– Musisz go wystraszyć – powiedział Barinthus. – Musisz sprawić, żeby chciał, żebyśmy zostali. On miał dostęp do pierścienia.
Spojrzałam na niego. Nie musiałam pytać, czy naprawdę myśli, że to Cel chciał mnie zabić w samochodzie. Gdyby nie uważał tego za możliwe, nie mówiłby nic.
– Dałem wam obu wyraźny rozkaz – powiedział Cel. Jego głos wzmocnił się, niesiony coraz silniejszym wiatrem.
Wiatr rozwiał długie płaszcze mężczyzn, szepcząc w suchych liściach drzew na skraju pola po naszej lewej stronie. Odwróciłam się do tych szepczących drzew. Prawie rozumiałam wiatr, prawie słyszałam drzewa wzdychające z powodu nadchodzącej zimy i zimna. Wiatr zerwał się i przyśpieszył, popychając małą kupkę liści kamienną ścieżką obok Cela i jego kobiet, dopóki nie dotknęła moich nóg. Potem liście poleciały dalej niesione słodkim jesiennym wiatrem. Zamknęłam oczy i wciągnęłam ten wiatr w płuca.
Odeszłam na krok od strażników i przybliżyłam się do Cela, ale to nie do niego szłam. Przyzywała mnie ziemia. Cieszyła się że wróciłam, cieszyła się tak, jak nigdy dotąd.
Rozłożyłam ramiona i otworzyłam się na noc. Poczułam wiatr przewiewający przez moje ciało, jakbym była drzewami, nie przeszkodą dla wiatru, ale jego sprzymierzeńcem. Poczułam moc nocy, spieszący się, pędzący puls wszystkiego. Przez chwilę czułam, jakby cały świat obracał się pod moimi stopami. Czułam powolny, ciężki ruch Ziemi wokół Słońca. Stałam ze stopami mocno wciśniętymi w ziemię, która była jak korzenie drzewa biegnące w dół. Ale tylko to we mnie było stałe. Wiatr omiatał mnie, jakby mnie tam wcale nie było, i wiedziałam, że mogłabym się owinąć w noc i chodzić niewidzialna pośród śmiertelników. Ale nie ze śmiertelnikami miałam teraz do czynienia.
Otworzyłam oczy, uśmiechając się. Złość, zmieszanie, wszystko zniknęło, zostało zabrane przez wiatr, który pachniał suchymi liścimi i jakimiś przyprawami. Miałam wrażenie, jakbym czuła w wietrze rzeczy, które były tylko na wpół zapamiętane lub na wpół wyśnione. Noc była nieujarzmiona i można z niej było czerpać nieujarzmioną magię, jeśli tylko się ją poznało. Ktoś posiadający dużą moc mógłby posługiwać się magią Ziemi, ale Ziemia jest uparta i nie lubi być wykorzystywana. Zawsze płaci się za przemoc przeciwko żywiołom. Ale w pewne noce, a nawet dni, Ziemia oddaje się jak kobieta pragnąca kochanka.
Przyjęłam jej zaproszenie. Zdjęłam swoją osłonę i poczułam, że wiatr rozdmuchuje mnie jak kurz, ale w miejsce każdej odjętej cząstki otrzymywałam nową. Oddawałam się nocy, a noc wypełniała mnie, ziemia objęła mnie, wślizgując się w górę przez moje stopy, jak woda dostaje się w górę drzewa przez korzenie.
Przez chwilę nie byłam pewna, czy chcę się poruszyć, bojąc się, że zerwę kontakt z Ziemią. Wiatr zawirował wokół mnie, zarzucając mi włosy na twarz i przynosząc zapach spalonych liści. Roześmiałam się. Szłam kamienną ścieżką, a Ziemia szła ze mną. Szłam przez noc, jakbym pływała, niesiona prądami mocy. Szłam w kierunku mojego kuzyna, uśmiechając się.
Siobhan wyszła przed niego. Nałożyła na głowę hełm. Tylko jej białe dłonie widać było w ciemności. Mogła zranić lub zabić samym dotykiem.
Barinthus szedł za mną. Wiedziałam, że wyciągnął do mnie rękę – czułam, jak porusza się wśród mocy. Prawie go widziałam stojącego tam, jakbym miała oczy z tyłu głowy. Moja magia była zawsze magią osobistą. Ta magia nie była osobista. Czułam swoją małość, czułam ogrom świata, ale nie było w tym poczucia samotności. Czułam, że jestem obejmowana, chciana, pożądana.
Ręka Barinthusa opadła, nie dotknąwszy mnie. Jego głos zasyczał i zaszemrał jak woda na piasku.
– Gdybym wiedział, że to potrafisz, nie bałbym się o ciebie.
Zaśmiałam się radośnie. Otworzyłam się jeszcze bardziej, jak drzwi otwierające się na oścież. A potem było tak, jakby te drzwi, ściana, w której tkwiły, i dom, w którym była ta ściana, rozpuściły się w mocy.
