Выбрать главу

To zwróciło moją uwagę. – Jak dużo? – zapytałam.

Przymknęła oczy, jakby nie mogła się całkiem skoncentrować przy Doyle’u siedzącym tak blisko. – Sześć tygodni.

– Kto to był?

Potrząsnęła głową. – Umiem dochować tajemnicy, teraz też jej dochowam, tylko mi nie odmawiaj. – Popatrzyła na Doyle’a.

– Proszę.

Ta kobieta była porażona elfem. Jeśli sidhe uprawia seks z człowiekiem i nie stara się złagodzić magii, może uczynić z niego kogoś w rodzaju nałogowca. Ludzie porażeni elfem mogą dosłownie umrzeć z pragnienia dotyku sidhe.

Nachyliłam się do ucha Doyle’a, tak blisko, że moje wargi otarły się o krawędź jego kolczyków. Miałam straszną ochotę, żeby polizać jeden z nich, ale nie zrobiłam tego. Było to jedno z tych figlarnych pragnień, które odczuwasz od czasu do czasu. Wyszeptałam:

– Weź od niej nazwisko i numer telefonu. Będziemy musieli poinformować o niej Biuro do spraw Ludzi i Istot Magicznych.

Doyle zrobił to, o co go poprosiłam.

Stewardesa miała łzy wdzięczności w oczach, kiedy Doyle brał od niej imię, nazwisko i adres. Pocałowała go w rękę i z pewnością na tym by się nie skończyło, gdyby nie interwencja stewarda – mężczyzny.

– Uprawianie z ludźmi seksu bez osłaniania ich umysłów jest zabronione – powiedziałam.

– Tak, to jest zabronione – potwierdził Doyle.

– Ciekawe, kim był jej kochanek.

– Kochankowie, jak sądzę – sprostował Doyle.

– Ciekawe, czy ona zawsze lata na trasie Los Angeles-St. Louis?

Doyle popatrzył na mnie. – Myślisz, że będzie wiedziała, kto latał na tej trasie tak często, że mógł założyć swój kościół?

– Jedna sidhe to jeszcze nie kościół – powiedziałam.

– Opowiadałaś mi o kobiecie, która spotkała grupkę ludzi z implantowanymi chrząstkami uszu, a może i samych sidhe.

– To wciąż jeszcze nie kościół – to jedynie czarownik ze zwolennikami, w najlepszym razie grupka czcicieli sidhe.

– A w najgorszym kościół. Nie mamy pojęcia, ile osób było w to zamieszanych, księżniczko, a człowiek, który mógłby odpowiedzieć na to pytanie, nie żyje.

– Dziwne, że policja nie miała nic przeciwko temu, żebym opuściła stan, mimo toczącego się dochodzenia w sprawie morderstwa.

– Wcale bym nie był zaskoczony, gdyby okazało się, że to dzięki kilku telefonom twojej cioci, naszej królowej. Potrafi być naprawdę czarująca, kiedy tylko chce.

– A jeśli to zawodzi, staje się straszna jak wszyscy diabli – powiedziałam.

Skinął głową. – Co racja, to racja.

Już do końca lotu opiekował się nami steward. Stewardesa pojawiła się, dopiero gdy wysiadaliśmy z samolotu. Ujęła dłoń Doyle’a i powiedziała: – Zadzwonisz do mnie, prawda?

Doyle pocałował ją w rękę. – O tak, zadzwonię, a ty odpowiesz mi uczciwie na wszystkie pytania, jakie ci zadam, prawda?

Skinęła głową, łzy spływały jej po twarzy. – Co tylko zechcesz.

Musiałam odciągnąć od niej Doyle’a prawie siłą. – Pamiętaj tylko, żebyś zabrał ze sobą przyzwoitkę – powiedziałam.

– Nie miałem zamiaru iść do niej sam – odparł. Popatrzył na mnie, nachylił się do mojego ucha i wyszeptał: – Niedawno odkryłem, że nie jestem całkiem obojętny na seksualne awanse. – Jego spojrzenie było bardzo szczere, otwarte. – W przyszłości będę musiał bardziej uważać. – Wyprostował się i skierował wąskim korytarzem w stronę budynku portu lotniczego. Podążyłam za nim.

Pozostawiliśmy za sobą ryk silników i udaliśmy się tam, skąd dobiegały ludzkie głosy.

Rozdział 20

Ludzkie głosy przysuwały się i odsuwały jak morskie fale. Ludzie rozbiegali się na wszystkie strony niczym kawałki różnobarwnej układanki. Doyle szedł tuż przede mną, pełniąc obowiązki przedniej straży.

