Istoty magiczne przyjęły dwie różne taktyki wobec reporterów. Niektórzy z nas po prostu nigdy nie dawali im sposobności znalezienia czegoś interesującego, publicznie zachowując się bardzo przyzwoicie. Galen i ja stosowaliśmy inną taktykę. Otóż od czasu do czasu podrzucaliśmy im jakiś kąsek. Jakąś błahostkę, byle tylko nie szukali bardziej sensacyjnego materiału. Coś przekonującego i ciekawego. Ta druga taktyka cieszyła się poparciem królowej Andais. Przez ostatnie trzydzieści lat robiła ona wszystko, by tylko zainteresowanie jej dworem nie malało; praktycznie przez całe moje życie. Reporterzy towarzyszyli więc mnie i ojcu, gdy wyjeżdżaliśmy na majówki. Nie opuścili również moich zaręczyn z Griffmem. Nie mogło być mowy o prywatnym życiu, jeśli królowa postanowiła, że będzie ono publiczne.
Ktoś odchrząknął i zobaczyłam, że za Galenem stoi Barinthus. O ile Galen wyglądał wyjątkowo, o tyle Barinthus – obco. Jego włosy miały kolor morza, oceanu. Turkus Morza Śródziemnego; lazur Pacyfiku; szary błękit jak ocean przed sztormem, wpadający w granat, który był prawie czarny w miejscach, gdzie woda płynie głęboka i mętna jak krew śpiących olbrzymów. Kolory zmieniały się z każdym dotknięciem światła, mieszając się ze sobą, jak gdyby to nie były w ogóle włosy. Jego skóra była tak alabastrowobiała jak moja. Jego oczy były błękitne, ale źrenice – czarne. Wiedziałam, że miał przezroczystą błonę, która powlekała jego oczy, kiedy był pod wodą. To on nauczył mnie pływać, gdy miałam pięć lat. A poza tym bardzo mi się podobało, że mógł podwójnie mrugnąć okiem.
Był wyższy od Galena, miał prawie siedem stóp wzrostu, jak przystało na boga. Na czarny garnitur narzucił królewski błękitny płaszcz. Oprócz tego miał na sobie jedwabną błękitną koszulę ze stójką. Wyglądał w tym wszystkim olśniewająco. Włosy pozostawił rozpuszczone i powiewały swobodnie dookoła niego jak drugi płaszcz. Wiedziałam, że ktoś inny, prawdopodobnie moja ciotka, wybrał za niego to ubranie. Pozostawiony samemu sobie Barinthus włożyłby dżinsy i T-shirt.
Galen i Barinthus byli dwoma najczęstszymi gośćmi w domu mojego ojca, gdy przebywaliśmy wśród ludzi. Barinthus był prawdziwą potęgą wśród sidhe; wywodził się ze Starego Dworu. Sidhe ciągle szeptały o ostatnim pojedynku, jaki stoczył długo przed moim przyjściem na świat. Utopił wówczas swojego przeciwnika, mimo że nigdzie w pobliżu nie było wody. Podobnie jak mój ojciec, nigdy nie godził się na pojedynek, jeśli nie miał się on toczyć na śmierć i życie. W innym wypadku szkoda mu było czasu.
Galen pozwolił mi zsunąć się na ziemię. Podeszłam do Barinthusa, trzymając obie ręce wyciągnięte w geście powitania. Wyjął ostrożnie ręce z kieszeni płaszcza, trzymając je lekko zaciśnięte, dopóki nasze dłonie się nie spotkały. Miał błonę pławną między palcami i był z tego powodu drażliwy, odkąd w latach pięćdziesiątych jakiś reporter nazwał go „człowiekiem-rybą”. Trudno uwierzyć, że ktoś niegdyś czczony jako bóg morza, mógł poczuć się zawstydzony komentarzem dwudziestowiecznego pismaka, ale tak było. Barinthus nigdy tego nie zapomniał.
Tę błonę mógł niemal całkowicie wciągnąć, jeśli nie chciał jej używać. Mógł ją jednak również wyciągnąć i wtedy pływał jak… hm… ryba. Nie był to jednak komplement, który należało wypowiadać przy nim na głos.
Ujął moje dłonie i pochylił się, aby złożyć na moim policzku kulturalny, acz znaczący pocałunek. Odwzajemniłam mu się tym samym. Barinthus publicznie zawsze zachowywał dystans. Jego życie prywatne nie było na sprzedaż i nawet sama królowa nie mogła na niego wpłynąć w tym względzie. Bogowie, nawet ci upadli, powinni być traktowani z pewnym szacunkiem. Tamten reporter z lat pięćdziesiątych, ten, który umieścił człowieka-rybę we wszystkich światowych serwisach informacyjnych, zginął w nie wyjaśnionych okolicznościach, płynąc żaglówką po Missisipi, jeszcze tego samego lata. Woda po prostu uniosła się i uderzyła w łódź, zeznali świadkowie. Najdziwniejsza rzecz, jaką widzieli w życiu.
