Выбрать главу

– Sądziłam, że niektórym udało się uciec – zauważyła pani Higgins, rozglądając się po dziedzińcu.

Billi nadstawiła uszu. Czy to wyobraźnia płatała jej figla, czy starsza pani patrzyła w jej stronę?

– To tylko plotki. Tylko plotki. Zakon Templariuszy to dzisiaj już jedynie historia.

Przewodniczka klasnęła w ręce i przepchnęła się przez grupę w kierunku krużganków.

– Proszę się pospieszyć. Za pół godziny mamy być w Pałacu Buckingham.

Ile razy słyszała już tę historię? Sto? Tysiąc?

Część, oczywiście, była prawdą. Zakon powstał, aby bronić Ziemi Świętej, ale przegrał, dawno temu. Teraz jego rycerze nie walczyli już o Jerozolimę, ale o ludzkie dusze. Walczyli ze złem, które żeruje na ludzkości. Prowadzili wojnę, nazwaną przez siebie Mrocznym Konfliktem.

Bataille Tenebreuse.

Billi obserwowała, jak turyści idą w kierunku Fleet Street, do czekającego na nich autokaru. Bezpieczni, otoczeni kokonem ignorancji, nieświadomi toczących się wokół nich walk Mrocznego Konfliktu. Zimny wiatr przenosił smugi mgły, które wyglądały jak niespokojne duchy. Billi stała samotnie na dziedzińcu, czując obecność rycerzy w ich dawnej komandorii. Któż prócz niej, ojca i jeszcze kilku innych osób pamięta, dlaczego zginęli, jak się poświęcili. Billi otuliła się szczelnie płaszczem. Czy i jej duch pewnego dnia będzie nawiedzał te stare kamienie? Bo co zostało obiecane templariuszom?

„Zasłużycie na obcowanie z męczennikami".

Rozdział 3

Tylko puścić pawia. To jedyny sposób, aby opisać ten dzień, a dobrnęła dopiero do obiadu. Zasnęła na geografii i zarobiła kolejną, uwagę. Wymyśliła coś, żeby usprawiedliwić nieodrobioną pracę domową z matematyki, co było lepsze, niż przyznać się pani Clarke, że zupełnie o niej zapomniała. Nie była w stanie o wszystkim pamiętać. Każdego wieczora uczyła się łaciny, starożytnej greki i okultyzmu, a każdego ranka ćwiczyła się w walce z bronią i wręcz. Może o wszystkim zapominała, bo w ciągu ostatnich pięciu lat wiele razy była uderzana w głowę? W wieku piętnastu lat zaburzenia mózgu, jak u zawodowego boksera? A to podobno mają być najlepsze lata w życiu człowieka!

Na początku była bardzo podekscytowana, stała się częścią czegoś niesamowitego, mistycznego, częścią legendy. Częścią Zakonu Templariuszy i ich sekretnej walki z wrogiem całej ludzkości – z Bezbożnym.

Ukryta Bestia. Śmiertelnik z sercem dzikiego zwierza.

Wygłodniałe Zjawy, żywiące się ludzkim ciałem i krwią.

Upiory. Cierpiące duchy.

Diabły. Kusiciele ludzkości.

I w końcu grigori. Anioły Ciemności.

Musiała jednak okłamywać przyjaciół, opuszczać lekcje. Zaczęła zbierać siniaki i rany, powoli odsuwać się od rówieśników. W szkole krążyły okrutne plotki o jej ojcu i zabójstwie matki, szybko przenosząc się z jednego placu zabaw na drugi. Billi starała się odwracać od siebie uwagę nauczycieli. Ukrywała najgorsze skaleczenia. Teraz już coraz rzadziej miewała podbite oczy i zazwyczaj udawało się jej nie przysypiać na lekcjach. Przepływała przez kolejne semestry jak duch, rzadko kiedy aktywna w klasie, całe jej życie podporządkowane było obowiązkom Zakonu. Czy mogłaby powiedzieć, że ma już dosyć? Że chce żyć normalnie? Mieć przyjaciół? Nie zbierać siniaków? Nie mieć koszmarów? Nie. Nie dano jej wyboru.

Spojrzała na kolejkę do stołówki. Poczuła skurcze żołądka i zapach stygnącego jedzenia, rozgotowanej marchewki, sinych sosów i panierowanych resztek mięsa. Zgniecione kanapki wcale nie wyglądały lepiej, miały pomarszczone krawędzie, a ich zawartość wyciekała przez plastikowe opakowania. W koszyku na owoce leżały poobijane jabłka i zbrązowiałe banany.

