– Wydaje mi się, że mogą chcieć napić się królewskiej krwi – powiedział Doyle.
– Jak to napić się? – zapytał Galen, zanim ja zdołałam. Siedział na ziemi, tak że widziałam górną część jego ciała. Krew zaschła w plamy i małe strużki na jego torsie, ale ukąszenia prawie zniknęły. Przód jego spodni był przesiąknięty krwią, Galen jednak ruszał się sprawniej, nie był już tak obolały. Wszystko zdrowiało.
Ja nie ozdrowiałabym, gdyby kolce wbiły się w moje ciało. Umarłabym.
– Róże kiedyś piły krew królowej za każdym razem, kiedy tędy przechodziła – powiedział Doyle.
– To było wieki temu – zauważył Mróz – zanim jeszcze ośmieliliśmy się marzyć o podróżach do zachodnich krain.
Uniosłam się na łokciach.
– Przechodziłam pod tymi różami tysiące razy i nigdy na mnie nie reagowały, nawet kiedy jeszcze miały kwiaty.
– Zyskałaś moc, Meredith. Ziemia cię rozpoznała, kiedy cię dzisiaj powitała – powiedział Doyle.
– Jak to: ziemia ją powitała? – spytał Mróz.
Doyle mu wyjaśnił.
Rhys schylił się, żeby popatrzeć mi w twarz – znowu do góry nogami.
– Super – powiedział.
Uśmiechnęłam się, ale odsunęłam jego głowę.
– Ziemia rozpoznaje mnie jako moc.
– Nie tylko ziemia – zauważył Doyle. Siedział po drugiej stronie Galena, rozwijając swoją pelerynę.
Teraz widziałam jego twarz. Wyglądał na pogrążonego w myślach, jakby zastanawiał się nad jakimś ważkim problemem filozoficznym.
– Świetnie – powiedział Rhys – ale może porozmawiamy o tym później, co? Najpierw musimy wydostać stąd Merry, zanim róże spróbują ją pożreć.
Doyle popatrzył na mnie, jego czarna twarz zdawała się nieporuszona.
– Bez mieczy mamy niewielką szansę na to, żeby dotrzeć do drzwi z żywą Merry. My przeżyjemy najgorsze ataki róż, ona – nie. Skoro to jej bezpieczeństwo jest tutaj najważniejsze, musimy się zastanowić, czy można się stąd wydostać bez używania przemocy. Jeśli użyjemy przemocy, róże odpłacą tym samym. – Machnął ręką do góry, pokazując na kłącza. – Na razie są dosyć spokojne. Wykorzystajmy to, żeby pomyśleć.
– Ziemia nigdy nie witała Cela, róże też po niego nie sięgały – powiedział Mróz. Przyczołgał się, żeby usiąść obok Doyle’a. Wydawało się, że nie ufa różom tak jak on. Tutaj się z nim zgadzałam. Nigdy nie widziałam, żeby róże się ruszały. Słyszałam o tym, ale nigdy nie sądziłam, że sama to zobaczę. Często marzyłam o tym, żeby zobaczyć komnatę wypełnioną słodkim zapachem róż. Stare przysłowie mówi: uważaj, o czym marzysz, żeby przypadkiem twoje marzenia się nie spełniły. Tyle że nie było tu kwiatów, a jedynie kolce. Nie tego dokładnie sobie życzyłam.
– To, że wkłada się na czyjąś głowę koronę, nie oznacza jeszcze, że jest on zdolny do rządzenia – powiedział Doyle. – W dawnych czasach to magia i ziemia wybierały władcę. Jeśli magia go odrzucała, jeśli ziemia go nie akceptowała, wybierano nowego następcę.
Uświadomiłam sobie nagle, że wszyscy na mnie patrzą. Spojrzałam na nich. Mieli prawie taki sam wyraz twarzy i bałam się, że wiem, o czym myślą. Byłam coraz wyraźniejszym celem.
– Nie jestem jeszcze następcą.
– Królowa cię dzisiaj nim ogłosi – powiedział Doyle.
Spojrzałam na jego czarną twarz, próbując wyczytać coś z oczu.
– Czego ode mnie chcesz?
– Po pierwsze, zobaczmy, co się stanie, kiedy Rhys odsłoni kolcom drogę do ciebie. Jeśli zareagują gwałtownie, nie posuniemy się dalej. W końcu ktoś nas kiedyś uratuje.
– Czy chcesz, żebym teraz się ruszył? – spytał Rhys.
Doyle skinął głową. – Proszę.
Przytrzymałam Rhysa.
– A jeśli róże rzucą się na mnie, żeby mnie rozszarpać na strzępy?