Barinthus sapnął:
– Na miłość Ziemi, co ty zrobiłaś, Merry?
Nigdy nie używał tego imienia.
– Podzieliłam się – wyszeptałam.
Galen podszedł do nas, a moc otworzyła się przed nim, choć nawet o tym nie pomyślałam. Cała nasza trójka została wypełniona mocą. To była szczodra moc, rozradowana, serdeczna obecność.
Moc wyszła ze mnie, a może to ja się poruszyłam. Siobhan podeszła do mnie, ale moc jej nie wypełniła. Odrzuciła ją. Magia Siobhan była obrazą dla Ziemi i jej powolnego cyklu życia, ponieważ Siobhan kradła życie, sprowadzała na ludzi śmierć, zanim nadszedł ich czas. Po raz pierwszy zrozumiałam, że Siobhan w pewien sposób stała poza tym cyklem – że należała do świata śmierci, że była kimś, kto wciąż się porusza, jakby żył, ale Ziemia go nie zna.
Moc nie odrzuciłaby Cela, ale nie miał okazji się o tym przekonać, bo zabezpieczył się przed nią. Czułam, jak ustawia osłonę. Znalazł się za niewidzialnymi ścianami, bezpieczny, ale zarazem nieświadomy cudu, który był naszym udziałem.
Keelin natomiast nie zamknęła się przed nim. Być może nie miała wystarczającej osłony, żeby zbudować ściany, a może nie chciała. Nagle poczułam ją i usłyszałam jej głos zmieszany z szumem wiatru.
Szła w naszą stronę, wyciągając wszystkie swoje cztery ręce na spotkanie nocy.
Cel szarpnął za skórzaną smycz. Keelin się potknęła.
Wyciągnęłam do niej rękę i moc, choć jej nie kontrolowałam, wylała się na zewnątrz i otoczyła ją. Moc pchnęła Cela jak woda pcha kamień w środku strumienia, jak coś, co trzeba ominąć, zignorować. To pchnięcie sprawiło, że upadł do tyłu, a smycz wypadła mu z dłoni. Podniósł głowę do wschodzącego księżyca. Na jego przystojnej twarzy pojawił się strach.
Ucieszyłam się na ten widok. Ot, taka drobna przyjemność. Szczodry bieg mocy otoczył mnie, jak ręka matki chwytająca za ramię niegrzeczne dziecko. Nie czas na drobne przyjemności pośród tego… życia.
Keelin stała na środku ścieżki, z rozwartymi ramionami, z głową odrzuconą do tyłu, tak że światło księżyca świeciło na jej nie w pełni uformowaną twarz. To była dla niej cenna chwila. Rzadko miała okazję pokazać swoją twarz w świetle.
Siobhan zbliżyła się do mnie. W ciemności widać było tylko błysk jej białych rąk i zbroi. Niewiele myśląc, wyciągnęłam rękę przed siebie, zupełnie jakbym się spodziewała, że ta ogromna, ospała moc zareaguje na mój gest. O dziwo, zareagowała.
Siobhan zatrzymała się, jakby natrafiła na mur. Jej białe dłonie zabłysły bladym płomieniem. Jej moc zamigotała, gdy zmierzyła się z czymś, czego nawet ja nie widziałam. Poczułam jej chłód próbujący pochłonąć ciepło nocy – bezskutecznie. Gdyby była naprawdę żywa, gdyby jej dotyk zadawał zwykłą śmierć, Ziemia by jej nie powstrzymała. Moc Ziemi była w zasadzie neutralna. W pewnym sensie mnie kochała, przywitała mnie, ale przywitałaby też moje rozkładające się ciało, z równą chęcią objęłaby mnie swoim pełnym robaków uściskiem. Zabrałaby moją duszę i na wietrze wysłała ją gdzie indziej.
Ale magia Siobhan nie była naturalna. Dlatego strażniczka Cela nie mogła przejść. Mógł to być klucz do zniszczenia jej. Tego klucza użyć mógł jednak tylko ktoś posługujący się sprawniej ode mnie niszczącymi zaklęciami.
W ciemności coś się poruszyło. Cel i Siobhan odwrócili się. Kiedy zobaczyli Doyle’a, ich ciała napięły się. Coś takiego – książę i jego strażniczka bali się Ciemności Królowej. Interesujące. Jeszcze trzy lata temu Cel nie bał się Doyle’a. Nie bał się nikogo oprócz swojej matki. Nawet wtedy nie bał się jednak śmierci, ponieważ był jedyną osobą, w której płynęła jej krew. Jej jedynym dzieckiem. Jej jedynym następcą. Nikt nigdy nie wyzywał Cela na pojedynki. Wszyscy bali się, że wygrają. W tym wypadku wygrana mogła oznaczać śmierć. Przez ostatnie trzy stulecia przeszedł nie tknięty, niczego się nie bojąc, aż do teraz.