Rhys w czasie tej wyprawy dał mi do zrozumienia, że uważa mnie za kogoś więcej niż tylko młodszą siostrę. Nie zrobił nic, co mogłoby być dla nas groźne, ale zarazem wystarczająco dużo, żeby była to prawdziwa randka. Potem zaś moja ciotka zrobiła wszystko, żebyśmy nie spędzali razem zbyt wiele czasu. Galen i ja flirtowaliśmy ze sobą bez przerwy, ale królowa zdawała się ufać Galenowi tak jak i ja. Żadna z nas jednak nie ufała zbytnio Rhysowi.
Rhys zaproponował mi swoje ramię.
Doyle stanął po mojej drugiej stronie. Myślałam, że również weźmie mnie pod ramię, żebym mogła ich mieć po obu stronach. Jednak powiedział tylko: – Idź korytarzem i poczekaj na nas.
Mróz kłóciłby się, a może nawet by odmówił, ale nie Rhys. – To ty jesteś kapitanem straży – powiedział. To była odpowiedź dobrego żołnierza. Poszedł za róg, a Doyle odwrócił się za nim razem ze mną, trzymając rękę na moim ramieniu, ale odczekał, aż tamten odejdzie na taką odległość, żeby nie mógł nas słyszeć. Potem Doyle odwrócił się z powrotem.
Jego dłoń zacisnęła się mocniej na moim ramieniu. – Co jeszcze ze sobą masz?
– Uwierzysz mi na słowo? – spytałam.
– Jeśli dasz mi słowo, zaufam ci – odpowiedział.
– Wyjechałam, bo bałam się o swoje życie. Muszę mieć możliwość w razie czego się obronić.
Jego dłoń jeszcze bardziej się zacisnęła i lekko mną potrząsnął.
– Ochranianie dworu, a zwłaszcza królowej, to mój obowiązek.
– A moim obowiązkiem jest ochranianie siebie – powiedziałam.
Jeszcze bardziej ściszył głos. – Nie, to mój obowiązek. Obowiązek wszystkich strażników.
Pokręciłam głową.
– Nie, ty jesteś strażnikiem królowej. Strażniczki króla chronią Cela. Księżniczka nie ma swoich strażników. Dorastałam z tą wiadomością.
– Zawsze miałaś swoich ochroniarzy, tak jak i twój ojciec.
– I zobacz, jak bardzo mu to pomogło – powiedziałam.
Złapał mnie za drugie ramię, zmuszając, żebym stanęła na palcach.
– Chcę, żebyś przeżyła, Meredith. Weź to, co ona ci dziś da Nie próbuj jej zranić.
– A jeśli nie wezmę, to co? Zabijesz mnie?
Jego dłonie rozluźniły uścisk i postawił mnie z powrotem ni kamieniach. – Daj mi słowo, że to była twoja jedyna broń a uwierzę ci.
Patrząc na tę jego szczerą twarz, nie mogłam tego zrobić. Nie potrafiłam go okłamać, nie mogłam przysiąc. Popatrzyłam na ziemię, a potem na jego twarz. – Słowo dziadka bałachowca.
Uśmiechnął się.
– Czyli masz też inną broń.
– Nie mogę tam wejść nie uzbrojona. Po prostu nie mogę.
– Jeden ze strażników będzie przy tobie przez cały czas – to mogę ci zagwarantować.
– Królowa jest dzisiaj bardzo ostrożna. Nie przepadam za Mrozem, ale do pewnego stopnia mogę mu zaufać. Wysłała po mnie tylko tych strażników, których lubię albo przynajmniej im ufam. Strażników jest jednak dwudziestu siedmiu i tyle też jest strażniczek. Ufam może sześciu albo dziesięciu z nich. Reszta mnie przeraża albo w przeszłości już mnie skrzywdziła. Nie będę tu chodziła bez broni.
– Wiesz, że mogę ci ją zabrać. Skinęłam głową. – Wiem.
– Powiedz mi, co masz. Może od tego zaczniemy.
Powiedziałam mu o wszystkim. Spodziewałam się, że będzie chciał mnie przeszukać, ale nie zrobił tego. Zaufał mojemu słowu. Ucieszyłam się, że niczego przed nim nie zataiłam.
– Zrozum, Meredith. Jestem przede wszystkim strażnikiem królowej. Jeśli będziesz próbowała ją zranić, wkroczę do akcji.
– Czy mogę się bronić?
Myślał o tym przez chwilę.
– Na pewno bym cię nie zabił, gdybyś musiała to zrobić. Jesteś śmiertelna, a nasza królowa nie. Jesteś delikatniejsza od niej. – Oblizał wargi i pokręcił głową. – Miejmy nadzieję, że nie będę musiał wybierać między wami dwiema. Ale nie sądzę, żeby dzisiaj planowała coś przeciwko tobie.
