Usłyszałam, jak wciąga powietrze, a następnie je wypuszcza.
– Ach, to co innego. Nie jesteś więc tak silna, jak ci, którzy mogą Ziemię zdjąć z jej kursu. Tym bardziej niepokojące jest, że Ziemia cię przywitała. Że cię uznaje. To ciekawe.
– Wydaje mi się, że jesteście potrzebni gdzie indziej, obaj – powiedział do Barinthusa.
Jego głos był bardzo cichy, ale kryła się w nim groźba. Doyle zawsze umiał wzbudzać strach samym głosem.
– Czy mam twoje słowo, że nic się jej nie stanie? – spytał Barinthus.
Galen stanął przy nim. Dotknął jego ramienia. Zadać takie pytanie to tak jak kwestionować rozkaz. Za coś takiego można było zostać żywcem obdartym ze skóry.
– Barinthusie – szepnął Galen.
– Daję ci moje słowo, że dostarczę ją do królowej nietkniętą.
– Nie o to pytałem – powiedział Barinthus. Doyle podszedł tak blisko, że jego peleryna przylgnęła do płaszcza wyższego mężny.
– Uważaj, morski boże, żebyś nie spytał o więcej, niż powinieneś.
– Wygląda na to, że, tak samo jak ja, nie jesteś pewien, czy będzie bezpieczna w rękach królowej – zauważył Barinthus beznamiętnym tonem.
Doyle podniósł dłoń, która była obrysowana zielonym płomieniem. Zbliżyłam się do nich, nie wiedząc nawet, co powinnam im powiedzieć.
Uwaga Barinthusa wciąż była skupiona na Doyle’u i jego płonącej dłoni, Doyle jednak patrzył na mnie. Galen stał blisko nich, najwyraźniej nie wiedząc, co robić. Wyciągnął do mnie rękę, jakby chciał mnie zatrzymać.
– Odsuń się – powiedziałam. – Nie zrobię nic głupiego.
Zawahał się, potem odsunął się i pozwolił, żebym stanęła przy dwóch pozostałych mężczyznach. Ogień na dłoni Doyle’a rzucał na nich zielonożółte cienie. Oczy Doyle’a nie tyle odbijały ogień, co nim płonęły. Stojąc tak blisko, czułam nie tylko jego moc, ale także powolny wzrost mocy Barinthusa, niczym morze obijające się o brzeg.
Pokręciłam głową.
– Przestańcie.
– Co powiedziałaś? – spytał Doyle.
Pchnęłam Barinthusa tak, że się zachwiał. Może nie potrafiłam podnosić samochodów i zabijać jednym uderzeniem, ale mogłam przebić pięścią drzwi samochodu, nie łamiąc sobie przy tym ręki. Odepchnęłam go od Doyle’a na bezpieczną odległość.
– Dostałeś rozkaz od następcy tronu i od swojego kapitana, zastosuj się do niego. Doyle dał ci słowo, że dotrę bezpiecznie do Królowej.
Barinthus spojrzał na mnie. Jego twarz była bez wyrazu, ale nie oczy. Doyle zawsze był jedną z poważniejszych przeszkód na drodze do przedwczesnej śmierci królowej. Przez chwilę zastanawiałam się, czy Barinthus nie szuka pretekstu, żeby poddać go próbie. Jeśli tak, nie zamierzałam mu go dać. Zabicie Doyle’a mogło wywołać rewolucję. Popatrzyłam na twarz Barinthusa, starając się zgadnąć, o czym myśli. Czy chodziło o przywitanie mnie przez Ziemię? Czy o jakiś zatarg między nimi, o którym nie wiedziałam? Zresztą, nieważne.
– Nie – powiedziałam. Wytrzymałam jego wzrok i powtórzyłam. – Nie.
Barinthus utkwił oczy w Doyle’u.
Doyle złączył dłonie tak, że płonęły teraz obie jednym ogniem.
Stanęłam między nim a Barinthusem.
– Skończ już to przedstawienie, Doyle. Pójdę z tobą.
