Выбрать главу

Strażnicy rozproszyli się po obu jej stronach. Niektórzy mieli broń; inni przyszli nie uzbrojeni. W Straży Królowej służyło dwudziestu siedmiu strażników; tyle samo kobiet w Straży Króla. Z braku króla ochraniały one Cela. Razem dawało to pięćdziesięciu czterech wojowników. Do komnaty weszło mniej niż trzydziestu.

Mimo osłabienia próbowałam zapamiętać twarze tych, którzy przyszli nam z pomocą, narażając życie. Strażnicy, którzy zostali za drzwiami, stracili szansę na to, żeby ze mną spać. Ale nie mogłam się skupić na wszystkich twarzach. Do komnaty weszli bowiem nie tylko strażnicy. Weszły tam również istoty niższe od nich i mniej niż oni przypominające ludzi.

To były gobliny.

Gobliny nie były sprzymierzeńcami Cela. To była moja ostatnią myśl, zanim zapadłam w ciemność. Zanurzyłam się w tej błogiej ciemności jak kamień wrzucony głęboko w wodę, który wciąż tylko spadał i spadał, bo nie było dna.

Rozdział 31

W ciemności było światło. Mały punkt bieli, który płynął w moim kierunku, coraz bardziej rosnąc. W końcu zobaczyłam, że to białe płomienie. Kula białego ognia płynęła przez ciemność w moją stronę. Nie mogłam przed nią uciec, bo nie miałam ciała. Byłam czymś unoszącym się w zimnej ciemności. Ogień obmył mnie i nagle znów miałam ciało. Miałam kości, mięśnie, skórę i głos. Ogień zajął moją skórę, poczułam, że moje mięśnie się gotują. Ogień dotarł do moich kości, wypełnił żyły stopionym metalem i zaczął trawić mnie od środka.

Obudziłam się z krzykiem.

Ujrzałam nad sobą pochylonego Galena. Widok jego twarzy uspokoił mnie. Trzymał moją głowę na swoich udach, gładził mi czoło i odgarniał włosy z twarzy.

– Wszystko w porządku, Merry. W porządku. – Jego oczy błyszczały jak zielone szkło.

Fflur pochyliła się nade mną.

– Słabe powitanie przynoszę, księżniczko Meredith, ale muszę odpowiedzieć naszej królowej.

Znaczyło to, że obudziła mnie na rozkaz królowej. Fflur była jedną z tych istot, które bardzo starały się żyć tak, jakby czas zatrzymał się tysiąc lat temu. Jej arrasy można było obejrzeć w Muzeum Sztuki w St. Louis. Zostały sfotografowane i opisane przynajmniej w dwóch dużych czasopismach. Fflur odmówiła przeczytania artykułów i nie dała się namówić na wizytę w muzeum. Odrzucała również propozycje wywiadów dla telewizji i gazet.

Dwa razy próbowałam, zanim udało mi się coś powiedzieć.

– Czy oczyściłaś drzwi z róż?

– Tak – odparła.

Próbowałam się uśmiechnąć, ale nie udało mi się.

– Dużo ryzykowałaś, żeby mi pomóc, Fflur.

Rozejrzała się wokół, po czym położyła palec na moim czole i pomyślała jedno słowo: – Później. – Chciała porozmawiać ze mną później, ale wolała, żeby nikt o tym nie wiedział. Była uzdrowicielką, więc przyłożenie palca do mojego czoła mogło być odczytane przez innych jako próba badania.

Nie odważyłam się nawet skinąć głową. Wpatrzyłam się tylko w jej czarne oczy, które stanowiły zaskakujący kontrast dla jej żółtego ciała, tak że wyglądały jak oczy lalki. Spróbowałam jej powiedzieć spojrzeniem, że zrozumiałam. Jeszcze nie zobaczyłam nawet sali tronowej, a już byłam po uszy wplątana w dworską intrygę. Typowe.

Moja ciotka uklękła obok mnie w obłoku skóry i lateksu. Wzięła moją prawą rękę i pogładziła ją, brudząc sobie skórzane rękawiczki.

– Doyle mówi, że skaleczyłaś się w palec kolcem i róże ożyły.

Spojrzałam na nią, próbując wyczytać coś z jej twarzy, ale mi się to nie udało. Nadgarstki paliły mnie tak, że ból wydawał się dochodzić aż do kości. Jej palce dotykały świeżych ran i za każdym razem, gdy skóra rękawiczek się z nimi spotykała, ból przeszywał moje ciało. – Tak, skaleczyłam się w palec. Ale nie jestem pewna, czy to właśnie dlatego róże ożyły.

Wzięła moją dłoń, patrząc na rany ze zdziwieniem na twarzy.

