Doyle pociągnął mnie drugą ręką na ziemię. Oprócz tego, że mocno trzymał moje nadgarstki, zrobił to delikatnie. Uklęknął, peleryna wciąż zasłaniała nas przed mężczyznami. Kiedy jego ręka powędrowała nad moją nogę, zbliżając się do pistoletu, pomyślałam o kopnięciu go, ale nie miało to sensu. Mógł bez wysiłku zgnieść mi nadgarstki. Broń mogłam dostać z powrotem jeszcze tego wieczoru. Jeśli zgniótłby mi nadgarstki, moje szanse równe były zeru. Wyciągnął pistolet z kabury na kostce. Usiadłam, pozwalając, żeby to zrobił. Pozostałam bierna w jego uścisku, pozwalałam, żeby ruszał moim ciałem tak, jak chciał. Tylko moje oczy nie były bierne – nie mogłam pozbyć się z nich złości. Nie, ja chciałam, żeby zobaczył w nich złość.
Puścił mnie i wsunął broń za pasek z tyłu, chociaż skórzane spodnie były tak obcisłe, że nie mogło mu być zbyt wygodnie. Miałam nadzieję, że pistolet wbije mu się w plecy aż do krwi.
Pomógł mi wstać. Potem się odwrócił, ukazując mnie strażnikom, trzymając za rękę, jakbyśmy mieli zejść po wielkich marmurowych schodach. Dziwny gest jak na szary korytarz i to, co się właśnie wydarzyło. Uświadomiłam sobie, że Doyle był niespokojny z powodu pistoletu, a może zastanawiał się, czy mam jeszcze mini broń. Był bardzo zdenerwowany, choć starał się tego nie ukazywać.
– Małe nieporozumienie, nic więcej – powiedział.
– Z jakiego powodu? – rozległ się głos. To był Mróz, bezpośredni podwładny Doyle’a. Oprócz tego, że obaj byli wysocy, nie mogli się bardziej różnić. Mróz miał włosy do kostek – srebrne, błyszczące jak łańcuch na choince. Jego skóra była tak biała jak moja. Oczy – szare jak zimowe niebo przed burzą. Jego twarz była kanciasta, ale przystojna. W ramionach był nieco szerszy od Doyle’a.
Miał na sobie srebrną kamizelkę, która sięgała mu prawie do kolan, i srebrne spodnie włożone w srebrne wysokie buty. Jego pas był wybity perłami i diamentami. Pasował do ciężkiego łańcucha, który ozdabiał jego szyję. Mróz błyszczał, jakby był wyrzeźbiony z jednego kawałka srebra, bardziej przypominając pomnik niż żywego mężczyznę. Ale miecz u jego boku z rękojeścią ze srebra i kości był jak najbardziej prawdziwy, a z pewnością nie była to jego jedyna broń. Nie bez powodu królowa nazwała go Zabójczym Mrozem. Jeśli kiedyś miał inne imię, nic mi o tym nie wiadomo. Nie nosił żadnych magicznych czy zaklętych broni – uważał, że to tak, jakby był nie uzbrojony.
Patrzył na mnie podejrzliwie szarymi oczami.
Musiałam czymś wypełnić tę ciszę. Potrzebowaliśmy oddechu. Uwolniłam się z uścisku Doyle’a i zrobiłam krok do przodu.
– Cóż za odważny strój.
Mój głos był silny, pełen drwiny.
Jego palce pobiegły do krawędzi tuniki, zanim się powstrzymał. Zmarszczył brwi.
– Księżniczka Meredith, jak miło cię widzieć. – Niewielka zmiana w tonie głosu sprawiła, że jego grzeczne słowa zostały zabarwione szyderstwem.
Nic mnie to nie obchodziło. Ważne, że nie zwrócił uwagi na to co schował Doyle. Właśnie to chciałam osiągnąć.
– A co powiesz o moim stroju? – spytał Rhys.
Odwróciłam się, żeby zobaczyć trzeciego z moich ulubionych strażników. Nie ufałam mu tak jak Barinthusowi i Galenowi. Było w nim coś słabego, coś, co sprawiało, że podejrzewałeś, że nie zginąłby w obronie twojego honoru, ale w innych sytuacjach można było na nim polegać.
Przewiesił pelerynę i długie do pasa, białe falowane włosy przez jedno ramię, tak że miałam okazję podziwiać całe jego ciało. Rhys miał zaledwie pięć stóp wzrostu – o stopę za mało na strażnika. Z tego, co wiedziałam, był jednak sidhe pełnej krwi. Po prostu był niski. Jego ciało osłaniał biały kombinezon – tak obcisły, że od razu było widać, że nie miał nic pod spodem. Wokół kołnierzyka i na końcach lekko rozszerzanych długich rękawów oraz wokół wycięcia, które ukazywało mięśnie jego brzucha jak dekolt piersi u kobiety, biegł biały haft.
