Выбрать главу

Doyle odczytał to pytanie dosłownie. – Nie wiem, księżniczko, ale byłoby ciekawe odkryć granice twojej mocy.

Nie zgadzałam się, ale nie skomentowałam tego, ponieważ nie wiedziałam jak. Przytłumione piski dalej dobiegały ze środka kuli niemal przy każdym oddechu. Nerys była nieśmiertelna. Mój ojciec zrobił kiedyś coś takiego jednemu z wrogów królowej. Andais trzymała tę kulę mięsa w kufrze w swojej komnacie. Od czasu do czasu widywało się ją leżącą w jej sypialni. Z tego, co wiem, nikt nigdy nie ośmielił się spytać, co ona tam robi. Po prostu brało się ją, z powrotem wkładało do kufra, zamykało go i walczyło z obrazami, które stawały przed oczami, kiedy się ją znajdowało w łóżku królowej.

– Sholto prosił, żebyś zabił Nerys. Zrób to i zabierajmy się stąd. – Mój głos był wyprany z emocji, wręcz znudzony. Pomyślałam, że jeśli jeszcze choć chwilę będę tam stała i słuchała tych krzyków, przyłączę się do nich.

Wciąż klęcząc, Doyle wyciągnął do mnie miecz. – To twoja magia, lepiej, żebyś ty to zrobiła.

Zerknęłam na rękojeść, na trzy wrony i ich oczy z klejnotów. Nie chciałam tego robić. Patrzyłam dalej na miecz, myśląc, jak się z tego wywinąć, nie okazując słabości. Nic nie przychodziło mi do głowy. Jeśli stchórzę, męczarnie Nerys do niczego się nie przydadzą. Zyskam nowy tytuł, ale nie będę miała wiążącej się z tym renomy.

Wzięłam miecz, nienawidząc Doyle’a za to, co musiałam zrobić. To powinno być łatwe. Jej serce widoczne było z boku kuli. Zagłębiłam w nim ostrze. Krew zrobiła się czarna i serce przestało bić, ale krzyki nie ustały.

Popatrzyłam na mężczyzn. – Dlaczego ona nie umarła?

– Sluagha trudniej zabić niż sidhe – powiedział Sholto.

– O ile trudniej?

Wzruszył ramionami. – Sama zobacz.

W tym momencie znienawidziłam ich obu, ponieważ uświadomiłam sobie nagle, że to był test. Gdybym odmówiła zabicia jej, może zostawiliby ją żywą. To byłoby nie do pomyślenia. Nie mogłam zostawić jej w takim stanie, wiedząc, że nigdy się nie zestarzeje, nie ozdrowieje ani nie umrze. Musiałam to dokończyć. Śmierć była wybawieniem; wszystko inne szaleństwem, jej i moim.

Przebiłam mieczem każdy żywy organ, jaki mogłam znaleźć. W końcu uniosłam miecz obiema rękami nad głowę i zaczęłam go w niej zanurzać. Na początku zatrzymywałam się pomiędzy pchnięciami, ale za każdym razem przekonywałam się, że krzyki dalej się dobywają z jej ciała. Gdzieś w okolicach dziesiątego albo piętnastego pchnięcia zatrzymałam się, nasłuchując, a potem znów zaczęłam.

Musiałam powstrzymać te krzyki. Musiałam ją zabić. Świat zawężył się do ostrza zanurzającego się w połci mięsa. Wznosiłam i opuszczałam ręce, wciąż na nowo. Ostrze zagłębiało się w ciele. Krew tryskała na moją twarz, na bluzkę. W końcu uklękłam przy czymś, co już nie było kulą, nie było całością. Pokroiłam ją na kawałki, nie do rozpoznania. Krzyki ustały.

Ręce miałam we krwi aż po łokcie. Ostrze miecza było szkarłatne, rękojeść pokryta krwią, a mimo to miecz nie wyślizgiwał mi się z dłoni. Zielona bluzka, którą dopiero co na siebie włożyłam, była czarna od krwi. Spodnie stały się purpurowo-fioletowo-czarne. Ktoś oddychał bardzo szybko, bardzo nierówno. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę z tego, że to ja. Czasami z zabijania możesz czerpać satysfakcję, prawie przyjemność. Popatrzyłam w dół na to, co zrobiłam, i nic nie czułam. Byłam odrętwiała i nie było to takie najgorsze.

