Выбрать главу

Pod półokrągłą ścianą dużej alkowy stała drewniana skrzynia pełna strzelb i pistoletów. Na ścianie nad skrzynią wisiały dwa łuki. Wiedziałam, że strzały znajdowały się na jej dnie razem z amunicją. Nad skrzynią wisiały dwa skrzyżowane miecze, maczuga, ciężka kula z kolcami oraz duża tarcza z herbem Andais – krukiem, sową i czerwoną różą. Tarcza Eamona wisiała pod skrzyżowanymi mieczami. Ze ściany zwisały łańcuchy na nadgarstki i kostki nóg. Nad łańcuchami znajdował się hak, wokół którego owinięty był, niczym czekający na ofiarę wąż, długi bat. Krótszy bat wisiał nad łańcuchami. Przytwierdzone były do niego sznureczki zakończone małymi stalowymi kulkami lub hakami.

– Widzę, że wciąż masz to samo hobby – powiedziałam. Starałam się, by mój głos zabrzmiał beznamiętnie, ale nie udało mi się. Wiedziałam, że za tą zasłoną czasami grało się w szachy, a czasami… nie.

– Chodź, Meredith, usiądź. Porozmawiajmy. – Usiadła na krześle z wysokim oparciem, kładąc tren sukienki na ramię, żeby się nie pogniótł. Wskazała mi stołek. – Usiądź, bratanico. Nie ugryzę cię. – Uśmiechnęła się, a potem niespodziewanie roześmiała. – W każdym razie jeszcze nie teraz.

To było coś w rodzaju obietnicy, że mnie nie skrzywdzi – na razie musiałam się tym zadowolić. Usiadłam na wysokim stołku, z obcasami butów zahaczonymi o trzpień, żeby utrzymać równowagę. Czasami myślę, że Andais wygrywała partie szachów po prostu dlatego, że plecy jej przeciwników nie wytrzymywały.

Dotknęłam krawędzi marmurowej szachownicy.

– Mój ojciec nauczył mnie grać w szachy na takiej samej szachownicy – powiedziałam.

– Nie musisz mi raz jeszcze przypominać, że jesteś córką mojego brata. Nie zamierzam cię dzisiaj skrzywdzić.

Pogładziłam szachownicę i spojrzałam na królową, napotykając spojrzenie jej oczu.

– Może byłabym mniej ostrożna, gdybyś nie mówiła rzeczy typu: dzisiaj cię nie skrzywdzę. Może gdybyś po prostu powiedziała, że nie chcesz mnie skrzywdzić… – Zrobiłam z tego trochę pytanie, trochę stwierdzenie.

– Och, nie, Meredith. Gdybym to powiedziała, niebezpiecznie zbliżyłabym się do kłamstwa, a my nie kłamiemy, przynajmniej nie wprost. Możemy sobie wmawiać, że czarne to białe, a księżyc jest zrobiony z zielonego sera, ale nie kłamiemy.

– Więc chcesz mnie skrzywdzić, tylko nie dzisiaj – powiedziałam tak spokojnie, jak tylko mogłam.

– Nie skrzywdzę cię, jeśli mnie do tego nie zmusisz.

Spojrzałam na nią, marszcząc brwi.

– Nie rozumiem, ciociu Andais.

– Zastanawiałaś się kiedyś, dlaczego kazałam moim pięknym mężczyznom żyć w celibacie?

Pytanie było tak niespodziewane, że przez sekundę lub dwie wpatrywałam się w nią bez słowa. W końcu zamknęłam usta i odnalazłam głos.

– Tak, ciociu, zastanawiałam się. – Wszyscy od wieków się zastanawiali, dlaczego to zrobiła.

– Przez wieki mężczyźni z naszego dworu bez umiaru rozsiewali swe nasienie od morza do morza. W efekcie było coraz więcej mieszańców, a coraz mniej istot pełnej krwi. Więc zmusiłam ich, żeby zakonserwowali swoją energię.

Spojrzałam na nią.

– Ale dlaczego nie pozwoliłaś im na kontakty z kobietami dworu?

Rozparła się na krześle, gładząc dłońmi ramiona.

– Dlatego, że chciałam, żeby to moja linia była przedłużona, a nie ich. Był czas, że wolałabym, żebyś umarła, niż odziedziczyła mój tron.

Spotkałam jej blade oczy.

– Tak, ciociu Andais.

– Tak co?

– Tak, wiem.

– Widziałam, jak mieszańcy opanowują Krainę Faerie. Ludzie wygonili nas pod ziemię, a teraz ich krew psuła nasz dwór. Przegonili nas pod względem liczebności.

– Ludzi zawsze było więcej. To ma chyba jakiś związek z tym, że są śmiertelni.