„Trzeba było zostać w domu" – pomyślała. Czuła ociężałość i wypieki na twarzy. Może ma jeszcze w sobie resztki ektoplazmy, bulgoczącej we wnętrznościach. Kolejka przesuwała się w żółwim tempie, ale w końcu Billi dotarła do kanapek. Najmniej odpychające były te z białego chleba, z ogórkiem. Wzięła dwie i ostatnie banany. Dołożyła do tego butelkę nie gazowanej wody i, trzymając tacę w jednej ręce, drugą sięgnęła do kieszeni po portmonetkę.

– O, patrzcie, wielbicielka szkolnych posiłków – usłyszała głos, który dobrze znała.

Po prostu świetnie. Jakby nie było wystarczająco beznadziejnie. Billi odwróciła się w kierunku, z którego dochodził głos.

– Ja też się cieszę, że cię widzę, Jane – odpowiedziała. – Ciebie i twoje stadko suczek. Nie wiedziałam, że i z ZOO wypuszczają na przepustkę.

Jane Mulville oparła się o stół, jej chude nogi zablokowały przejście. Michelle Durant i Katie Smith, jej blond klony, stanęły po bokach.

– Rany, co znowu stało się z twoją twarzą? – zapytała Jane.

Pomimo grubej warstwy podkładu siniak na policzku był doskonale widoczny.

„Naprawdę, nie dzisiaj" – pomyślała Billi. Mogłaby przemeblować buźkę Jane bez wysiłku i wielokrotnie, tak jak teraz, czuła nieodpartą chęć, aby przetrącić ten jej zgrabny nosek.

– To sprawka jej ojca – zachichotała Katie. – Jest nieźle rąbnięty.

Billi wbiła wzrok w stopy Jane zagradzające jej przejście.

– Coś ci się nie podoba? – zapytała.

– O tak, SanGreal. Dużo rzeczy. Na przykład to, że jeszcze cię nie wywalili. Dowodzi to tylko niskich standardów szkoły. – Zmierzyła Billi wzrokiem od stóp do czubka głowy. – Nawet największe świry w szkole nie chcą mieć z tobą nic wspólnego.

– Poznałaś jej ojca? Nic dziwnego, że tak się zachowuje – dodała Katie.

Jane się uśmiechnęła.

– Czy to prawda, SanGreal, że twój ojciec zamordował matkę? Rozpłatał jej gardło…

Taca Billi z hukiem spadła na drewnianą, podłogę. Gwałtowny hałas natychmiast wyciszył szum panujący w stołówce. Zapadła cisza.

Nadal wierzą, w to kłamstwo, nadal myślą, że to ojciec zamordował matkę. Ale czy uwierzyliby w prawdziwą, wersję wydarzeń? Ze została zamordowana przez ghule, wygłodniałe zjawy? Ze zginęła, broniąc Billi, zostawiając krwawe ślady na drzwiach sypialni, gdzie ukryła córeczkę? Nie, nigdy by w to nie uwierzyli.

– Co powiedziałaś? – zapytała Billi. Jej głos był tylko odrobinę głośniejszy od szeptu. Jej dłonie same zacisnęły się w pięści. W ciszy, która zapadła, słychać było wyraźnie oddech Billi. Czuła, jak krew pulsuje jej w uszach.

– Przepraszam, Jane, chyba cię nie zrozumiałam? – wycedziła cicho, z naciskiem wymawiając każde słowo. Patrzyła na Jane nie jak na człowieka, ale jak na zestaw pojedynczych, łamiących się części. Nos, zęby, szczęka. To byłoby takie łatwe.

Katie i Michelle zrobiły krok do tyłu, wyczuwając zagrożenie Cała stołówka wstrzymała oddech. Ręce Jane zaczęły się trząść, ale oparła się mocniej o stół, paznokcie, pomalowane na ciemnoczerwono wbiły się w jego twardy blat.

– Billi!

Billi odwróciła się gwałtownie na dźwięk tego głosu i nagle jakieś ramiona otoczyły ją mocno. Starała się uwolnić, ale oplatały ją gęste jasne, srebrzyste włosy. W końcu jej się udało.

– Tęskniłaś za mną? – zapytał chłopak.

Był wysoki, chudy jak patyk i biały jak albinos. Gdyby był ciut bledszy, mogłaby go wziąć za wampira i potraktować zaostrzonym kołkiem.

– Kay?!

Puścił do niej oko.

Billi się cofnęła. To niemożliwe. Kiedy wyjeżdżał, był po prostu workiem kości. Teraz na podbródku już widniały pojedyncze włoski zarostu, a jego białe zakręcone rzęsy odsłaniały szafirowe oczy.

– Zobaczcie, kto wrócił – zdołała wtrącić Jane. – Biała Rzygowina.