Выбрать главу

Rhys i Pasco szli za mną jak na dobrych ochroniarzy przystało. Kitto szedł przy moim boku jak wierny pies. Nie pozwolono mu pozować do zdjęć podczas konferencji. Uprzedzenie do goblinów było silne na obu dworach. Kitto był jedynym, któremu pozwolono pozostać w dżinsach i koszulce. Zostawaliśmy tutaj na noc, bo było to jedyne miejsce w promieniu pięćdziesięciu mil, w którym nie było reporterów. Nikt nie będzie rozbijał okien królowej, żeby zrobić jakieś zdjęcia.

Próbowałam znaleźć swoje stare komnaty. Zamiast tego znalazłam drzwi z drewna i brązu. Za tymi drzwiami znajdowała się Otchłań Rozpaczy. Ostatnio, kiedy widziałam tę komnatę, była ona blisko Korytarza Śmierci – czytaj: sali tortur. Otchłań nie miała dna. Jedna z najgorszych naszych kar polegała na wrzuceniu do niej delikwenta. Spadał on nawet nie przez wieki, a przez wieczność, nigdy się nie starzejąc, nigdy nie umierając, uwięziony po wsze czasy.

Zatrzymałam się w korytarzu, czekając na Pasca i Rhysa. Kitto instynktownie odsunął się od Rhysa. Rhys nie dotknął go, tylko patrzył. Cokolwiek Kitto zobaczył w jego oku, wystraszył się.

– Co się stało? – spytał Rhys.

– Co to tu robi?

Przyjrzał się drzwiom, marszcząc czoło.

– To drzwi do Otchłani.

– No właśnie. Powinny być co najmniej trzy poziomy niżej. Co one robią na głównym piętrze?

– Mówisz tak, jakby kopiec działał z sensem – powiedział Pasco. – A on po prostu postanowił przesunąć drzwi na najwyższe piętro. Czasami robi takie przemeblowania.

Spojrzałam na Rhysa. Skinął głową. – Czasami tak.

– Czyli jak często?

– Powiedzmy, że raz na tysiąc lat – stwierdził Rhys.

– Uwielbiam mieć do czynienia z ludźmi, dla których „czasami” oznacza tysiąc lat – roześmiałam się.

Pasco chwycił za ogromną brązową klamkę.

– Pozwól, księżniczko. – Drzwi otwierały się powoli. Musiały być naprawdę bardzo ciężkie. Pasco, podobnie jak większość dworzan, zburzyłby niewielki budynek, jeśli miałby na to ochotę. Jednak otworzył drzwi z wyraźnym trudem.

Komnata, która znajdowała się za nimi, był mroczna i szara, jakby nie dochodziło do niej światło. Weszłam do środka, a Kitto zaraz za mną, wciąż zachowując bezpieczny dystans pomiędzy sobą a Rhysem, jak pies, który boi się kopniaka. Komnata była dokładnie taka, jaką ją zapamiętałam. Duża, kamienna, owalna sala z okrągłą dziurą na środku podłogi. Wokół dziury była barierka z kości, srebrnego drutu i magii, która błyszczała własnym blaskiem. Niektórzy utrzymywali, że barierka została zaklęta, żeby otchłań nie mogła się przedrzeć przez podłogę i pożreć całego świata. Tak naprawdę jednak barierka była zaklęta, żeby ludzie nie mogli skakać do otchłani w akcie samobójczym lub wpaść do niej przez przypadek. Żeby się do niej dostać, trzeba było być wrzuconym.

Spojrzałam na błyszczące kości i zrobiło mi się nieswojo, a Kitto przywarł do mojej ręki jak dziecko, które boi się przejść samo przez ulicę. Szliśmy do drzwi po drugiej stronie komnaty. Moje wysokie obcasy stukały na kamiennej posadzce. Drzwi za inną zatrzasnęły się, sprawiając, że podskoczyłam. Kitto pociągnął mnie za rękę, żebym się pospieszyła. Nie potrzebowałam ponaglania, ale też nie mogłam biec na wysokich obcasach. Już wyleczyłam w tym tygodniu jedną skręconą kostkę – wystarczy.

Kątem oka ujrzałam po drugiej stronie otchłani jakiś ruch. W tej samej chwili za naszymi plecami rozległ się dźwięk. Odwróciłam się.

Rhys klęczał z opuszczonymi rękami, z wyrazem zadziwienia na twarzy. Pasco stał nad nim, a w jego dłoni znajdował się zakrwawiony nóż. Rhys upadł powoli do przodu, lądując ciężko, z rękami wciąż wzdłuż ciała, otwierając i zamykając usta jak ryba wyciągnięta z wody.

