Выбрать главу

Podeszłam do niego bliżej i zniżyłam głos, żeby czekający dziennikarze nie mogli nas usłyszeć. Nie mogłam wzywać magii, żeby ukryć nasze słowa, ponieważ zapewne byliśmy obserwowani. – To więcej niż zaszczyt. Co się dzieje? Zwykle nie jestem traktowana przez moich krewnych jak królowa.

Spojrzał na mnie, milcząc tak długo, że myślałam już, że nie odpowie. – Nie wiem, Meredith – stwierdził w końcu.

– Porozmawiamy w samochodzie – uciął wszelkie dyskusje Galen, uśmiechając się i machając do dziennikarzy. Poprowadził nas do automatycznych drzwi. Limuzyna czekała, przypominając lśniącego czarnego rekina. Nawet okna były czarne, tak że nie można było zobaczyć, co jest w środku.

Zatrzymałam się na chodniku. Moi towarzysze minęli mnie, po czym zatrzymali się i obejrzeli. – O co chodzi? – zapytał Galen.

– Zastanawiam się, co jest w środku.

Popatrzyli po sobie, potem na mnie. – Samochód był pusty, kiedy go tu zostawialiśmy – powiedział Galen.

Barinthus był bardziej praktyczny. – Daję moje najbardziej uroczyste słowo, że samochód jest pusty.

Uśmiechnęłam się do niego, ale to nie był wesoły uśmiech. – Zawsze byłeś ostrożny.

– Powiedzmy, że nie daję słowa, gdy nie jestem czegoś pewien.

– Jak na przykład w przypadku kaprysów mojej ciotki – powiedziałam.

Ukłonił się nieznacznie, pozwalając, by jego włosy opadły jak wielobarwna zasłona. – W rzeczy samej.

Moja ciotka dobrze wybrała. Królewskich strażników było dwudziestu siedmiu. Dwudziestu siedmiu wojowników gotowych spełnić każde życzenie mojej ciotki. Dwóch, którym ufałam najbardziej, stało przy mnie. Andais chciała, żebym czuła się bezpiecznie. Dlaczego? Moje bezpieczeństwo nigdy jej nie interesowało. Przypomniałam sobie słowa Barinthusa. Królowa czegoś ode mnie chciała, czegoś, co tylko ja mogłam jej dać albo dla niej zrobić. Pytanie tylko, co to miałoby być. Słowo daję, nie miałam zielonego pojęcia.

– Do samochodu, dzieci – powiedział Galen przez zaciśnięte zęby. W oddali widać było wóz wiadomości telewizyjnych, który na chwilę utknął w korku. Gdyby nadjechał i zablokował nam drogę ucieczki, co zdarzało się już w przeszłości, mielibyśmy inne kłopoty niż tylko moje podejrzenia. Nieważne, jak bardzo uzasadnione były te podejrzenia.

Barinthus wyjął kluczyki z kieszeni i nacisnął przycisk w breloczku. Bagażnik otworzył się z sykiem uciekającego powietrza, jakby był hermetycznie zamknięty. Galen włożył do niego walizkę i wyciągnął rękę po moją torebkę.

Potrząsnęłam głową. – Zatrzymam ją przy sobie.

Galen nie zapytał dlaczego – mógł się domyślać. Nie wracałabym do domu bez broni.

Barinthus otworzył przede mną tylne drzwi.- Za chwilę będzie tu telewizja. Jeśli mamy wykonać – jak to się mówi? – czystą ucieczkę, musimy się pospieszyć.

Zrobiłam pół kroku w kierunku otwartych drzwi i zatrzymałam się. Tapicerka była czarna, wszystko było czarne. Samochód miał zbyt długą historię, żeby nie odezwały się we mnie ostrzegawcze dzwonki. Moc bijąca z tych otwartych drzwi zjeżyła mi włosy na rękach. To był Czarny Powóz do czarnej roboty. Nawet jeśli nie czekały w nim na mnie żadne magiczne niespodzianki, miał nieujarzmioną moc.

– Na Pana i Panią, Merry – powiedział Galen. Przeszedł koło mnie i zagłębił się w czerni samochodu. Następnie wysiadł z powrotem i wyciągnął do mnie swą bladą rękę. – Nie ugryzę cię.

– Obiecujesz? – spytałam.

– Obiecuję – powiedział, uśmiechając się.

Wzięłam go za rękę, a on poprowadził mnie w kierunku otwartych drzwi. – Obiecuję – powtórzył – że cię… ugryzę. – Wciągnął mnie do samochodu. Roześmiał się, a ja mu zawtórowałam, myśląc jednocześnie, że jednak dobrze być w domu.

