. Nie chciałem. – Zrobił krok do przodu. – Nigdy bym cię nie skrzywdził. Nigdy!

– Odejdź ode mnie. – Srebrny Miecz tkwił w jej dłoniach, koniec jego ostrza skierowany wprost w jego serce.

– Dlaczego?

Cofnął się.

– Sądziłaś, że tak po prostu mi go dał? Myślisz, że bym to zrobił, gdyby nie chodziło o ciebie? Zrobiłem to dla ciebie! – Jego oczy błyszczały jak dwa szlachetne kamienie rzucone w płomień. Obserwował dzielące ich śmiertelne ostrze.

– Teraz mnie zabijesz?

Chciała zaprzeczyć, ale słowa uwięzły jej w gardle. Cień – strachu, nadziei, wątpliwości, smutku? – pojawił się na jego twarzy.

– Ocalił mnie, Billi. Ocalił mnie. Zostawiłaś mnie tam ginącego w płomieniach. Widziałem, jak uciekasz, ty, twój ojciec, Elaine. Zostawiliście mnie. – Kay wyciągnął ręce. – Ale wybaczam ci. Tak, wybaczam. Spójrz, Billi, to ja, Kay. – Ale wszystko, co Billi widziała, to krew na jego ustach i głód w jego oczach.

To nie był Kay. Już nie.

– Pozwól sobie pomóc – powiedziała, zbliżając się.

– Jak? Ulżysz moim cierpieniom? – zapytał, wskazując palcem Srebrny Miecz. – Tym? Dałem ci wszystko, Billi. Wszystko.

Zaczął się cofać, rozpływając w ciemnościach, które go wciągały. Zatrzymał się, gdy jego ciało stopiło się z cieniem. Wyciągnął rękę, ale Billi się nie poruszyła. Patrzył na nią, jego biała twarz wykrzywiona bestialskim grymasem.

– Ty zdradziecka suko!

Uciekł w ciemność. Jego krzyk umilkł dopiero po długiej chwili.

Rozdział 33

O piątej rano ulice Londynu były zatłoczone. Do świtu pozostała jeszcze godzina. Billi owinęła Srebrny Miecz w prześcieradło i zawiązała je na plecach, giermkowie nazywali to stylem ninja. Straciła Kaya na zawsze. Istniało tylko jedno miejsce, gdzie powinna teraz być, i jedna rzecz do zrobienia. Spojrzała w niebo ciężkie od deszczu i zobaczyła go, całkiem blisko.

Wieżowiec Elizejskie Wzniesienie.

Na krawężniku siedziała kobieta, kiwając się w przód i w tył, bijąc się po głowie. Jej twarz znieruchomiała w niemym, niekończącym się krzyku, jej oczy mocno zaciśnięte, bez łez.

Wyglądała, jakby straciła zmysły, kiwając się w stuporze. Kiedy Billi przechodziła tuż przed nią, zrozumiała dlaczego.

Zwinięte na jej kolanach, ubrane w piżamę z Kubusiem Puchatkiem, leżało bezwładne ciało dziecka. Nie widać było, czy jeszcze żyje.

Billi uciekła w tłum. Szła między kłębiącymi się ludźmi, porzuconymi samochodami, krzyczącymi dziećmi i rozhisteryzowanymi rodzicami. Światła reflektorów oświetlały te dantejskie sceny. Tysiące ludzi wyszło na ulice. Klaksony trąbiły w nieskończoność, syreny wyły, a setki zdesperowanych matek i ojców płakało, błagając, walcząc o pomoc, o nadzieję.

Ulice wiodące do katedry Świętego Pawła były całkowicie zakorkowane. Ludzie wspinali się na dachy samochodów porzuconych na jezdniach, niosąc w ramionach nieprzytomne dzieci. Wejście do katedry było oblężone, ludzie starali się przedostać przez pospiesznie rozstawione barierki, a wyczerpani księża i policjanci próbowali zapanować nad tłumem. Ponad tym wszystkim niebo grzmiało piorunami i słychać było bicie dzwonów.

Billi patrzyła oszołomiona.

Dzieło sztuki Michaela.

Brama wjazdowa na teren budowy była roztrzaskana. Furgonetka templariuszy, która ją stratowała, stała porzucona kilka metrów dalej, a jej przód tkwił w kontenerze.

Deszcz i wiatr uderzyły w Billi ze zdwojoną siłą, tak jakby żywioły starały się powstrzymać ją od działania. Niebo ryczało od piorunów, a ponad wyjącym wiatrem dały się słyszeć krzyki i szczęk metalu.

Przygotowała miecz i weszła.

Jej serce waliło. Plac budowy, nad którym dominował wielki, czarny wieżowiec, był skąpany w ciemności, pełen zimnych, słabo widocznych cieni, za którymi skrywały się Anioły Śmierci. Wielkie maszyny budowlane i setki kontenerów tworzyły prawdziwy labirynt. Błoto czepiało się jej butów, w koleinach stały głębokie kałuże i Billi z trudem brnęła do przodu. Kiedy wyszła na otwartą przestrzeń, mocniej chwyciła rękojeść miecza.

Ojciec Balin siedział oparty o ścianę, z głową bezwładnie pochyloną do przodu. Deszcz spływał po jego siwych włosach. Ubranie miał brudne od krwi i błota. Billi uklękła tuż obok niego i dotknęła szerokiej rany na jego klatce piersiowej. Maczuga spoczywała na kolanach księdza, w zaciśniętej dłoni trzymał mały krzyżyk.

Nie był wielkim wojownikiem. Patrzyła na jego dobrą, pomarszczoną twarz, oczy miał zamknięte, a na ustach delikatny uśmiech. Po twarzy Billi nie płynęły łzy – tylko deszcz. Tylko deszcz. Pocałowała ojca Balina w czoło i poszła dalej.

Chmury gotowały się i strzelały piorunami, które oślepiały bielą. Deszcz spadał na ziemię, jak lodowata woda z kubła i w jego strugach Billi dojrzała postacie poruszające się wokół niedokończonego budynku.