Ruszyłam w kierunku drzwi. Kitto szedł obok mnie. Wiedziałam jednak, że jest już za późno. Po drugiej stronie komnaty pojawiły się dwie postacie. Rozenwyn i Siobhan. Rozdzieliły się – jedna poszła w lewo, a druga w prawo, żeby mnie otoczyć. Siobhan blada jak upiór w Halloween, a Rozenwyn różowa i lawendowa jak laleczka. Jedna wysoka, druga niska. Różniły się tak bardzo, a jednak szły jak dwie połówki całości.

Przywarłam plecami do ściany; Kitto ukucnął koło mnie, jakby starał się zrobić mniejszy i mniej widoczny.

– Rhys żyje. Nawet cios w serce go nie zabije – powiedziałam.

– Ale podróż w otchłań na pewno – odparł Pasco.

– Rozumiem, że mnie czeka to samo. – Mój głos był przeraźliwie spokojny. Nie mogłam pozbierać myśli, ale głos miałam spokojny.

– Najpierw cię zabijemy – powiedziała Siobhan – a potem wrzucimy.

– Wielkie dzięki, to miło z waszej strony, że najpierw mnie zabijecie.

– Moglibyśmy pozwolić ci umrzeć z pragnienia, gdy będziesz spadała – wtrąciła Rozenwyn. – Twój wybór.

– A jest jakaś trzecia możliwość? – spytałam.

– Obawiam się, że nie – powiedziała Siobhan, a jej głos powtórzyło echo.

Obydwie okrążyły barierkę i podchodziły do mnie z dwóch stron. Pasco został przy ledwie dychającym Rhysie. Miałam dwa składane noże, ale one miały miecze. Byłam okrążona i słabiej uzbrojona.

– Boicie się mnie tak bardzo, że napadacie na mnie we trójkę? Rozenwyn już raz o mało mnie nie zabiła, i to sama. Wciąż mam ślad na żebrach.

Rozenwyn pokręciła głową.

– Nie, Meredith, nie namówisz nas na pojedynek. Mamy rozkaz, żeby cię po prostu zabić. Żadnych gierek, bez względu na to, jak zabawne mogłyby być.

Kitto przywarł do podłogi, obejmując moją nogę.

– Co zamierzacie zrobić z Kittem?

– Goblin dołączy do Rhysa w otchłani – zasyczała Siobhan. Wyciągnęłam nóż, a one się roześmiały. Przywołałam moc do drugiej ręki, moc ciała – po raz pierwszy specjalnie. Czekałam, aż zaboli, ale tak się nie stało. Moc przeszła przeze mnie jak silny deszcz.

Domyśliły się, że wezwałam magię, bo spojrzały na siebie. Przez chwilę się wahały, a potem ruszyły znowu do przodu. Były zaledwie dziesięć stóp ode mnie, kiedy Kitto rzucił się jak gepard na Siobhan. Przeszyła jego ciało mieczem, ale nie zraniła go poważnie. Zaczął ją gryźć, szarpać i drapać, walcząc jak jakieś małe wściekłe zwierzątko.

Rozenwyn podbiegła do mnie, ale ja się tego spodziewałam i dałam nura na ziemię, czując tylko powiew powietrza wywołany ruchem miecza, który nade mną świsnął. Chwyciłam ją za nogę, dotykając kostki. Noga zaczęła zmieniać kształt. Żeby zrobić z nią i o samo co z Nerys, musiałabym uderzyć w środek jej ciała, ale wiedziałam, że Rozenwyn nie da mi na to szansy.

Upadła na ziemię, krzycząc i patrząc, jak jej piękna długa noga kurczy się i zawija w fale. Wbiłam jej nóż w gardło, nie żeby zabić, ale żeby odwrócić jej uwagę. Wyrwałam jej miecz z ręki, która nagle stała się bezwładna. Usłyszałam, że Pasco biegnie w moją stronę. Upadłam na kolana, walcząc z chęcią odwrócenia się, ale nie było czasu. Poczułam, jak jego miecz przecina powietrze nad moją głową i machnęłam za siebie mieczem Rozenwyn, mając nadzieję, że go trafię. Udało się. Miecz wbił się głęboko w jego ciało. Przeturlałam się na bok. Upadł na brzuch, a miecz wbił się w niego aż po rękojeść. Zaczął charczeć. I wtedy stało się coś, czego nic planowałam. Pasco upadł twarzą na zdeformowaną nogę swojej siostry. Nie miał nawet czasu krzyknąć. Ich ciała zaczęły się stapiać. Dłońmi bił jeszcze w ziemię, ale jego głowa zlała się w jedno z nogami Rozenwyn.