– Wtedy zasłonimy cię swoimi ciałami i pozwolimy, żeby nas rozszarpały najpierw. – Głos Doyle’a był uprzejmy, wyzuty z emocji. Mówił tonem, którego używał na dworze, kiedy nie chciał zdradzić swoich myśli. Tonem wyćwiczonym przez wieki rozmawiania z władcami, którzy nie zawsze byli poczytalni.
– Wątpliwe pocieszenie – stwierdziłam.
Rhys znów spojrzał na moją twarz odwrócony do góry nogami.
– Myślisz, że jak się czuję? Poświęcę swoje pięknie zbudowane, muskularne ciało właśnie teraz, kiedy myślałem, że ktoś inny też mógłby je docenić.
Uśmiechnęliśmy się do siebie.
– Obiecuję, że jeśli puścisz moje ramiona, rzucę się na ciebie, gdy tylko znajdziesz się w niebezpieczeństwie. – Wyszczerzył zęby w uśmiechu. – Zresztą rzucę się na ciebie także wtedy, gdy nie będziesz się znajdować w niebezpieczeństwie.
Nie mogłam powstrzymać uśmiechu. Jeśli kolce miały mnie rozszarpać, co za różnica, jaką będę miała w chwili śmierci minę. Puściłam jego ramiona.
– Złaź ze mnie, Rhys.
Pocałował mnie delikatnie w czoło i wstał.
Przewróciłam się na bok, patrząc w górę. Wszyscy mężczyźni stali nade mną, ale tylko Rhys patrzył na mnie. Pozostali spoglądali na kolce.
Kolce delikatnie zakołysały się nad nami, jakby tańczyły w rytm jakiejś muzyki, której my nie mogliśmy usłyszeć.
– Chyba nic nie robią – powiedziałam.
– Spróbuj wstać. – Doyle wyciągnął do mnie rękę.
Popatrzyłam na jego czarną dłoń z białymi jak mleko paznokciami. Spojrzałam na Rhysa.
– Rzucisz się na mnie, gdy znajdę się w niebezpieczeństwie? – upewniłam się.
– Będę szybki jak królik – zapewnił.
Zobaczyłam, że Galen patrzy na Rhysa. Nie było to przyjazne spojrzenie.
– Słyszałem – powiedział Galen – że jesteś szybki.
– Jeśli chcesz być na spodzie następnym razem, proszę bardzo – odrzekł Rhys. – Ja raczej wolę być na górze. – Jego słowa były kąśliwe, nie wyglądał na zadowolonego.
– Dzieciaki – rzekł Doyle z nutką dezaprobaty w głosie. Westchnęłam. – Jeszcze nie zostałam formalnie ogłoszona następczynią, a kłótnie już się zaczęły. A Rhys i Galen to ci dwaj rozsądniejsi z was.
Doyle ukłonił się nieznacznie i wyciągnął do mnie rękę.
– Uporajmy się najpierw z jednym problemem, księżniczko. Jeśli będziemy to robić inaczej, pogubimy się.
Spojrzałam w jego ciemne oczy i wsunęłam rękę w jego dłonie. Ich uścisk był mocny i niewiarygodnie silny. Podniósł mnie na nogi szybciej, niż sama mogłam wstać. Trochę się zachwiałam i musiałam złapać go za rękę, żeby się nie przewrócić. Drugą ręką złapał mnie za ramię i przyciągnął do siebie. Spojrzałam na niego. Z jego twarzy nie można było jednak wywnioskować, czy zrobił to z rozmysłem.
Kolce zasyczały wściekle nad naszymi głowami. Popatrzyłam w górę z dłońmi na ramionach Doyle’a – byłam przerażona.
– Może powinnaś dać nam noże, zanim zrobimy następny ruch? – spytał.
Spojrzałam na niego.
– A jaki będzie ten następny ruch?
– Róże chcą się napić twojej krwi. Będą usiłowały dotknąć twojego nadgarstka, bo to zwykle z niego piły – powiedział.
Nie podobało mi się to.
– Nie przypominam sobie, żebym zgodziła się na zostanie honorowym dawcą krwi.
– Daj nam noże, Meredith, proszę – powiedział.
Spojrzałam na wijące się kolce. Jeden ich rząd nieznacznie się obniżył. Puściłam Doyle’a, sięgnęłam ręką za stanik i wyjęłam nóż. Otworzyłam go. Mróz wydawał się zaskoczony i niezadowolony. Rhys był zaskoczony, ale zadowolony.
– Nie wiedziałem, że można schować taką broń za taki mały skrawek materiału – powiedział Mróz. – Może nie będziemy musieli cię tak bardzo chronić, jak myślałem.
Galen nie sprawiał wrażenia zaskoczonego. Znał mnie na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że na dworze zawsze jestem uzbrojona.