– Czyżbyś bał się latać? – zapytałam.
Oczy miał zamknięte, ale odpowiedział. – Nie boję się latać. Boję się latać samolotami. – Jego głos brzmiał bardzo rzeczowo, jak gdyby to wszystko miało oczywisty sens.
– Więc nie bałbyś się lecieć na skrzydlatym koniu?
Skinął głową, otwierając oczy, kiedy samolot wyrównał lot. – Wiele razy dosiadałem powietrznych bestii.
– Dlaczego więc samoloty napełniają cię takim strachem?
Popatrzył na mnie tak, jakby to było oczywiste. – To jest metal, księżniczko Meredith. Tak wielka ilość metalu ludzkiej roboty sprawia, że czuję się niepewnie. Stanowi on barierę pomiędzy mną a ziemią, a ja jestem ziemskim stworzeniem.
– Ja tam nie mam problemu z metalem. Jak widzisz, czasami opłaca się nie być czystej krwi sidhe.
Popatrzył na mnie, kręcąc z niedowierzaniem głową. – Potrafisz utrzymać magię wewnątrz tego metalowego grobowca?
– Nie ma dla mnie żadnego znaczenia, czy znajduję się wewnątrz metalowych grobowców czy poza nimi.
– To może okazać się bardzo przydatne, księżniczko.
Przy siedzeniu Doyle’a zatrzymała się stewardesa, wysoka, długonoga, prawie perfekcyjnie umalowana blondynka. Pochyliła się nad nim tak nisko, że mógłby bez problemu zajrzeć za jej dekolt, gdyby tylko miał na to ochotę. Robiła wszystko, by miał okazję podziwiać jej wdzięki za każdym razem, gdy znajdowała się w pobliżu. Przez ostatnie dwadzieścia minut przychodziła trzy razy, żeby zapytać, czy czegoś nie potrzebuje. Za każdym razem odprawiał ją z kwitkiem. Ja poprosiłam o czerwone wino.
Ponieważ podróżowaliśmy pierwszą klasą, podała mi je w kieliszku na długiej nóżce. Kiedy samolot wpadnie w turbulencję, bardzo łatwo rozlać tak podane wino. Co też i uczyniłam.
Kiedy samolot podskoczył i przechylił się gwałtownie, nie pozostawało mi nic innego, jak oddać pusty kieliszek stewardesie. Wielkodusznie włożyła mi do ręki garść serwetek.
Doyle zamknął oczy i cierpliwie odpowiadał na wszystkie jej pytania: – Nie, dziękuję, wszystko w porządku. – Chociaż nie zaproponowała mu wprost, żeby zerwał z niej ubranie i kochał się z nią na podłodze samolotu, było dla mnie jasne, że ma na to wielką ochotę. Jeśli nawet Doyle odczytał to jako zaproszenie, nie dał tego po sobie poznać. Nie wiedziałam, czy nie zdawał sobie sprawy z tego, że ona mu się narzuca, czy też był po prostu przyzwyczajony do ludzkich kobiet zachowujących się jak idiotki. W końcu zrozumiała aluzję i poszła sobie. Idąc, musiała chwytać się oparć foteli, żeby nie upaść.
To była silna turbulencja. Twarz Doyle’a zrobiła się szara. Podejrzewam, że to była jego wersja zielenienia.
– Dobrze się czujesz? – spytałam.
Zacisnął mocno powieki. – Poczuję się dobrze, kiedy bezpiecznie wylądujemy na ziemi.
– Czy jest coś, co mogę zrobić, żeby czas zleciał ci szybciej?
Otworzył nieznacznie oczy. – Myślę, że stewardesa złożyła mi już odpowiednią ofertę, jeśli o to chodzi.
– Stewardesa to seksistowskie określenie – zauważyłam. – Teraz się mówi: personel lotu. A więc zrozumiałeś jej aluzje.
– Nie sądzę, żeby ściskanie mojego uda i szorowanie piersiami po moim ramieniu można było uznać za aluzje – raczej za zaproszenie.
– Ale udało ci się ją zignorować.
– Mam w tym wprawę. – Samolotem zakołysało tak gwałtownie, że nawet mnie zrobiło się niedobrze. Doyle ponownie zacisnął powieki. – Naprawdę chcesz sprawić, żeby ten lot minął mi szybciej?
– W końcu jestem ci coś winna po tym, jak błysnąłeś swoją oficjalną odznaką Strażnika i oboje mogliśmy wsiąść do samolotu z bronią. Wiem, że w Stanach możemy ją legalnie nosić, ale zwykle nie idzie to tak łatwo ani szybko.
– Pomogło też to, że policja eskortowała nas do samego samolotu, księżniczko. – Odkąd obudziłam się dziś rano, nazywał mnie księżniczką albo księżniczką Meredith. Już nie byliśmy na ty.
