Patrząc na niego, nie mogłam ustać w miejscu. Był tutaj, żeby uratować mi życie, ale gdy się do mnie zbliżał, instynktownie chciałam krzyczeć. Szedł do mnie z mieczem, wyrzeźbiony z ciemności i półmroku, niczym wcielenie śmierci. W tej jednej chwili uświadomiłam sobie, dlaczego ludzie padają przed nami na kolana i oddają nam cześć.
Podniosłam się, opierając się o umywalkę, bo nie chciałam kucać przed nim jak ścigana zwierzyna. Musiałam stanąć przed nim albo ukłonić się mu jak wyznawca. Hol zawirował mi przed oczami; byłam tak osłabiona, że bałam się, że za chwilę upadnę, ale stałam, zaciskając ręce na zlewie. Kiedy przejaśniło mi się przed oczami, stałam wyprostowana, a Doyle był tak blisko, że widziałam zielone błyski jego oczu.
Nagle przyciągnął mnie do siebie. Jego zakrwawiona koszula przykleiła się do mojej skóry. – Królowa nałożyła na mnie swój znak, żebym przekazał go tobie. Kiedy już go otrzymasz, wszyscy będą wiedzieć, że zrobienie ci krzywdy to zdanie się na łaskę i niełaskę królowej.
– Pocałunek – domyśliłam się.
Skinął głową. – Powiedziała, że to musi być dane tobie, tak jak dane było mnie. Wybacz. – Pocałował mnie, zanim zdążyłam zapytać, co właściwie mam mu wybaczyć.
Całował mnie, jakby starał się dostać poprzez moje usta do wnętrza mojego ciała. Nie spodziewałam się tego i nie wyraziłam na to zgody. Próbowałam się oderwać od niego, ale objął mnie mocno jedną ręką, podczas gdy drugą trzymał moją twarz, wbijając palce w podbródek. Nie mogłam nic zrobić.
Walka nic nie dała, więc przestałam i otworzyłam usta, odwzajemniając mu pocałunek. Zadrżał, myśląc najwyraźniej, że to oznacza przyzwolenie. Nie oznaczało. Chwyciłam jego czarną koszulkę i zaczęłam wyciągać ją zza spodni. Była tak mokra od krwi, że przykleiła się do jego skóry, ale w końcu udało mi się ją wyciągnąć. Przebiegłam rękami po jego brzuchu do piersi. Jego dłoń ugniatała moje nagie plecy.
Na jego piersi natrafiłam na ranę. Było to szerokie, głębokie cięcie. Zanurzyłam palce w ranie; zesztywniał i poczułam, że reaguje na ból. Myślałam, że teraz mnie już uwolni, ale wtedy znak królowej wypełnił jego usta i wślizgnął się w moje.
Moje usta wypełniła słodka moc. Sączyła się ona z ciała Doyle’a, jakbyśmy ssali tę samą ciągutkę. Moc weszła w nas, roztapiając się pomiędzy nami w długim słodkim włóknie. Napełniła nas po brzegi ciepłem, jak grzane wino, a potem przebiegła w dół naszych ciał, by w końcu rozejść się płynnie po naszych skórach.
Doyle oderwał się ode mnie. Upadłam na podłogę, tym razem nie z powodu upływu krwi, a z wrażenia.
Patrzyłam na świat jak przez mgłę. Doyle pochylał się nad umywalką z opuszczoną głową, tak jakby jemu też było słabo. Usłyszałam, jak mówi: – Pani, oszczędź mnie.
Nie dowiedziałam się, co to znaczy, bo drzwi nagle otworzyły się gwałtownie, uderzając o jedną z kabin. W wejściu pojawił się Sholto. Zrzucił szary płaszcz, odsłaniając nagi tors, i ukazały się na nim macki, jakby jakiś potwór usiłował wyjść z jego ciała.
Usłyszałam za sobą hałas. Gdy się odwróciłam, ujrzałam Doyle’a z wyciągniętym przed siebie mieczem. Poczułam moc Sholta, rosnącą jak wiatr wpadający przez otwarte drzwi. Nagle uświadomiłam sobie, że każdy z nich myśli, że ten drugi chce mnie zabić.
– Nie! – zdążyłam krzyknąć.
Płomień Doyle’a zgasł i zapadła całkowita ciemność, w której rozległ się odgłos poruszających się ciał.
Rozdział 16
– Przestańcie, przestańcie w tej chwili! – krzyknęłam. Usłyszałam ciało uderzające o ciało, kroki w ciemności, czyjś ciężki oddech, potem hałas.