Poprawił pelerynę i włosy. Uśmiechnął się szeroko. Pasowały do okrągłej, chłopięco przystojnej twarzy i jednego bladoniebieskiego oka. Jego oko miało trzy odcienie niebieskiego: wokół źrenicy – barwę kwiatu kukurydzy, potem błękit wiosennego nieba i na końcu szarość zimowego. Tam, gdzie powinien mieć drugie oko, pozostały jedynie blizny. Górna prawa część jego twarzy poznaczona była śladami pazurów. Jeden ślad przecinał, w innych miejscach doskonałą, twarz od nasady nosa aż do lewego policzka. Opowiedział mi kilkanaście różnych historii na temat tego, jak stracił oko. Wielkie bitwy, olbrzymy, smok albo dwa. Wydaje mi, się, że to blizny sprawiły, że tak bardzo dbał o swoje ciało. Mimo niskiego wzrostu każdy cal jego ciała był umięśniony.
Pokręciłam głową.
– Nie mogę się zdecydować, czy wyglądasz bardziej jak gwiazda porno, czy superman. Mógłbyś występować w reklamach przyrządów gimnastycznych.
– Tysiąc brzuszków dziennie czyni cuda – powiedział, przesuwając dłonią po brzuchu.
– Każdy ma jakieś hobby.
– Gdzie twój miecz? – spytał Doyle.
Rhys spojrzał na niego.
– Tam gdzie i twój. Królowa powiedziała, że nie będą nam dzisiaj potrzebne.
– A on? – spytał Doyle, patrząc na Mroza.
Rhys odpowiedział z uśmiechem, który sprawił, że jego niebieskie oko błysnęło.
– Na razie może mieć ten jeden miecz. Ale i tak, zgodnie z rozkazem królowej, będzie go musiał zostawić i przebrać się na bankiet.
– Nie uważam, żeby to było rozsądne z jej strony – powiedział Mróz.
– Ja też nie – przyznał Doyle – ale to ona jest królową i musimy wykonywać jej rozkazy.
Mróz zmarszczył brwi. Gdyby był człowiekiem, miałby już zmarszczki mimiczne, ale jego twarz była gładka i taka na zawsze pozostanie.
– Rozumiem, że ma być bankiet, ale dlaczego macie na sobie takie… – Rozłożyłam ręce, próbując znaleźć wyrażenie, które nie byłoby obraźliwe.
– Królowa osobiście zaprojektowała mój strój – powiedział Rhys.
– Jest przepiękny – stwierdziłam.
Wyszczerzył zęby w uśmiechu.
– Ciekawe, co powiesz, kiedy zobaczysz pozostałych strażników.
Moje oczy rozszerzyły się.
– Tylko mi nie mów, że znowu bierze hormony.
Rhys skinął głową.
– Hormony zamieniają ją w nimfomankę. – Spojrzał w dół na swoje ubranie. – Ten strój jest tak obcisły, że nie ma gdzie palca włożyć.
– Który palec masz na myśli?
Spojrzał na mnie z prawdziwie nieszczęśliwym wyrazem twarzy. Nie chciał, żeby jego słowa zabrzmiały dwuznacznie. Jego smutna mina sprawiła, że przestałam się uśmiechać.
– Królowa jest naszą przełożoną. Ona wie lepiej – powiedział Mróz.
Zaśmiałam się, zanim zdołałam się powstrzymać.
Wyraz twarzy Mroza sprawił, że zaczęłam żałować swojego zachowania. Na ułamek sekundy przestał się kontrolować i w jego oczach pojawił się ból. Patrzyłam, jak nakłada z powrotem maskę, jak zamyka oczy, żeby nic w nich nie było widać. Ale wiedziałam już, co kryje się za tą fasadą rygorystycznej moralności i arogancji.
Nigdy go nie lubiłam, ale to jedno spojrzenie sprawiło, że nie mogłam już go nie lubić. Cholera.
– Nie mówmy już o tym – powiedział. Odwrócił się i ruszył korytarzem. – Królowa na ciebie czeka. – Nawet się nie obejrzał, żeby sprawdzić, czy za nim idziemy.
Rhys podszedł i wziął mnie w ramiona. – Cieszę się, że wróciłaś.
Pochyliłam się do niego na krótko: – Dziękuję.
Potrząsnął mną nieco. – Tęskniłem za tobą, Zielonooka.
Rhys, tak jak Galen, mówił bardziej współczesnym językiem niż inni. Uwielbiał slang. Jego ulubionym autorem był Dashiell Hammett, ulubionym filmem Sokół maltański z Humphreyem Bogartem. Rhys miał dom poza kopcami. Miał elektryczność i telewizor. Spędziłam wiele weekendów w tym domu. Puszczał mi stare filmy, a kiedy miałam szesnaście lat, pojechaliśmy na festiwal filmu noir do Tivoli w St. Louis. Miał na sobie prochowiec. Dla mnie również znalazł strój z epoki, żebym mogła uwiesić się na jego ramieniu jak femme fatale.