Czułam, że patrzą na siebie. Powietrze między nimi zgęstniało. Zawsze było między nimi napięcie, ale nigdy aż takie.
Podeszłam do Doyle’a. Kolorowy ogień oświetlił moją twarz i ubranie. Stałam na tyle blisko, żeby poczuć, że ogień nie dawał żadnego ciepła, żadnego życia, nic. Nie był jednak iluzją. Widziałam, co ogień Doyle’a mógł zrobić. Zabijał, podobnie jak dłonie Siobhan.
Musiałam coś zrobić, żeby rozładować napięcie między nimi. Widziałam wiele pojedynków, które rozpoczynały się z bardziej błahego powodu. Tak dużo krwi przelano z powodu głupoty.
Dotknęłam łokci Doyle’a i przesunęłam dłonie powoli w górę jego rąk.
– Widok Keelin odebrało mi radość, tak jak przewidziała to Andais, więc zabierz mnie do niej. – Moje dłonie przesuwały się powoli w górę jego ramion, a ja uświadomiłam sobie, że jego czarna skóra była naga; pod tą długą peleryną nosił koszulkę z krótkim rękawem.
– Widzę, że powitanie Ziemi cię ośmieliło – powiedział Doyle.
– To jeszcze nie było śmiałe. – Trzymałam dłonie prawie na jego nadgarstkach, prawie wewnątrz płomieni. Nie było gorąca, które mogło mnie ostrzec, tylko moje własne wspomnienie mężczyzny umierającego w zielonym ogniu. – To dopiero jest śmiałe. – Zrobiłam dwie rzeczy naraz. Ręce skierowałam w górę, tam gdzie był płomień, i jednocześnie dmuchnęłam, jakbym gasiła świecę.
Płomienie zniknęły. Doyle zdusił je ułamek sekundy przed moim dotknięciem.
Byłam na tyle blisko, żeby zauważyć, jak bardzo był poruszony tym, co zrobiłam.
– Jesteś szalona.
– Dałeś słowo, że dotrę do królowej nietknięta. Zawsze dotrzymujesz słowa.
– Wierzyłaś, że cię nie skrzywdzę.
– Wierzyłam w twój honor.
Spojrzał do tyłu na Cela i Siobhan. Keelin znów była z nimi. Cel patrzył na nas. Wyraz jego twarzy mówił, że prawie uwierzył w to, że zdmuchnęłam płomień Doyle’a.
Wciąż trzymając jedną rękę na nadgarstku Doyle’a, drugą przesłałam mojemu kuzynowi całusa.
Podskoczył, jakby ten pocałunek go poraził. Keelin przytuliła się do niego i popatrzyła na mnie wzrokiem, który nie do końca był przyjazny.
Siobhan wyszła przed nich i wyciągnęła miecz. Wiedziałam, że rękojeść zrobiona jest z rzeźbionej kości, a zbroja – z brązu. Do zabijania używaliśmy stali lub żelaza. Siobhan miała u boku krótki miecz z brązu służący do obrony, wyciągnęła jednak zza pleców stalowe ostrze. Zamierzała zabić. Przynajmniej była szczera.
Doyle chwycił mnie za obie ręce i odwrócił do siebie.
– Nie chcę walczyć z Siobhan tylko dlatego, że przestraszyłaś kuzyna.
Jego palce wbiły się w moją skórę i wiedziałam, że zostanie po tym siniak, ale zaśmiałam się. Z goryczą przypomniałam sobie o kimś z brązowymi oczami bez łez.
– Nie zapominaj, że przestraszyłam też Siobhan. To bardziej imponujące niż przestraszenie Cela.
Potrząsnął mną mocno.
– I bardziej niebezpieczne.
Puścił mnie tak niespodziewanie, że zachwiałam się i upadłabym, gdyby w ostatniej chwili nie złapał mnie za łokieć.
Spojrzał na Barinthusa i Galena.
– Idźcie już stąd! – krzyknął. W jego głosie była prawdziwa złość, a rzadko okazywał takie emocje. Przeze mnie wszyscy byli zdenerwowani. Jakaś mała, mroczna cząstka mnie ucieszyła się z tego powodu.
