Выбрать главу

Wiem, wiem. Pewnie zastanawiacie się, dlaczego nie poprosiłam o azyl w Urzędzie do spraw Ludzi i Istot Magicznych. Odpowiedź jest prosta. Otóż, jeśli moi krewni mnie znajdą, być może mnie zabiją. Jeśli jednak o sprawie stanie się głośno, wtedy zabiją mnie z pewnością. I to o wiele wolniej. Więc żadnej policji, żadnych ambasadorów, tylko zabawa w chowanego.

Uśmiechnęłam się do Jeremy’ego i odwdzięczyłam mu się spojrzeniem, które mówiło, że podziwiam jego małe ciałko przyobleczone w ten perfekcyjny garnitur. Ludzie uznaliby zapewne, że ze sobą flirtujemy. Dla nas nawet nie leżało to w pobliżu flirtowania.

– Dziękuję, ale zapewne nie przyszedłeś tu po to, żeby prawić mi komplementy.

Podszedł bliżej, po czym przebiegł wymanikiurowanymi palcami po krawędzi biurka.

– W moim biurze są dwie kobiety. Chciałyby być naszymi klientkami – powiedział.

– Co więc stoi na przeszkodzie? – spytałam.

Odwrócił się, oparł o biurko i skrzyżował ramiona na piersi. Patrzył na moje odbicie w oknie – albo bezwiednie, albo celowo – chociaż nie wiedziałam dlaczego.

– Zwykle nie zajmujemy się sprawami rozwodowymi – powiedział.

Otworzyłam szeroko oczy, odchodząc od okna.

– Pamiętasz, co powiedziałeś mi pierwszego dnia? „Lekcja pierwsza: Agencja Detektywistyczna Greya nigdy, przenigdy nie zajmuje się rozwodami”.

– Wiem, wiem – odparł. Odsunął się od biurka i stanął obok mnie, wpatrując się we mgłę za oknem. Nie sprawiał wrażenia szczęśliwszego ode mnie.

Oparłam się o szybę, dzięki czemu lepiej widziałam jego twarz.

– Dlaczego łamiesz swoją podstawową zasadę?

Potrząsnął głową, nie patrząc na mnie.

– Chodź do nich, Merry. Zaufam twojemu osądowi. Jeśli powiesz, żebyśmy trzymali się od tej sprawy z daleka, tak właśnie zrobimy. Ale wydaje mi się, że będziesz tego samego zdania co ja.

Dotknęłam jego ramienia.

– Co cię tak martwi, szefie? – Przebiegłam dłonią w dół jego ręki, zmuszając go, by na mnie spojrzał.

Jego oczy pociemniały z gniewu.

– Chodź do nich, Merry. Jeśli będziesz potem tak wściekła jak ja, nakryjemy drania.

Chwyciłam go za ramię.

– Spokojnie. To tylko sprawa rozwodowa.

– A co powiesz na usiłowanie morderstwa? – Jego głos był spokojny. Nie pasował do gniewu w jego oczach i drżenia ramion.

Odsunęłam się od niego.

– Usiłowanie morderstwa? O czym ty mówisz?

– Mówię o najpaskudniejszym zaklęciu śmierci, z jakim kiedykolwiek miałem do czynienia.

– Mąż próbuje zabić żonę? – spytałam.

– Ktoś z pewnością usiłuje to zrobić. Żona twierdzi, że jej mąż. A jego kochanka się z nią zgadza.

Zamrugałam.

– Chcesz powiedzieć, że masz w swoim biurze żonę i kochankę?

Skinął głową i mimo całej złości uśmiechnął się. Odpowiedziałam tym samym.

– Cóż, zawsze musi być ten pierwszy raz.

Wziął mnie za rękę. – Nawet jeśli oznaczać by to miało tylko zwykłą sprawę rozwodową – powiedział. Potarł kciukiem moją rękę. Musiał być zdenerwowany, w innym wypadku nie dotykałby mnie tak długo. Sposób na dodanie otuchy samemu sobie, rodzaj sprawdzianu. Podniósł moją dłoń do ust i musnął ją wargami. Nagle jakby zdał sobie sprawę z tego, co zrobił. Uśmiechnął się do mnie – to było wszystko, na co mógł się zdobyć – po czym skierował się do drzwi.

– Odpowiedz mi jeszcze na jedno pytanie.

