– Chyba jest tu nowy – powiedziałam.
Andais patrzyła na mężczyznę zimnym wzrokiem. Musiał być bardzo nowy, skoro nie zrozumiał, co oznacza to spojrzenie. Nie była z niego zadowolona, zupełnie.
– Powiedz mu, co myślisz o jego występie, bratanico. – Jej głos był bardzo cichy, ale można było wyczuć w nim jakiś podtekst – jak coś gorzkiego pośród słodyczy.
Obejrzałam go od stóp do głów. Uśmiechnął się, przybliżając się, jakby moje spojrzenie było zachętą. Postanowiłam zmazać ten uśmieszek z jego twarzy.
– Jest młody, ładniusi, ale Eamon jest lepiej wyposażony.
To go trochę otrzeźwiło. Zmarszczył brwi. Gdy po chwili uśmiech powrócił na jego twarz, nie był już taki arogancki.
– Nie sądzę, żeby wiedział, co znaczy „wyposażony” – powiedziała Andais.
Spojrzałam na nią.
– Nigdy nie wybierałaś ich ze względu na inteligencję – powiedziałam.
– Nie rozmawia się ze zwierzątkami, Meredith. Powinnaś już o tym wiedzieć.
– Gdybym chciała mieć zwierzątko, sprawiłabym sobie psa. To… – pokazałam na mężczyznę – byłoby dla mnie trochę zbyt kosztowne w utrzymaniu.
Mężczyzna zmarszczył brwi, patrząc to na jedną, to na drugą z nas, najwyraźniej nieszczęśliwy i zdezorientowany. Andais zdawała się nie pamiętać o jednej z najważniejszych dla mnie zasad dotyczących seksu. Bez względu na to, jak jesteś ostrożna, możesz zajść w ciążę. Przecież w końcu do tego seks został stworzony. Więc nigdy nie śpij z kimś, kto jest wredny, głupi lub brzydki, bo wszystkie te cechy mogą się przenieść na jego potomków. Blondynek był ładniutki, ale nie na tyle ładny, żeby nadrobić tym to zmarszczenie brwi.
– Idź do Eamona. Pomóż mu się ubrać na bankiet – powiedziała Andais.
– Pani, czy ja też mogę przyjść na bankiet? – spytał.
– Nie – odparła. Odwróciła się do mnie, jakby blondyn przestał istnieć.
Znów na mnie spojrzał i była w tym spojrzeniu obrażona złość. Wiedział, że go obraziłam, ale nie był pewien jak. Zadrżałam pod wpływem tego spojrzenia. Na Dworze były istoty dużo mniej ładne niż to nowe zwierzątko, z którymi wolałabym się przespać.
– Nie podoba ci się – powiedziała.
– Nie ośmieliłabym się podawać w wątpliwość dobrego gustu mojej królowej – odparłam.
Roześmiała się.
– Znowu to samo, mówiąc dokładnie to, co powinnaś powiedzieć, sprawiasz, że brzmi to jak obraza.
– Wybacz mi – odrzekłam i zgięłam kolana, żeby uklęknąć.
Powstrzymała mnie, kładąc mi rękę na ramieniu.
– Nie, Meredith, nie rób tego. Noc nie będzie trwała wiecznie, a ty zatrzymałaś się w hotelu, więc nie mamy zbyt wiele czasu. – Odsunęła rękę, nie robiąc mi krzywdy. – A już na pewno nie mamy czasu, żeby grać w gierki.
Przyjrzałam się jej uśmiechniętej twarzy, próbując zdecydować, czy jest szczera, czy też była to jakaś pułapka. W końcu powiedziałam:
– Jeśli chcesz grać w gierki, będę zaszczycona, mogąc w nich uczestniczyć. Tak samo jak będę zaszczycona, jeśli mamy załatwić jakąś sprawę, ciociu Andais.
Znowu się zaśmiała.
– Ale z ciebie spryciara! Boisz się moich humorów, więc przypominasz, że jesteś moją bratanicą.
To nie brzmiało jak pytanie, więc nic nie powiedziałam, bo miała stuprocentową rację. Popatrzyła na mnie i rzekła:
– Mróz.
Podszedł do niej i ukłonił się.
– Moja królowo.
– Idź do swojego pokoju i przebierz się w to, co dla ciebie na dzisiaj przygotowałam.
Ukląkł na jedno kolano.
– Ubranie nie… pasowało, moja królowo.
Patrzyłam, jak światło zamiera w jej oczach, pozostawiając je takie zimne i puste jak białe zimowe niebo.
– Owszem – powiedziała – pasowało. Zostało uszyte na miarę. – Złapała go za kosmyk srebrnych włosów, zmuszając, żeby spojrzał jej w oczy. – Dlaczego nie masz go na sobie?
