Nie patrzyli na mnie. Nie widziałam wyrazu twarzy Doyle’a, tylko twarz Sholta i nie podobało mi się to, co zobaczyłam. Gniew, satysfakcja – chciał zabić Doyle’a, można to było wyczytać z jego twarzy.
– Doyle mnie uratował. Uratował mnie przed sluaghami.
– Gdybyś nie nałożyła ochrony na drzwi, byłbym tu na czas – powiedział Sholto.
– Gdybym nie nałożyła ochrony na drzwi, byłbyś akurat na czas, żeby pochylić się nad moim martwym ciałem.
Sholto wciąż nie spuszczał wzroku z Doyle’a. – Jakim sposobem dostałeś się tutaj, skoro ja nie mogłem?
– Jestem sidhe – oświadczył Doyle.
– Ja też – powiedział Sholto z wściekłością. Uderzyłam Doyle’a w ramię na tyle mocno, by poczuł. Nie odwrócił się, ale się skrzywił. – Nie obrażaj go, Doyle.
– To nie była obraza, tylko proste stwierdzenie faktu.
Ta rozmowa zaczynała mieć bardzo osobisty charakter, jakby pomiędzy tymi dwoma istniał zadawniony konflikt, który nie miał nic wspólnego ze mną. – Nie wiem, co jest między wami i, mówiąc szczerze, mało mnie to obchodzi – powiedziałam. – Chcę wyjść żywa z tej cholernej łazienki i to jest dla mnie ważniejsze od waszych rozgrywek. Więc przestańcie zachowywać się jak mali chłopcy, a zacznijcie jak członkowie królewskiej straży. Chcę stąd wyjść w jednym kawałku.
– Ona ma rację – powiedział cicho Doyle.
– Wielka Ciemność zaprzestaje walki? Niewiarygodne. A może to dlatego, że mam twój miecz? – Sholto dotknął koniuszkiem miecza górnej wargi Doyle’a. – Miecz, który może zabić każdego, nawet szlachetnie urodzoną sidhe. Och, zapomniałem, przecież ty niczego się nie boisz. – W głosie Sholta była gorycz i kpina, które mówiły jednoznacznie, że kryła się za tym wszystkim jakaś zadawniona uraza.
– Boję się wielu rzeczy – powiedział Doyle, a jego głos był spokojny. – Śmierć jednak nie jest jedną z nich. Niepokoi mnie za to pierścień na twoim palcu. Skąd masz Beathalachda? Nie był używany od wieków.
Sholto podniósł rękę, tak że ciemnobrązowy ciężki pierścień zabłysł w świetle. Nie widziałam go wcześniej tego wieczoru na jego ręce. – To prezent od królowej na znak jej błogosławieństwa dla mojej misji.
– Królowa nie mogła ci dać Beathalachda, nie osobiście. – Doyle zdawał się być bardzo pewien tego, co mówi.
– Co to jest Beathalachd? – spytałam.
– Witalność – odparł Doyle. – Wyciąga siły życiowe z przeciwnika. Tylko dlatego Sholto mnie pokonał.
Sholto poczerwieniał. To, że ktoś potrzebował dodatkowej magii, by pokonać inną sidhe, było uważane za oznakę słabości. Właściwie Doyle zasugerował, że Sholto nie wygrałby w uczciwej walce i musiał uciec się do oszustwa. Ale to nie było oszustwo – to było po prostu niezbyt honorowe. Pieprzyć honor, byleby tylko ujść z życiem. To właśnie powtarzałam wszystkim mężczyznom, których kochałam, włączając w to mojego ojca, przed każdym pojedynkiem.
– Pierścień oznacza, że cieszę się przychylnością królowej – powiedział Sholto, a jego twarz wciąż była czerwona z gniewu.
– Nie dostałeś tego pierścienia bezpośrednio z rąk królowej – stwierdził Doyle – podobnie jak nie usłyszałeś rozkazu zabicia księżniczki bezpośrednio z jej ust.
– Wiem, kto mówi w jej imieniu, a kto nie – powiedział Sholto pewnym głosem.
– Doprawdy? – zdziwił się obłudnie Doyle. – A gdybym to ja przekazał ci rozkaz królowej, wykonałbyś go?
Sholto znów poczerwieniał, ale skinął głową. – Jesteś Ciemnością Królowej. Z twoich ust wychodzą jej słowa.
– W takim razie posłuchaj tych słów: królowa chce, żeby księżniczka Meredith wróciła żywa do domu.
Nie byłam w stanie odczytać wszystkich myśli, jakie przebiegły po twarzy Sholta, ale większość z nich tak. Spróbowałam zadać pytanie, na które nie odpowiedział, gdy postawił mu je Doyle.
– Czy królowa osobiście rozkazała ci przybyć do Los Angeles i mnie zabić?
Sholto spojrzał na mnie. To było długie, uważne spojrzenie. W końcu pokręcił głową. – Nie – odparł.