– Spisałam już nasze róże na straty. Jedna strata więcej w całym morzu strat. – Uśmiechnęła się. Uśmiech sprawiał wrażenie szczerego, ale widziałam go już na jej ustach, gdy kogoś torturowała w swojej sypialni. To, że uśmiech był szczery, nie oznaczało jeszcze, że można było jej ufać.

– Cieszę się, że jesteś zadowolona – powiedziałam beznamiętnym tonem.

Zaśmiała się, zaciskając ręce na mojej dłoni. Nagle stałam się świadoma wszystkich szwów jej rękawiczek. Zaciskała ręce, dopóki nie jęknęłam. Wyraźnie sprawiło jej to przyjemność. Puściła mnie i wstała z szelestem sukni.

– Kiedy już Fflur opatrzy ci rany, możesz do nas dołączyć w sali tronowej. Będę cię oczekiwała u mego boku. – Odwróciła się i tłum rozstąpił się przed nią, tworząc tunel światła. Eamon wyszedł z tłumu, żeby wziąć ją za rękę.

Mały goblin z rzędem oczu na czole przypominającym naszyjnik uklęknął koło mnie przy czarnej spódnicy Fflur. Patrzył to na mnie, to na nią, ale tak naprawdę interesowała go moja krew. To był mały goblin. Miał niecałe dwie stopy wzrostu. Dzięki rzędowi oczu musiał uchodzić wśród goblinów za przystojnego. Oni nazywali to dosłownie „naszyjnikiem oczu” i mówili o tym tonem, jaki ludzie rezerwują dla dużego biustu i jędrnego tyłeczka.

Królowa mogła sobie myśleć, co chciała, ja jednak nie wierzyłam, żeby jedna kropla mojej krwi ożywiła umierające róże. Wierzyłam, że moja królewska krew uratowała mnie, ale ten pierwszy atak… Podejrzewałam, że w kolcach ukryte było kolejne zaklęcie. Ktoś o dużej mocy mógł je tam umieścić.

Miałam wrogów. A potrzebowałam przyjaciół.

Pozwoliłam, żeby moja dłoń ześlizgnęła się po biodrze, jakbym mdlała. Świeża rana znajdowała się ledwie kilka cali od ust goblina. Skoczył naprzód i polizał ją szorstkim jak u kota językiem. Jęknęłam, a on się skulił.

Galen machnął na niego, jakby odganiał psa. Ale Fflur złapała goblina za kark.

– Niegodziwcze, co ma znaczyć ta zniewaga? – Zaczęła nim rzucać na wszystkie strony.

Powstrzymałam ją.

– Spróbował mojej krwi bez pozwolenia. Żądam zadośćuczynienia.

– Zadośćuczynienia? – powtórzył Galen.

Fflur wciąż trzymała goblina. Jego oczy poruszały się na wszystkie strony.

– Nie miałem nic złego na myśli. Przepraszam, bardzo przepraszam.

Miał dwie pary rąk: duże i małe. Wszystkie wiły się teraz, zaciskając i rozprostowując małe pazurkowate paluszki.

Mróz wziął goblina od Fflur, podnosząc małą postać w górę. Nie miał w rękach moich noży. Będę musiała mu przypomnieć, żeby mi je oddał. Ale teraz miałam inne sprawy do załatwienia.

– Muszę opatrzyć ci rany – powiedziała Fflur – albo stracisz więcej krwi. Dałam ci już trochę mojej mocy. Nie było to dla ciebie przyjemne i nie będzie też takie tym razem.

Pokręciłam głową.

– Jeszcze nie.

– Merry – powiedział Galen – niech opatrzy ci rany.

Spojrzałam na jego zatroskaną twarz. Wychowywał się na dworze, tak jak i ja. Powinien wiedzieć, że nie pora teraz na opatrywanie ran. Teraz pora na działanie. Spojrzałam na niego, tak jak musiał patrzeć na niego mój ojciec, kiedy postanowił mnie oddać komuś innemu. Nie miałam czasu, żeby mu wyjaśniać rzeczy, o których powinien doskonale wiedzieć. Przeszukałam wzrokiem tłum, który patrzył na mnie, jak ciekawscy na wrak samochodu.

– Gdzie Doyle?

W tłumie po prawej stronie coś się poruszyło. Doyle wyszedł do przodu. Wydawał mi się strasznie wysoki, kiedy tak leżałam na ziemi. Słup czerni unoszący się nade mną. Tylko kolczyki z piórami pawia zmniejszały jego onieśmielającą postać. Wyraz jego twarzy, układ ramion pod peleryną, to był stary Doyle. Kolorowe pióra nie za bardzo pasowały do okoliczności. Ubrał się na przyjęcie, a znalazł się w środku walki. Jego wyraz twarzy był nieprzenikniony – samo to już mówiło, że nie jest zadowolony.