Doyle, wciąż trzymając mnie za rękę, zaczął prowadzić mnie ścieżką.
Nie odwróciłam się, żeby zobaczyć, jak Barinthus i Galen odchodzą, ani żeby dać powód do zmartwienia Siobhan. To nie ostrożność przeze mnie przemawiała. Po prostu nie chciałam zobaczyć raz jeszcze Keelin w ramionach Cela.
Potknęłam się. Doyle musiał mnie znowu łapać.
– Idziesz za szybko. Pamiętaj, że mam wysokie obcasy – upomniałam go. Mówiąc szczerze, chodziło bardziej o kaburę przy kostce i długość sukienki. Wolałam jednak zwalić winę na buty. Doyle zabrałby mi broń, gdyby się o niej dowiedział.
Zwolnił.
– Powinnaś była włożyć coś wygodniejszego.
– Widziałam kiedyś, jak królowa kazała pewnej sidhe rozebrać się i iść nago na bankiet, bo nie spodobał jej się jej strój. Wybacz więc, ale wolałam się zabezpieczyć. – Wiedziałam, że nie przestanie trzymać mnie za łokieć bez walki. A i wtedy mogłam przegrać. Spróbowałam więc posłużyć się fortelem. – Weź mnie pod rękę; chcę być traktowana jak księżniczka, a nie jak więzień.
Zwolnił jeszcze bardziej, patrząc na mnie spod oka.
– Czy skończyłaś już ze swoimi sztuczkami, księżniczko Meredith?
– Skończyłam – powiedziałam.
Zatrzymał się i zaoferował mi ramię. Położyłam dłoń na jego nadgarstku. Pod palcami poczułam małe włoski.
– Trochę zimnawo na krótki rękaw, prawda? – spytałam.
Zmierzył mnie wzrokiem.
– Przynajmniej ty ubrałaś się odpowiednio.
Położyłam wolną dłoń na ręce, która spoczywała na jego ramieniu, robiąc coś w rodzaju podwójnego uścisku, ale nic, co byłoby zabronione. – Podoba ci się?
Spojrzał na moją dłoń. Zatrzymał się i chwycił mnie za prawą rękę, a kiedy jego skóra dotknęła pierścienia, błysnął, przeszywając nas oboje elektrycznym mrowieniem. Magia w pierścieniu rozpoznała Doyle’a, tak jak wcześniej Barinthusa i Galena.
Puścił moją rękę, jakby go to zabolało i zaczął pocierać swoją
– Skąd masz ten pierścień? – W jego głosie słychać było napięcie.
– Zostawiono go dla mnie w samochodzie.
Pokręcił głową.
– Wiedziałem, że zaginął, ale nie spodziewałem się, że znajdę go na twojej dłoni. – Spojrzał na mnie i gdyby to był ktoś inny, powiedziałabym, że się bał. Zanim zdołałam rozszyfrować to spojrzenie, jego twarz znów stała się bez wyrazu. Ukłonił się i podał mi ramię, jak zrobiłby to dżentelmen.
Wzięłam go pod ramię, otoczyłam je obydwiema dłońmi, ale tym razem nie dotknęłam jego skóry. Zastanawiałam się chwilę, dotknąć go niby przypadkiem, ale nie znałam dokładnie działania pierścienia. Dopóki się tego nie dowiem, budzenie magii nie było najlepszym pomysłem.
Szliśmy ścieżką ramię w ramię statecznym, równym krokiem. Moje obcasy stukały głośno na kamieniach. Doyle kroczył przy mnie milczący jak cień; tylko twardość jego ramienia, dotyk peleryny na moim ciele mówiły mi, że tam jest. Jeśli puściłabym jego ramię, rozpłynąłby się w ciemności – nigdy nie zobaczyłabym ciosu, który by mnie zabił, chyba że Doyle by tego chciał. Czy też raczej: chyba że moja ciotka by tego chciała.
Mogłabym może wypełnić ciszę rozmową, ale Doyle nigdy nie przepadał za pogaduszkami, a tej nocy także ja nie miałam na nie ochoty.