– Kto w takim razie ci to rozkazał? – spytał Doyle.
Sholto otworzył usta, ale w końcu zamknął je, nie powiedziawszy nic. Napięcie opadło i odsunął się od Doyle’a, opuszczając miecz. – Zatrzymam imię tego zdrajcy dla siebie.
– Dlaczego? – spytałam.
– Dlatego, że obecność Doyle’a może oznaczać tylko jedno. Królowa chce, żebyś wróciła na dwór. – Spojrzał na Doyle’a. – Mam rację, prawda?
– Tak – potwierdził Doyle.
– Chce, żebym wróciła?
Doyle usiadł tak, żeby widzieć zarówno mnie, jak i Sholta, plecami do kabin. – Tak, księżniczko.
Potrząsnęłam głową. – Uciekłam, bo były tam osoby, które chciały mnie zabić. A królowa ich nie powstrzymywała.
– To wszystko były legalne pojedynki – powiedział Doyle.
– To były próby zabójstwa w majestacie prawa.
– Zwróciłem jej na to uwagę.
– I co?
– Dała mi swój znak, żebym ci go przekazał. Jeśli teraz ktoś cię zabije, nawet w pojedynku, narazi się na zemstę królowej. Wierz mi, księżniczko: nawet ci, którym bardzo zależy na twojej śmierci, nie będą się narażać na zapłacenie tak wysokiej ceny.
Spojrzałam na Sholta, ruch spowodował, że zakręciło mi się w głowie. Szok, to na pewno szok. – Dobrze, wrócę na dwór, jeśli królowa gwarantuje mi bezpieczeństwo. Dlaczego nie chcesz nam wyjawić imienia zdrajcy? Kto w imieniu królowej wysłał cię, żebyś mnie zabił?
– Zatrzymam tę informację dla siebie – powiedział Sholto. Twarz skrył za arogancką maską, którą tak często nosił na dworze.
– Dlaczego? – spytałam.
– Dlatego, że jeśli królowa sama cię zaprasza na dwór, nie musisz układać się ze mną. Skoro zaś już wrócisz na Dwór Unseelie, jestem gotów założyć się z tobą o moje królestwo, że znajdzie ci kochanka. Tak więc, jak widzisz, nie jestem ci już potrzebny. Będziesz miała wszystko, co mogłem ci zaoferować, nie będąc związana przez całe życie ze zdeformowanym potworem.
– Nie jesteś zdeformowanym potworem. Gdyby twoje wiedźmy nam nie przerwały, udowodniłabym ci to.
Wyraz twarzy Sholta zmienił się na chwilę. – Tak, moje wiedźmy. – Zwrócił na mnie spojrzenie swoich trzykolorowych oczu. – Nie wiedziałem, że masz moc w dłoni.
– Bo nie mam – powiedziałam.
– Myślę, że Nerys nie zgodziłaby się z tobą.
– Nie wiem, ja nie chciałam jej… – Zabrakło mi słów, by wyrazić to, co zrobiłam Nerys.
– Co się stało? – spytał Doyle.
– Czarna Agnes okłamała sluaghów. Powiedziała im, że jeśli połączę się z Meredith, stanę się czystą sidhe i nie będę już dłużej ich królem. Przekonała ich, że powinni mnie chronić przede mną samym, chronić mnie przed sztuczkami czarownicy sidhe.
Uniosłam ze zdziwienia brwi.
Spojrzał na mnie. – Ale przekonałem Agnes i całą resztę, że im nie zagrażasz.
Nasze oczy się spotkały. – Widziałam, w jaki sposób ją przekonywałeś.
Skinął głową. – Agnes prosiła, żebym ci podziękował – nigdy przedtem nie było jej ze mną tak dobrze. Myśli, że ty to sprawiłaś swoją magią.
– Nie jest zła z powodu tego, co stało się z Nerys? – spytałam.
– Dalej chce twojej śmierci, ale teraz się ciebie boi. Masz moc ciała, taką samą, jak twój ojciec – kto by przypuszczał? – W jego oczach pojawiło się coś, czego jeszcze nigdy w nich nie widziałam. Uświadomiłam sobie nagle, że był to strach. Nie tylko Czarna Agnes wystraszyła się tego, co zrobiłam.
– Moc ciała – powtórzył Doyle. – Co chcesz przez to powiedzieć, Sholto?
Sholto podał mu miecz. – Weź go i idź do mojego pokoju. Zobaczysz, co nasza mała księżniczka zrobiła. Nerys skazana jest na wieczne cierpienie. Mam prośbę: zabij ją swoim mieczem, zanim zawieziesz Meredith do domu. Doprowadzę was bezpiecznie do taksówki, na wypadek gdyby moi sluaghowie nie byli… całkowicie posłuszni. – Jego słowa, gesty, wszystko mówiło, że nie jest zbyt zadowolony z widoku Doyle’a.