– Essus powiedział mi, że jesteś jego córką. Że cię kocha. Powiedział mi też, że pewnego dnia będzie z ciebie dobra królowa, Wyśmiałam go. – Popatrzyła mi w oczy. – Teraz już się nie śmieję, bratanico.

Zamrugałam.

– Nie rozumiem, ciociu.

– W twoich żyłach płynie krew Essusa. Krew mojej rodziny. Chcę, żeby nasza linia rodowa została przedłużona.

– Nie jestem pewna, czy rozumiem, co masz na myśli, mówiąc „nasza”, ciociu – powiedziałam, choć zaczynałam się już domyślać.

– Mam na myśli linię krwi twoją, moją i Cela. Naszą.

To, że dodała mojego kuzyna, sprawiło, że serce podeszło mi do gardła. Wśród istot magicznych nie było wcale takie rzadkie wiązanie się z bliskimi krewnymi małżeństwem. Jeśli to miała na myśli, to wpadłam jak śliwka w kompot. Seks nie był losem gorszym od śmierci. Co innego seks z moim kuzynem.

Spojrzałam na szachownicę, bo nie ufałam swojemu wyrazowi twarzy. Nie miałam zamiaru spać z Celem.

– Chcę, żeby nasza linia przetrwała, bez względu na koszta.

W końcu spojrzałam na nią.

– O jakich kosztach mówisz, ciociu Andais?

– Nie o tym, o czym zapewne myślisz. Naprawdę, Meredith, nie jestem twoim wrogiem.

– Wybacz śmiałość, ciociu, ale pozwolę sobie zauważyć, że nie jesteś też moim przyjacielem.

Skinęła głową.

– To prawda. Nie jesteś dla mnie niczym więcej niż naczyniem, dzięki któremu nasza linia rodowa przetrwa.

Nie mogłam się powstrzymać od uśmiechu.

– Czy to cię śmieszy?

– Nie, ciociu Andais, z pewnością to nie jest śmieszne.

– Dobrze, pomówmy otwarcie. Dałam ci swój pierścień.

Popatrzyłam na nią. Wydawało się, że nie ma złych zamiarów. Naprawdę sprawiała wrażenie, jakby nie wiedziała o próbie zamachu w samochodzie.

– Dziękuję za ten prezent – powiedziałam, ale nawet w moich uszach te słowa nie zabrzmiały szczerze.

Albo tego nie usłyszała, albo to zignorowała.

– Galen i Barinthus powiedzieli mi, że pierścień ożył na twojej dłoni. Jestem z tego zadowolona o wiele bardziej, niż sobie możesz wyobrazić, Meredith.

– Dlaczego? – spytałam.

– Gdyby pierścień nie ożył na twojej dłoni, oznaczałoby to, że jesteś jałowa. To, że pierścień żyje, oznacza, że jesteś płodna.

– Dlaczego reaguje na wszystkich, których dotykam?

– Na kogo jeszcze zareagował oprócz Galena i Barinthusa? – spytała.

– Na Doyle’a i Mroza.

– A na Rhysa? – spytała.

Pokręciłam głową.

– Nie.

– Dotknęłaś srebrem jego nagiej skóry?

Chciałam już odpowiedzieć, że tak, ale się nad tym zastanowiłam.

– Chyba nie. Dotknęłam tylko jego ubrania.

– To musi być goła skóra – powiedziała Andais. – Nawet mały kawałek materiału może być przeszkodą. – Pochyliła się do przodu, położywszy dłonie na stoliku; podniosła wieżę, obróciła ją w ręku. Jeśli byłby to ktoś inny, powiedziałabym, że jest zdenerwowany.

– Mam zamiar zdjąć geas celibatu z mojej Straży.

– Moja pani – powiedziałam cichym głosem, bo musiałam zaczerpnąć powietrza. – To wspaniała wiadomość. – Miałam na podorędziu lepsze przymiotniki, ale zostałam przy „wspaniałej”. Nigdy nie należało być zbyt wylewnym przy królowej. Zastanawiałam się tylko, dlaczego mnie pierwszej o tym mówi.

– Geas będzie zdjęty tylko dla ciebie, Meredith. – Skupiła się na figurce, nie patrzyła mi w oczy.

– Słucham? – Nie próbowałam nawet ukryć szoku.

Spojrzała w górę.

– Chcę, żeby nasz ród przetrwał. Pierścień reaguje na strażników, którzy mogą począć dzieci. Jeśli pierścień przy kimś pozostaje spokojny, nie zawracaj sobie tym kimś głowy. Ale jeśli pierścień na kogoś zareaguje, możesz z nim spać. Chcę, żebyś wybrała sobie kilku strażników, z którymi będziesz sypiała. Wszystko mi jedno, którzy to będą, ale w ciągu trzech lat chcę od ciebie dziecka, dziecka naszej krwi. – Odłożyła figurkę i spojrzała mi w oczy.