Poprawił garnitur, chociaż leżał idealnie, po czym powiedział:

– Pytaj.

– Dlaczego się tego boisz?

Uśmiech zniknął z jego twarzy. – Mam złe przeczucia. Nie mam daru przepowiadania przyszłości, ale i bez niego wyczuwam, kiedy coś śmierdzi.

– Więc dajmy sobie z tym spokój. Nie jesteśmy glinami. Robimy to dla pieniędzy, a nie dlatego, że przysięgaliśmy służyć i chronić.

– Jeśli po spotkaniu z nimi będziesz mogła się z tego wycofać, zrobimy to.

– Od kiedy to mój głos jest decydujący? Na tabliczce na drzwiach znajduje się nazwisko Grey, a nie Gentry.

– Teresa jest tak empatyczna, że nie odprawi nikogo z kwitkiem. A Roane ma zbyt miękkie serce, żeby odmówić pomocy płaczącym kobietom. – Poprawił swój szary krawat, muskając palcami brylantową spinkę. – Pozostali nie są od podejmowania decyzji. Zostajesz więc tylko ty.

Spojrzałam mu głęboko w oczy, próbując przedrzeć się przez barierę gniewu i smutku i odczytać, co naprawdę siedzi w jego głowie.

– Nie jesteś empatyczny, nie masz miękkiego serca i jesteś świetny w podejmowaniu decyzji. Dlaczego tym razem nie możesz jej podjąć?

– Dlatego, że jeśli odprawimy te kobiety, nie będą miały dokąd pójść. Jeśli odmówimy im pomocy, zginą.

Wpatrzyłam się w niego i w końcu zrozumiałam.

– Wiesz, że powinniśmy trzymać się od tej sprawy z daleka, ale nie możesz wziąć na siebie odpowiedzialności za czyjąś śmierć.

Skinął głową.

– Tak.

– Skąd pewność, że ja będę w stanie to zrobić?

– Mam nadzieję, że przynajmniej jedno z nas ma choć trochę oleju w głowie.

– Nie zaryzykuję naszego bezpieczeństwa dla ratowania kogoś, kogo nie znam, więc przygotuj się na to, że je odprawię. – Nawet dla mnie mój głos zabrzmiał twardo i zimno.

Znów się uśmiechnął.

– Ale z ciebie zimna suka.

Potrząsnęłam głową i podeszłam do drzwi.

– Właśnie dlatego mnie kochasz. Zawsze możesz na mnie liczyć.

Wyszłam na korytarz przekonana, że uda mi się odprawić te kobiety. Pewna, że będę murem, który ustrzeże nas przed dobrymi intencjami Jeremy’ego. Bogini wie, że już przedtem zdarzało mi się mylić. Nigdy jednak tak bardzo, jak tym razem.

Rozdział 2

Z jakiegoś powodu sądziłam, że wystarczy mi jedno spojrzenie, by orzec, która z tych dwóch kobiet jest żoną, a która kochanką. Ale gdy weszłam do pokoju, ujrzałam dwie atrakcyjne kobiety w niezobowiązujących strojach, wyglądające jak przyjaciółki, które wyszły razem na zakupy i lunch. Pierwsza z nich była niewysoka, chociaż kilka cali wyższa ode mnie i Jeremy’ego. Blond włosy sięgały jej do ramion, wijąc się w niedbałych lokach, które sprawiały wrażenie naturalnych. Była ładna w ten prosty, niewyzywający sposób, w jaki może być ładna sąsiadka z naprzeciwka. Tym, co ją wyróżniało, były niezwykłe niebieskie oczy, które zdawały się zajmować niemal pół twarzy. Jej brwi były cienkie i czarne, a oczy otaczała koronka czarnych rzęs – owe czarne brwi i rzęsy kazały mi przypuszczać, że nie była naturalną blondynką. Nie miała makijażu, a mimo to wyglądała bardzo ładnie, w zwiewny, naturalny sposób. Trochę wysiłku i mogłaby stać się prawdziwą pięknością. Ale to wymagało czegoś więcej niż makijaż i lepiej dopasowane ubrania.

Siedziała przygarbiona na krześle, jakby czekała na cios. Zamrugała do mnie swymi pięknymi oczami, jak sarna złapana przez światło reflektora, zupełnie jakby nie miała siły, by powstrzymać to, co nastąpi, a to, co nastąpi, miało być naprawdę złe.