Jego włosy zostały podzielone na trzy części. Górną ułożono na białym kawałku kości tak, że srebrne włosy opadały na jego głowę jak fontanna. Druga część została spięta spinkami po obu stronach głowy. I wreszcie trzecia – tu włosy zwisały luźno, ale było ich tak mało, że były niczym srebrny cienki welon, który tylko podkreślał jego ciało, a nie je zasłaniał.
– Jesteś prawie za piękny, żeby być prawdziwy – powiedziałam.
– Traktuje nas jak lalki, które przebiera, gdy tylko ma taki kaprys. – To była największa krytyka królowej, jaką kiedykolwiek od niego usłyszałam.
– Podoba mi się to – powiedział Rhys. – Cały ty.
Spiorunował go wzrokiem.
– Nieprawda.
Nigdy nie widziałam wysokiego rangą strażnika, który byłby zły z powodu czegoś tak mało istotnego.
– To tylko ubranie. Powinieneś nosić je z gracją. Okazywanie swojego niezadowolenia może ci zaszkodzić i to bardzo.
– Posłuchałem królowej.
– Jeśli dowie się, jak bardzo nienawidzisz tych ubrań, zamówi więcej takich samych. Przecież wiesz.
Mróz zmarszczył brwi. I wtedy z sali za nim dobiegł krzyk. Rozpoznałam ten głos. To był Galen.
Zrobiłam krok do przodu. Mróz nie cofnął się.
– Z drogi – powiedziałam.
– Książę zarządził, żeby odbyło się to bez świadków. Nikt nie może wejść, dopóki to się nie skończy.
Popatrzyłam na niego. Nie chciałam z nim walczyć. To przekraczało moje możliwości.
– Merry zostanie dziś ogłoszona następcą tronu – powiedział Rhys.
Mróz przeniósł na niego wzrok.
– Nie wierzę.
Galen znowu krzyknął. Na moich rękach pojawiła się gęsia skórka, zacisnęłam pięści.
– Będę dziś ogłoszona następcą tronu.
Pokręcił głową.
– To nic nie zmienia.
– A co jeśli powie ci, że królowa zniesie dla niej celibat? – spytał Rhys.
Mróz dalej wyglądał na nie przekonanego.
– Nie grywam w „co jeśli” – powiedział.
Galen znowu krzyknął. Kruki królowej nieczęsto krzyczały z bólu. Podeszłam do Mroza. Napiął mięśnie. Chyba spodziewał się walki.
Przebiegłam lekko palcami po jego koszuli. Podskoczył, jakbym go zraniła.
– Królowa ogłosi dzisiaj, że mam sobie wybrać strażników. Powiedziała, że albo prześpię się dzisiaj wieczorem z jednym z was, albo jutro odegram główną rolę w jej orgiach. – Objęłam go w pasie, przyciskając się lekko do jego ciała. – Wierz mi, prześpię się z jednym z was jeszcze dzisiaj, a później z następnymi. Szkoda by było, gdybyś się wśród nich nie znalazł.
Jego arogancja zniknęła, zastąpiona przez podniecenie i obawę. Nie rozumiałam tej ostatniej. Spojrzał na Rhysa. – Przysięgnij, że to prawda.
– Przysięgam – powiedział Rhys. – Wpuść ją.
Spojrzał na mnie. Wciąż mnie nie dotknął, ale zszedł z drogi, wyślizgując się z moich ramion. Patrzył na mnie jak na zwiniętego grzechotnika – żadnych gwałtownych ruchów, a nic ci się nie stanie. Tak naprawdę jednak bał się tego, co się działo w sali za nim.
Minęłam go. Czułam, że idzie za mną Rhys, ale widziałam tylko to, co znajdowało się na środku sali. Była tam mała sadzawka z dużą ozdobną skałą, do której prowadziły kamienie. Do skały przymocowane były na stałe łańcuchy. Galen został do nich przykuty. Jego ciało było prawie niewidoczne pod powoli machającymi skrzydłami krwawymi motylami. Wyglądały jak zwykłe motyle na krawędzi kałuży, wolno poruszające skrzydłami. Ale nie piły wody, tylko krew.
Galen krzyknął raz jeszcze. Przyspieszyłam. Nagle przede mną pojawił się Doyle. Najwidoczniej pilnował drugich drzwi. – Nie można ich powstrzymać, kiedy już zaczęły.
– Dlaczego on krzyczy? To nie powinno tak bardzo boleć. – Próbowałam przejść obok niego, ale chwycił mnie za ramię.