Rozdział 21

Skóra obicia westchnęła prawie ludzkim głosem, kiedy sadowiłam się na siedzeniu. Od Barinthusa oddzielała nas czarna szyba. Miałam wrażenie, że jestem w kapsule statku kosmicznego. W małej przegródce naprzeciwko stała w srebrnym kubełku butelka wina owinięta ściereczką. Dwa kryształowe kieliszki, ustawione w dwóch specjalnie do tego celu przeznaczonych otworach, czekały na napełnienie. Za winem leżała tacka z krakersami i coś, co wyglądało jak kawior.

– Ty to przygotowałeś? – spytałam.

Galen pokręcił głową.

– Żałuję, ale nie. Nigdy nie wybrałbym kawioru. Dobre dla wieśniaków.

– Więc też go nie lubisz – powiedziałam.

– Ależ ja jestem wieśniakiem.

Pokręciłam głową.

– Na pewno nie.

Posłał mi uśmiech, który rozgrzał mnie aż po koniuszki palców, a potem zgasł.

– Sprawdziłem samochód, zanim po ciebie wyjechaliśmy. – Spojrzałam na niego zdziwiona. Wzruszył ramionami. – Królowa ostatnio dziwnie się zachowuje. Chciałem się upewnić, że nie będzie tu żadnych niespodzianek.

– I co? – spytałam.

Podniósł wino.

– Nie było tu tego.

– Jesteś pewien? – spytałam.

Skinął głową, odsuwając nieznacznie ściereczkę, żeby przeczytać etykietę. Gwizdnął cicho.

– Z prywatnego składu. – Przytrzymał butelkę, żebym sama zobaczyła – ostrożnie, bo została otwarta, żeby wino mogło oddychać. – Skosztujesz tysiącletniego burgunda?

Pokręciłam głową.

– Nie zamierzam jeść ani pić niczego, co jest w tym samochodzie. Ale dziękuję. – Poklepałam skórzane siedzenie. – Przepraszam, samochodziku. Nie chciałam cię urazić.

– Może to prezent od królowej? – spytał Galen.

– Tym bardziej nie powinniśmy tego pić – powiedziałam. – Dopóki nie dowiemy się, o co w tym wszystkim chodzi.

Galen spojrzał na mnie, kiwnął głową i odłożył butelkę do kubełka. – Masz rację.

Rozparliśmy się z powrotem na skórzanych siedzeniach. Cisza zdawała się cięższa niż powinna, zupełnie jakby ktoś podsłuchiwał. Wcale nie zdziwiłabym się, gdyby tym kimś był samochód.

Czarny Powóz jest żywą istotą. Nie został stworzony przez nas ani przez żadnego spośród znanych nam starożytnych bogów. Istnieje prawie od zawsze – jakieś sześć tysięcy lat. Oczywiście przed sześcioma tysiącami lat był czarnym rydwanem ciągniętym przez cztery czarne konie. Konie nie były sidhe. W dzień wydawało się, że nie istnieją. Po zmroku stawały się czarnymi istotami o pustych oczodołach, które wypełniały się chorobliwym płomieniem, kiedy konie zaprzęgano do rydwanu.

Pewnego dnia, nikt nie pamięta dokładnie kiedy, rydwan zniknął, a w jego miejsce pojawił się czarny powóz. Tylko konie pozostały te same. Gdy zobaczyłam ten pojazd pierwszy raz, był właśnie powozem.

Potem, pewnej nocy niecałe dwadzieścia lat temu, powóz zniknął, a pojawiła się limuzyna. Konie nigdy nie powróciły, ale widziałam to, co uchodzi za silnik. Przysięgam, że pali się tym samym niezdrowym ogniem, który wypełniał oczy koni. Samochód nie jeździ na benzynę. Nie mam pojęcia, na jakim paliwie jeździ, ale wiem, że czasami sam znika. Odjeżdża w siną dal we własnych sprawach. Czarny Powóz to zapowiedź śmierci, ostrzeżenie przed zbliżającym się nieszczęściem. Krążą opowieści o złowieszczym czarnym samochodzie pojawiającym się, z zapalonym silnikiem i zielonym ogniem tańczącym na karoserii, przed domem osoby, którą ma spotkać śmierć. Nie dziwcie się więc, że byłam nieco zdenerwowana.

Spojrzałam na Galena siedzącego po drugiej stronie. Wyciągnęłam do niego rękę. Uśmiechnął się i uścisnął moją dłoń.

– Tęskniłem za tobą – powiedział.

– Ja za tobą też.

Podniósł moją rękę do ust i musnął wargami palce. Przyciągnął mnie do siebie. Nie protestowałam. Przeniosłam się w jego ramiona. Uwielbiałam się do niego tulić. Moja głowa spoczęła na cudownie miękkim swetrze. Wsłuchałam się w bicie jego serca.