Podniosłam się, podpierając się na krawędzi łóżka, które było już i tak pokryte krwią – co znaczył jeszcze jeden odcisk dłoni więcej? Moje ręce były obolałe, mięśnie trzęsły się od zbyt dużego wysiłku. Podałam miecz Doyle’owi tak, jak on podał go mnie. – Dobra broń, rękojeść nigdy nie robi się śliska. – Mój głos był wyzuty z wszelkich emocji, tak jak i ja. Zastanawiałam się, czy nie tak wygląda właśnie szaleństwo. Jeśli tak, to nie było takie złe.

Doyle wziął ode mnie miecz i upadł na kolana z opuszczoną głową. Sholto poszedł w jego ślady. Doyle oddał mi honory, po czym powiedział: – Meredith, Księżniczko Ciała, prawdziwie królewskiej krwi, witaj w wewnętrznym kręgu sidhe.

Popatrzyłam na nich, wciąż czując odrętwienie. Jeśli były jakieś rytualne słowa, które należało teraz wypowiedzieć, i tak nie przychodziły mi do głowy. Albo ich nie znałam, albo moja głowa nie pracowała prawidłowo. Jedyne, co zdołałam wykrztusić, to: – Czy mogę skorzystać z twojego prysznica?

– Proszę bardzo – odparł Sholto.

Dywan skrzypiał pod moimi stopami, a kiedy zeszłam z niego, zostawiałam za sobą krwawe odciski stóp. Rozebrałam się i stanęłam pod najgorętszą wodą, jaką byłam w stanie wytrzymać. Krew nie była czerwona, spływając do odpływu, była już różowa. W chwili, gdy przyglądałam się tej różowawej wodzie obracającej się w dole odpływu, uświadomiłam sobie dwie rzeczy. Po pierwsze, byłam zadowolona, że udało mi się ulżyć doli Nerys. Po drugie, jakiejś cząstce mnie sprawiło przyjemność zabicie jej. Chciałabym myśleć, że to drugie wynikało z pierwszego, ale jakoś nie mogłam uwierzyć w tę swoją szlachetność. Zaczęłam się zastanawiać, czy ta cząstka mnie, której przyjemność sprawiło zanurzanie ostrza w ciele, była tą samą cząstką, która kazała Andais trzymać kawałek ciała w kufrze w komnacie. Chwila, kiedy przestajesz zadawać sobie tego rodzaju pytania, jest chwilą, w której stajesz się potworem.

Rozdział 17

Wróciłam do swojego mieszkania z włosami wciąż wilgotnymi od prysznica. Doyle upierał się, że to on otworzy drzwi, na wypadek jakichś magicznych pułapek. Podchodził do swojej misji ochroniarza bardzo poważnie, co właściwie nie powinno mnie dziwić. Kiedy uznał, że jest bezpiecznie, weszłam boso na szary dywan. Miałam na sobie hawajską koszulę i luźne męskie szorty, ubranie, które Sholto wziął od Gethina. Jedynie butów nie mogłam od niego pożyczyć. Moje ciuchy były wciąż w hotelowym pokoju, tak nasiąkłe krwią, że nawet bielizna nie nadawała się do użytku. Trochę tej krwi należało do Nerys, trochę do mnie.

Przekręciłam włącznik światła znajdujący się przy drzwiach. Pokój zalało górne światło. Zapłaciłam dodatkowo, żeby móc pomalować mieszkanie na takie kolory, jakie chciałam. Frontowy pokój był pomalowany na blady róż. Kanapa jasnofioletowo-purpurowo-różowa. Fotel w rogu był różowy. Zasłony były różowe, a kokardy przy nich – purpurowe. Jeremy twierdził, że to tak, jakby się było w środku wielkanocnej pisanki. Biblioteczka była biała. Stolik pod telewizor i wieżę był biały. Zapaliłam lampę stojącą przy fotelu, a następnie światło nad niewielkim białym kuchennym stołem i krzesłami. Koronkowe białe zasłonki otaczały wielkie okno u szczytu stołu. Za oknem było czarno i jakoś przerażająco. Zaciągnęłam zasłonki, odcinając noc od światła. Przez chwilę stałam przed jedynym obrazem we frontowym pokoju. Była to reprodukcja Łapania motyli W. Scotta Milesa. Na obrazie przeważała zieleń, a motyle zostały namalowane naturalistycznie, więc były małe punkciki różu i purpury pośród tej zieleni. Ale nie wybiera się obrazu dlatego, że pasuje do pokoju -wybiera się obraz raczej dlatego, że do nas przemawia. Dlatego, że mówi coś takiego, co codziennie warto sobie przypominać. Obraz ten zawsze napełniał mnie spokojem, był taki idylliczny, ale tej nocy był po prostu obrazkiem. Tej nocy nic mi nie sprawiało przyjemności. Przeszłam do sypialni.