Nasza bramka znajdowała się na początku szerokiego korytarza, który prowadził w głąb portu lotniczego. Doyle przeszedł przez nią i poczekał na mnie. I wtedy zobaczyłam wysoką postać idącą dużymi krokami w naszym kierunku. Galen był ubrany na zielono-biało: jasnozielony sweter, jeszcze jaśniejsze spodnie i długi do kostek biały prochowiec unoszący się za nim jak peleryna. Sweter pasował do jego włosów, które opadały w krótkich lokach tuż poniżej ucha, poza jednym długim, cienkim warkoczem. Jego ojciec był pixie, któremu królowa wymierzyła karę śmierci za zuchwałą zbrodnię uwiedzenia jednej z panien dworu.

Nie wierzę, że królowa by go zabiła, gdyby wiedziała, że spłodził dziecko. Dzieci są drogocenne, a wszystko, co się rozmnaża, co przekazuje dalej krew, należy chronić.

Cieszyłam się ze spotkania z nim, ale wiedziałam, że jeśli on tu jest, to muszą też być fotoreporterzy. Szczerze mówiąc, byłam zaskoczona, że jeszcze nie jesteśmy oślepieni fleszami. Księżniczka Meredith zaginęła na trzy lata, a teraz wraca do domu, cała i zdrowa. Moja twarz przez lata zdobiła okładki gównianych pisemek; poszukiwania Jedenastej Amerykańskiej Księżniczki dorównywały poszukiwaniom Elvisa. Nie wiedziałam, kto i jakim sposobem uchronił mnie przed atakiem mediów, ale byłam mu za to wdzięczna.

Rzuciłam swoją podręczną torbę pod nogi Doyle’a i pobiegłam do Galena. Porwał mnie w ramiona i pocałował. – Kopę lat, Merry. – Trzymał mnie nad ziemią.

Nigdy nie lubiłam, kiedy moje stopy zwisały bezwładnie. Objęłam go nogami w pasie, a on przeniósł ręce z mojej talii na uda.

Rzucałam się Galenowi w ramiona, odkąd sięgam pamięcią. Po śmierci mojego ojca chronił mnie na dworze – chociaż będąc tak jak ja sidhe niepełnej krwi, nie miał dużo większej siły przebicia niż ja. To, co miał, to sześć stóp mięśni i umiejętność walki.

Oczywiście kiedy porywał mnie w ramiona, gdy miałam siedem lat, nie było pocałunków ani pieszczot. Mając niewiele ponad sto lat, Galen był jednym z najmłodszych królewskich strażników Andais. Różnica siedemdziesięciu lat między nami to dla sidhe tyle co nic.

Jego sweter był głęboko wycięty w serek, ukazując włosy na piersi. Były zielone jak włosy na jego głowie, ale ciemniejsze, niemal czarne. Sweter był miękki, przylegał do ciała. Jego skóra była biała, ale sweter rzucał na nią odcień bladej zieleni, tak że wydawała się albo perłowobiała, albo lekko zielona, w zależności od tego, jak padało światło.

Jego oczy były zielone kolorem młodej wiosennej trawy, bardziej podobne do ludzkich oczu niż moje. Reszty nie da się opisać słowami. Kochałam go, od kiedy skończyłam jakieś czternaście lat, a mimo to nie jego wybrał mi ojciec na małżonka. Dlaczego? Po prostu Galen był zbyt miły. Nie znał się na dworskich rozgrywkach na tyle dobrze, żeby mój ojciec był pewien, że przy jego boku nic mi się nie stanie. Mówił wtedy, kiedy milczenie byłoby mądrzejsze. Była to jedna z tych rzeczy, które u niego uwielbiałam jako dziecko, i których się bałam, będąc nieco starsza.

Tańczył ze mną po całym korytarzu w takt muzyki, którą słyszał tylko on, choć mnie również wydawało się, że ją słyszę, gdy patrzyłam mu w oczy.

– Cieszę się, że cię widzę, Merry.

– Wiem – odparłam.

Zaśmiał się bardzo ludzkim śmiechem. Już sama wesołość Galena czyniła go wyjątkowym, ale dla mnie był wyjątkowy nie tylko z tego powodu.

Nachylił się, szepcząc mi wprost do ucha: – Obcięłaś włosy. Swoje piękne włosy.

Złożyłam delikatny pocałunek na jego policzku. – Odrosną.

Kręciło się wokół nas ledwie kilku reporterów. Ale większość z nich miała aparaty fotograficzne. Zdjęcia członków rodziny królewskiej, szczególnie jeśli robili coś niezwykłego, zawsze cieszyły się wzięciem. Pozwalaliśmy im pstrykać zdjęcia, ponieważ nie mogliśmy ich powstrzymać. Używanie magii przeciwko nim było, wedle orzeczenia Sądu Najwyższego, naruszeniem wolności prasy. Wielu reporterów, którzy zwykle pisali o sidhe, miało zdolności nadprzyrodzone. Wiedzieli, kiedy używało się na nich magii. I nagle lądowało się w sądzie. Rozpatrzmy to w świetle Pierwszej Poprawki…