Aparaty robiły zdjęcia. Nie zwracaliśmy na to uwagi. – Dobrze, że znów jesteś z nami, Meredith.
– Ciebie również miło widzieć, Barinthusie. Mam nadzieję, że dwór będzie dla mnie na tyle bezpieczny, żebym mogła zostać na dłużej.
Zamrugał drugą powieką. Kiedy nie pływał, była to oznaka zdenerwowania. – To już temat do rozmowy z twoją ciotką.
Nie spodobało mi się to.
Jeden z reporterów przysunął mi do twarzy mały magnetofon. – Kim jesteś? – zapytał. To, że zadał takie pytanie, oznaczało, że musiał być bardzo zajęty przez ostatnie trzy lata.
Galen podszedł do niego z czarującym uśmiechem na twarzy. Otworzył usta, aby odpowiedzieć, ale nie zdążył, bo inny głos wypełnił ciszę. – Księżniczka Meredith NicEssus, Dziecko Pokoju.
Człowiek, który wypowiedział te słowa, stał pod oknem.
– Jenkins, jak niemiło cię widzieć – powiedziałam.
Jenkins był wysokim szczupłym mężczyzną, jednak przy Barinthusie wyglądał na niskiego. Nosił permanentny dwudniowy zarost, tak gęsty, że zapytałam go kiedyś, dlaczego po prostu nie zapuści brody. Odpowiedział, że jego żona nie lubi owłosienia na twarzy. A ja na to, że nie wierzę, żeby jakakolwiek kobieta zgodziła się za niego wyjść. Jenkins sprzedał zdjęcia poćwiartowanych zwłok mojego ojca. Nie w Stanach Zjednoczonych, rzecz jasna, na to jesteśmy zbyt cywilizowani. Są jednak jeszcze inne kraje, inne dzienniki, inne czasopisma. Ktoś kupił te zdjęcia i opublikował je. Był również tym, który zaskoczył mnie na pogrzebie i zrobił mi zdjęcie, na którym widać, jak łzy ciekną mi po twarzy. To zdjęcie było nominowane do jakiejś nagrody. Przegrało, ale moja twarz i martwe ciało mojego ojca dzięki Jenkinsowi stały się znane na całym świecie. Nigdy mu tego nie wybaczyłam.
– Słyszałem, że wracasz. Zostaniesz cały miesiąc do Halloween? – zapytał.
– Nie wierzę, że ktokolwiek ryzykowałby gniew mojej ciotki, rozmawiając z tobą – powiedziałam, ignorując jego pytanie. Miałam wprawę w ignorowaniu pytań dziennikarzy.
Uśmiechnął się. – Byłabyś zaskoczona, gdybyś dowiedziała się, kto i o czym ze mną rozmawia.
Nie spodobało mi się to. Zabrzmiało to jak groźba. Nie spodobało mi się to ani trochę.
– Witaj w domu, Meredith – powiedział i ukłonił mi się nieznacznie, ale zaskakująco wytwornie.
To, co chciałam mu powiedzieć, nie nadawało się do użytku publicznego, a wokół nas było zbyt wiele magnetofonów. Jeśli Jenkins tutaj był, to niedaleko musieli być również ludzie z telewizji. Skoro nie mógł mieć wywiadu na wyłączność, zapewne sprowadził całe tłumy koleżków po fachu.
Ugryzłam się więc w język. Miałam w tym wprawę. Szczuł mnie, odkąd byłam dzieckiem. Był tylko jakieś dziesięć lat starszy ode mnie, ale wyglądał na starszego o dwadzieścia, ponieważ nadal miałam wygląd dwudziestolatki. Skoro nie mogłam żyć wiecznie, to przynajmniej starałam się wyglądać tak, jakbym miała zamiar. Myślę, że Jenkins nie czuł się za dobrze ze świadomością, że pisze o ludziach, którzy albo nie starzeli się w ogóle, albo starzeli się dużo wolniej od niego. Kiedy byłam młodsza, pamiętam takie chwile, że cieszyłam się, że prawdopodobnie umrze przede mną.
– Nadal pachniesz jak popielniczka, Jenkins. Nie wiesz, że palenie skraca życie?
Jego twarz stała się blada ze złości. Zniżył głos i wyszeptał: – Wciąż jesteś tą małą suką z zachodu, Merry.