– Nie, Meredith, nie.
Galen krzyknął długo i głośno, jego ciało wyprężyło się. Ten ruch sprawił, że niektóre z krwawych motyli odleciały i zobaczyłam, dlaczego krzyczy. Jego krocze było krwawą raną. Zabierały wraz z krwią również ciało.
Rhys syknął.
– Krwawe bestie.
Doyle zacisnął dłoń na moim ramieniu.
– Okaleczają go – zaprotestowałam.
– Wyliże się.
Próbowałam się wyrwać, ale jego palce były jak przylutowane do mojej skóry.
– Puść mnie.
– Przykro mi, księżniczko.
Galen krzyknął, a skała poruszyła się pod naporem jego ciała, ale łańcuchy trzymały mocno.
– Nie uda ci się i dobrze o tym wiesz – syknęłam.
– Książę ma prawo ukarać Galena za nieposłuszeństwo. – Próbował mnie odciągnąć.
– Nie, muszę na to patrzeć. A teraz mnie puść.
– Obiecujesz, że nie zrobisz niczego pochopnego?
– Obiecuję – powiedziałam.
Puścił mnie i kiedy dotknęłam jego ramienia, przesunął się na bok, żeby nie zasłaniać mi widoku. Skrzydła były we wszystkich kolorach tęczy, a niektóre tęcze mogłyby sobie tylko o takich barwach pomarzyć – duże skrzydła, większe niż moje dłonie, trzepoczące nad prawie nagim ciałem Galena. Spodnie miał ściągnięte do kostek. W tej scenie było straszliwe piękno, niczym w jakiejś bardzo ładnej części piekła.
Jedna para skrzydeł była większa. To była sama królowa Niceven. Wpadłam na pewien pomysł.
– Królowo Niceven – powiedziałam – to niegodne królowej odwalać brudną robotę za księcia.
Podniosła małą bladą twarz i syknęła na mnie, jej usta i broda były czerwone od krwi Galena, przód jej białej szaty poplamiony szkarłatem.
Podniosłam rękę z pierścieniem.
– Będę dziś ogłoszona następcą tronu.
– Co to ma wspólnego ze mną? – Jej głos był jak dzwoneczek, słodki i niepokojący.
– Królowa zasługuje na coś lepszego niż krew lorda sidhe.
Patrzyła na mnie swoimi małymi bladymi oczkami. Była tak blada, że przypominała ducha.
– Proponujesz mi coś delikatniejszego?
– Nie delikatniejszego, ale mocniejszego. Krew księżniczki sidhe.
Patrzyła na mnie, wycierając delikatną dłonią krew z ust. Podleciała do mnie. Pozostałe motyle nie przerywały uczty. Niceven unosiła się tuż przed moimi oczami, jej skrzydła owiewały moją skórę leciutkim wiaterkiem.
– Chcesz zająć jego miejsce?
– Nie rób tego, księżniczko – powiedział Doyle.
Uciszyłam go gestem.
– Proponuję swoją krew tylko tobie, królowo. Krew księżniczki sidhe jest zbyt dobrą nagrodą, żeby była dzielona.
Mróz i Rhys poruszyli się niespokojnie obok Doyle’a. Patrzyli na nas, jakby nigdy wcześniej nie widzieli takiego przedstawienia. Niceven oblizała usta języczkiem małym jak płatek kwiatka.
– Pozwolisz, żebym napiła się twojej krwi?
Podniosłam do niej palec.
– Pozwól mu odejść, a będziesz mogła przebić moją skórę i się napić.
– Książę Cel chciał, żebyśmy zniszczyły jego męskość.
– Jak powiedział Doyle, to się zagoi. Dlaczego książę miałby chcieć, żeby krwawe motyle zrobiły coś, co nie będzie trwałym okaleczeniem?
Unosiła się koło mojego palca, jakby była motylem przyglądającym się kwiatu.
– O to musisz zapytać księcia Cela. – Przeniosła wzrok z mojego palca na twarz. – Musisz wiedzieć, że chciał, żebyśmy okaleczyły go na całe życie. Odrzekłam mu, że królowa nie pozwala, żeby na stałe okaleczać jej kochanków. – Niceven unosiła się blisko mojej twarzy, jej mała rączka dotykała koniuszka mojego nosa. – Wtedy książę Cel przypomniał mi, że pewnego dnia to on będzie królem. – Dotknęła lekko moich ust maleńkimi palcami. – Powiedziałam mu, że jeszcze tu nie rządzi i że dla niego nie będę ryzykowała gniewu królowej.