– Glinom chyba bardzo zależało, żebym wsiadła do tego samolotu.
– Bali się, że mogłabyś zostać zamordowana na ich terenie. Nie chcieli brać odpowiedzialności za twoje bezpieczeństwo.
– A więc dlatego udało nam się zabrać broń?
Skinął głową, oczy ciągle miał zamknięte. – Powiedziałem im, że ponieważ masz tylko jednego ochroniarza, lepiej będzie, jeśli ty też będziesz uzbrojona. Wszyscy przyznali mi rację.
Sholto oddał mi moją LadySmith 9 mm. Miałam na ten pistolet kaburę do spodni. Zwykle nosiłam ją z tyłu, przykrytą żakietem. Ponieważ jednak policja dała mi wolną rękę, jeśli chodzi o noszenie broni, nie musiałam zawracać sobie głowy ukrywaniem jej.
Oprócz tego miałam dziesięciocalowy nóż w pochwie, której koniec przywiązany był do nogi skórzanym paskiem. Dzięki temu mogłam wyjmować nóż tak szybko jak rewolwerowiec z Dzikiego Zachodu. Dzięki paskowi pochwa lepiej pasowała do ruchów nogi. Gdyby nie była przywiązana, musiałabym ją przesuwać za każdym razem, kiedy zmieniałam pozycję.
Miałam też składany nóż Spyerco przypięty nad fiszbinami stanika. Podczas swojej bytności na dworze zawsze nosiłam dwa noże. Broń palną można było nosić tylko w niektórych częściach kopców faerie. Ale wolno było mieć przy sobie noże. Na bankiecie na moją cześć, który miał się odbyć dziś wieczorem, zamierzałam mieć więcej broni. Dziewczyna nigdy nie ma za dużo biżuterii ani uzbrojenia.
Doyle miał z tyłu Śmiertelny Strach. Jego rękojeść wystawała spod ramienia jak pistolet z kabury. Miał też torbę sportową pełną broni. Kiedy zapytałam go, dlaczego nie użył jej przeciwko sluaghom, powiedział: – Żadna z nich nie mogłaby sprowadzić na nich prawdziwej śmierci. Chciałem, żeby wiedzieli, że nie żartuję. – Szczerze mówiąc, zawsze uważałam, że zrobienie komuś w plecach dziury większej od pięści to wystarczający dowód na to, że się nie żartuje. Wielu Strażników uważa jednak pistolety za podrzędną broń. Noszą je między ludźmi, lecz, nie licząc wojny, prawie nigdy ich nie używają. To, że Doyle wziął pistolety, oznaczało, że sprawy mają się naprawdę źle. Chyba że w czasie, gdy mnie nie było, nastąpiła radykalna zmiana polityki dworu. Gdyby inni strażnicy nosili broń palną, wiedziałabym o tym.
Samolot obniżył lot tak nagle, że nawet ja sapnęłam. Doyle jęczał. – Mów do mnie, Meredith – wystękał.
– O czym?
– O czymkolwiek.
– Moglibyśmy porozmawiać o zeszłej nocy – powiedziałam.
Obrzucił mnie wściekłym spojrzeniem. Gdy samolot znów zanurkował, zamknął oczy i wyszeptał: – Opowiedz mi jakąś historię.
– Nie jestem w tym dobra.
– Proszę, Meredith.
Nazwał mnie Meredith, zawsze to jakiś postęp. – Mogę ci opowiedzieć historię, którą już znasz.
– Dobrze.
– Mój dziadek ze strony matki to Uar Okrutny. Zyskał ten przydomek nie tyle dlatego, że był skończonym łajdakiem, ile dlatego, że był ojcem trzech synów, którzy byli potworami, nawet jak na standardy istot magicznych. Żadna kobieta nie przespałaby się z nim po narodzinach jego synów. Powiedziano mu jednak, że może być ojcem normalnych dzieci, jeśli znajdzie jakąś istotę magiczną, która będzie dobrowolnie z nim sypiała.
Przyjrzałam się zamkniętym oczom Doyle’a i jego nieprzeniknionej twarzy. – Proszę, mów dalej – powiedział.
– Moja babcia jest w połowie skrzatem, a w połowie człowiekiem. Była gotowa sypiać z nim, byle tylko stać się członkiem Dworu Seelie. – Nawiasem mówiąc, nie obwiniałam jej o to. Jeszcze lepiej niż ja wiedziała, jak to jest należeć do dwóch tak bardzo różnych światów.
Samolot wyrównał lot, ale nadal drgał, kiedy wiatr szarpał nim z każdej strony. Burzliwy lot. – Nie nudzę cię? – zapytałam.