Oblizał usta.
– Moja królowo, ono było niewygodne.
Przekręciła głowę w jedną stronę, tak jak robią to wrony, kiedy patrzą na oczy wisielca, zanim je wydłubią.
– Niewygodne, niewygodne. Słyszałaś, Meredith? Ubranie, które dla niego przygotowałam, jest niewygodne. – Ciągnęła go dalej za włosy, tak że musiał odchylić głowę do tyłu. Widziałam tętno skaczące pod jego skórą.
– Słyszałam, ciociu – potwierdziłam i tym razem mój głos był beznamiętny. Ktoś miał zostać skrzywdzony i nie chciałam, żebym to była ja. Mróz był głupcem. Ja włożyłabym to ubranie.
– Co, twoim zdaniem, powinnyśmy zrobić z nieposłusznym Mrozem? – spytała.
– Niech idzie do swojego pokoju i się przebierze – powiedziałam.
Pociągnęła jego głowę jeszcze dalej do tyłu, aż jego kręgosłup wygiął się w łuk. Wiedziałam, że jednym ruchem mogłaby złamać mu kark.
– To żadna kara, moja bratanico. Nie posłuchał mojego wyraźnego rozkazu. Tak się nie robi.
Próbowałam wymyślić coś, co Andais uznałaby za zabawne, a co zarazem nie byłoby bolesne. W głowie miałam pustkę. Nigdy nie byłam dobra w te gierki. Nagle wpadłam na pewien pomysł.
– Powiedziałaś, że nie będziemy już dzisiaj grały w gierki, ciociu Andais. Noc jest krótka.
Puściła swojego strażnika bez ostrzeżenia. Upadł na podłogę. W następnej chwili ukląkł ze spuszczoną głową, skrywając twarz za srebrną zasłonką włosów.
– Rzeczywiście – powiedziała Andais. – Doyle.
Doyle podszedł do niej i ukłonił się.
– Tak, pani?
Spojrzała na niego i to wystarczyło. Ukląkł przed nią. Peleryna rozlała się wokół niego jak czarna woda. Klęczał tak blisko Mroza, że ich ciała prawie się dotykały.
Położyła dłonie na ich głowach, tym razem był to lekki dotyk.
– Jakaż piękna para, prawda?
– Tak – zgodziłam się.
– Tak co? – spytała.
– Tak, są piękną parą, ciociu Andais – powiedziałam.
Skinęła głową, jakby była zadowolona, po czym zwróciła się do Doyle’a.
– Rozkazuję ci zabrać Mroza do jego pokoju i przypilnować, żeby włożył strój, który dla niego przygotowałam. Przyprowadź go na bankiet w tym stroju albo dostarcz do Ezekiala na tortury.
– Jak moja pani sobie życzy, tak będzie zrobione – powiedział Doyle. Wstał i pociągnął za sobą Mroza.
Obydwaj zaczęli się wycofywać w kierunku drzwi z opuszczonymi głowami. Doyle spojrzał na mnie, wychodząc. Albo przepraszał, że zostawiał mnie z nią samą, albo było to jakiegoś rodzaju ostrzeżenie. Nie mogłam rozszyfrować tego spojrzenia. Ale opuścił pokój z moim pistoletem za pasem. Wolałabym mieć tę broń przy sobie.
Rhys przesunął się, żeby stać przy drzwiach, jak na dobrego strażnika przystało. Andais patrzyła na niego tak, jak koty obserwują ptaki, ale to, co powiedziała, było dość łagodne.
– Poczekaj na zewnątrz. Chcę porozmawiać ze swoją bratanicą na osobności.
Na jego twarzy pojawił się wyraz zaskoczenia. Spojrzał na mnie, jakby prosił o pozwolenie.
– Rób, co ci każę, chyba że też chcesz wylądować u Ezekiala.
Rhys skinął głową.
– Nie, moja pani. Zrobię to, co każesz.
– Wynocha.
Rzucił mi szybkie spojrzenie, po czym wyszedł i zamknął za sobą drzwi. W pokoju zrobiło się nagle bardzo cicho. Szelest sukienki mojej ciotki był głośny w tej ciszy, przypominał mi przesuwanie się łusek jakiegoś ogromnego węża. Poszła na drugi koniec pokoju, gdzie znajdowało się podwyższenie ukryte za ciężką czarną zasłoną. Weszła po kilku schodkach i odsunęła zasłonę na bok, ukazując ciężki drewniany stół z rzeźbionym krzesłem po jednej stronie i stołkiem po drugiej. Na okrągłym stole rozstawiona była szachownica. Przez wieki ciężkie pionki zrobiły się gładkie od rąk przesuwających je po marmurowej powierzchni. Na szachownicy wydrążone były rowki jak ścieżki wydeptane przez stopy.