– Przestańcie, do ciężkiej cholery! Żaden z was nie chce mnie zabić. – Nie wiedziałam, czy mnie nie słyszeli, czy puścili moje słowa mimo uszu. W ciemności widać było błysk miecza, więc nie mogłam ot, tak sobie podejść do włącznika światła – musiałam się do niego doczołgać. Prawą ręką trzymając się umywalek, lewą sprawdzałam, co jest przede mną.
Walka toczyła się w prawie całkowitej ciszy. Słyszałam, jak siłują się ze sobą. Rozległ się krzyk i zaczęłam się modlić, żeby któryś z nich nie zginął. Prawie uderzyłam w ścianę, wyczuwając ją w ostatniej chwili. Podciągnęłam się trochę, aż znalazłam kontakt. Włączyłam światło i w pomieszczeniu zrobiło się nagle oślepiająco jasno. Zmrużyłam oczy.
Dwaj sidhe sczepieni byli razem. Doyle był na kolanach, wokół szyi miał mackę. Sholto był cały we krwi. Dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że jedna z jego macek została odcięta i leży, drgając przy kolanie Doyle’a. Doyle wciąż miał miecz, ale Sholto ręką i dwiema mackami utrzymywał go z dala od swojego ciała. Ich pozostałe ręce były sczepione ze sobą, jakby siłowali się dla zabawy. Tyle że to nie była zabawa. Właściwie byłam zaskoczona, że Sholto jakoś się trzyma. Doyle był niekwestionowanym mistrzem Dworu Unseelie. Niewielu z nim wygrało, mimo że wielu walczyło. Sholto nie znajdował się na tej krótkiej liście, w każdym razie tak mi się wydawało. I wtedy ujrzałam coś kątem oka: mały błysk. Kiedy spojrzałam w tym kierunku, nic nie zobaczyłam. Magia czasami taka jest – widoczna jedynie kątem oka. Na ręce Sholta coś błyszczało: pierścień.
Miecz wyślizgnął się z ręki Doyle’a, a on sam zaczął wiotczeć w objęciach Sholta. Zanim miecz upadł na ziemię, Sholto chwycił go. Macki wciąż otaczały rękę Doyle’a. Zaczęłam podchodzić, zanim miałam czas pomyśleć, co zrobię, kiedy będę już przy nich.
Sholto, trzymając zwiotczałe ciało Doyle’a mackami, uniósł dwiema rękami miecz, najwyraźniej zamierzając przeszyć nim pierś Doyle’a. Byłam za Doyle’em, gdy ostrze zaczęło opadać. Przewiesiłam się przez niego, z jedną ręką uniesioną, ze spojrzeniem utkwionym w tym błyszczącym ostrzu. Przez jedno uderzenie serca zastanawiałam się, czy Sholto zatrzyma się na czas… zatrzymał.
– Co ty robisz? – spytał, kierując ostrze w sufit.
– On przyszedł, żeby mnie uratować, nie zabić.
– To Ciemność Królowej. Jeśli chce ona twojej śmierci, jest narzędziem w jej rękach.
– Ale on ma Śmiertelny Strach, jedną z jej osobistych broni. Złożyła swój znak w jego ciele, żeby mi go przekazał. Jeśli uspokoisz się na tyle, żeby widzieć nie tylko oczami, dostrzeżesz go.
Sholto zamrugał, po czym zmarszczył brwi. – Dlaczego więc wysłała mnie, żebym cię zabił? Nawet jak na Andais to nie ma sensu.
– Jeśli przestaniesz go dusić, może uda nam się to wyjaśnić.
Spojrzał w dół na bezwładne ciało Doyle’a wciąż otoczone przez jego macki i krzyknął: – Och! – zupełnie jakby zapomniał, że właśnie kogoś zabija. W zasadzie nie można zabić sidhe, ale nigdy nic nie wiadomo.
Gdy Sholto puścił Doyle’a, osunął się on w moje ramiona. Jego ciężar sprawił, że upadłam na kolana. Niemożliwe, żebym była tak słaba z powodu utraty krwi. To był albo szok, albo efekt pierwszego użycia nowej mocy. Cokolwiek to było, chciałam zamknąć oczy i odpocząć, a tego akurat nie mogłam zrobić.
Usiadłam na podłodze, trzymając głowę Doyle’a na podołku. Puls na jego szyi był silny, miarowy. Wziął dwa szybkie wdechy, potem jego głowa przechyliła się do tyłu, oczy się rozszerzyły i zaczerpnął powietrza. Usiadł, krztusząc się. Zobaczyłam, jak jego ciało się napina. Sholto również musiał to dostrzec, bo koniuszek miecza znalazł się nagle przy twarzy Doyle’a.
Doyle zamarł, patrząc na niego. – Skończ to.
– Nikt niczego tu nie skończy – powiedziałam.