– To, co moja najdroższa ciotka planuje, a co dzieje się w rzeczywistości, to niekoniecznie to samo. Wszyscy o tym wiemy.
Pokręcił znowu głową.
– Być może. – Podał mi ramię. – Idziemy?
Wzięłam go delikatnie pod ramię, a on poprowadził mnie za róg cierpliwie czekającego Rhysa. Rhys patrzył, jak idziemy w jego kierunku, a na jego twarzy była powaga, która mi się nie podobała. Myślał o czymś.
– Nie myśl tak dużo. To może ci zaszkodzić – powiedziałam.
Uśmiechnął się, przymykając oko, ale kiedy je otworzył, jego wzrok nadal był poważny.
– Co masz zamiar dziś robić, Merry?
To pytanie mnie zaskoczyło. Nawet nie próbowałam ukryć zdziwienia.
– Mój plan na dzisiejszy wieczór to przeżyć i nie zostać zranioną. To wszystko.
– Jego oczy zwęziły się. – Wierzę ci – powiedział, ale w jego głosie było niedowierzanie. Potem uśmiechnął się i dodał: – Ja pierwszy zaproponowałem jej moje ramię, Doyle. Co mi się tu wtryniasz?
Doyle chciał coś powiedzieć, ale uprzedziłam go. – Mam dwie ręce.
Uśmiechnął się szerzej. Podał mi swoje ramię, a ja je przyjęłam. Kiedy dotknęłam jego rękawa, uświadomiłam sobie, że to była moja prawa ręka – ta z pierścieniem. Ale pierścień nie zareagował na Rhysa.
Gdy Rhys go zobaczył, oczy mu się rozszerzyły.
– To jest…
– Owszem – potwierdził cicho Doyle.
– Ale… – zaczął Rhys.
– Tak – powiedział Doyle.
– Co? – spytałam.
– Wszystko w swoim czasie – zbył moje pytanie Doyle.
– Od tajemnic boli mnie głowa – powiedziałam.
– Więc kup buteleczkę aspiryny, kochanie, bo noc jest jeszcze młoda – odparł Rhys głosem Bogarta.
Spojrzałam na niego. – Nie przypominam sobie, żeby Bogart wypowiedział tę kwestię w jakimkolwiek filmie.
– Bo nie wypowiedział – przyznał Rhys swoim normalnym głosem. – Improwizowałem.
Ścisnęłam lekko jego dłoń. – Chyba się za tobą stęskniłam.
– Wiem, że ja na pewno stęskniłem się za tobą. Nikt inny na dworze nie wie, co to jest film noir.
– Ja wiem – powiedział Doyle.
Oboje spojrzeliśmy na niego.
– To ciemny film, prawda?
Rhys i ja spojrzeliśmy po sobie i zaczęliśmy się śmiać. Szliśmy korytarzem, a nasz śmiech odbijał się od ścian. Doyle nie przyłączył się do nas. Wlókł się z tyłu i powtarzał: – Co ja takiego powiedziałem? Przecież noir to „ciemny”, prawda?
Te kilka ostatnich metrów, które dzieliły nas od prywatnych komnat mojej ciotki, przebyliśmy w prawie dobrym humorze.
Rozdział 27
Podwójne drzwi otworzyły się przed nami. Komnata mojej ciotki, komnata mojej królowej, była zrobiona z czarnego kamienia, błyszczącego prawie jak szkło, który wyglądał, jakby mógł pęknąć pod mocniejszym dotknięciem. Można jednak było uderzyć w niego stalowym mieczem, a on ledwie by się kolorowo zaiskrzył. Wyglądał jak obsydian, ale był nieskończenie mocniejszy.
Mróz stał przy samych drzwiach, daleko od królowej. Wyprostowana, błyszcząca, srebrna postać w czerni. Odniosłam wrażenie, że jest tak blisko drzwi z jakiegoś powodu – może żeby szybciej uciec.
Pod przeciwległą ścianą stało łoże, choć było tak przykryte pościelą, kocami a nawet futrami, że właściwie trudno było orzec, czy było to łoże, czy gigantyczna sterta nakryć. W łożu leżał mężczyzna, młody mężczyzna. Blondynek, z włosami dłuższymi na górze i krótszymi na dole głowy – fryzura skatera. Był opalony na złoty kolor – mogła to być pozostałość po lecie, ale równie dobrze efekt chodzenia do solarium. Jedno szczupłe ramię wynurzyło się spod narzut, ręka leżała bezwładnie. Wydawał się głęboko uśpiony i przeraźliwie młody. Jeśli nie miał osiemnastu lat, ciotka złamała prawo. Była istotą magiczną, a ludzie nie zawierzali nam w sprawach swych dzieci.