Sholto wstał z tronu stojącego blisko drzwi. Czarna Agnes była po jego jednej stronie, Złota Segna po drugiej. Nocni myśliwcy zwisali z sufitu jak gigantyczne nietoperze. Wokół niego było pełno innych slaughów. Pomachał do mnie Gethin.
– Tak, królowo Andais – odparł Sholto. Jego włosy były spięte z tyłu, odsłaniając twarz tak samo piękną i pewną siebie jak każda w tej sali.
– Powtórz w obecności wszystkich to, co mi powiedziałeś.
Sholto opowiedział o ataku Nerys na mnie, choć pominął milczeniem jego powód. Była to niepełna wersja wydarzeń, ale wystarczająca. Nie wspomniał jednak ani słowem o Doyle’u. Wydało mi się to dziwne.
Królowa wstała.
– Odtąd Meredith jest równa we wszystkim mojemu synowi Celowi. Ale ponieważ mam dla nich w spadku tylko jeden tron, będzie on należał do tego, kto pierwszy obdarzy mnie wnukiem. Jeśli Cel zapłodni jedną z dworek w ciągu trzech lat, wtedy on zostanie waszym królem. Jeśli jednak Meredith zajdzie w ciążę, to ona będzie waszą królową. Żeby Meredith miała wybór, zdjęłam z moich strażników geas celibatu – dla niej i tylko dla niej.
Duchy krążyły nad głowami jak obłoki, a cisza pogłębiła się, jakbyśmy siedzieli na dnie głębokiej błyszczącej studni. Wyraz twarzy mężczyzn zmieniał się od zdziwienia poprzez pogardę do szoku. Na niektórych twarzach pojawiło się też pożądanie. W końcu prawie wszyscy mężczyźni patrzyli na mnie.
– Meredith ma prawo wybrać, kogo będzie chciała, spośród was. – Andais usiadła na tronie, rozkładając spódnicę wokół siebie. – Właściwie to już chyba zaczęła wybierać. – Popatrzyła na mnie swoimi bladoszarymi oczami. – Prawda, bratanico?
Skinęłam głową.
– Więc poproś ich, żeby usiedli przy twoim boku.
– Nie – powiedział Cel. – Musi być dwóch świadków sidhe. Sholto to tylko jeden.
– Ja jestem drugim – odezwał się Doyle, wciąż klęcząc.
Cel powoli usiadł na swoim tronie. Nawet on nie śmiał kwestionować słów Doyle’a. Popatrzył na mnie. Nienawiść w jego oczach była tak gorąca, że mogła palić skórę.
Odwróciłam się od niego i spojrzałam na mężczyzn, którzy wciąż klęczeli u podstawy podestu. Wyciągnęłam do nich ręce. Galen, Doyle i Rhys wstali i weszli po stopniach. Doyle pocałował moją dłoń i zajął miejsce obok Mroza. Galen i Rhys usiedli u moich stóp, tak jak Keelin siedziała przy Celu. To było trochę zbyt służalcze jak na mój gust, ale nie wiedziałam, jak na to zareagować. Kitto pozostał na podłodze, bez ruchu.
– Królowo Andais – zwróciłam się do mojej ciotki – to jest Kitto, goblin. Jest częścią mojego układu z Kuragiem, królem Goblinów. Na mocy tego układu przez najbliższe sześć miesięcy jesteśmy sprzymierzeńcami.
Andais uniosła wzrok.
– Widzę, że nie próżnujesz, Meredith.
– Czułam potrzebę posiadania mocnych sprzymierzeńców, moja królowo – powiedziałam. Popatrzyłam na Cela, nie mogłam się powstrzymać.
– Musisz mi później zdradzić, jak udało ci się wynegocjować aż sześć miesięcy. Teraz jednak zawołaj swojego goblina.
– Kitto – powiedziałam, wyciągając rękę – wstań i chodź do mnie.
Podniósł twarz, nie ruszając reszty ciała. Ten ruch wyglądał prawie na bolesny w swej niezdarności. Spojrzał na królową, później na mnie. Skinęłam głową. – Wszystko w porządku, Kitto.
Znów spojrzał na królową. Pokręciła głową.
– Wstań chłopcze i usiądź tutaj, tylko tak, żeby lekarz mógł opatrzyć rany twojej pani.
Kitto wstał na czworaka. Kiedy nikt na niego nie krzyknął, ukląkł na dwóch kolanach, potem na jednym, a w końcu ostrożnie wstał. Wszedł po stopniach zbyt szybko, prawie biegł i usiadł u moich stóp, a na jego twarzy malował się wyraz ulgi.
– Fflur, opatrz księżniczkę – powiedziała Andais.
Fflur weszła po stopniach z dwiema białymi damami po bokach. Jedna trzymała tacę z bandażami – to była ta wyraźniejsza. Wyglądała prawie jak żywa istota, tylko trochę prześwitywała. Drugi duch był niewidoczny. Małe zamknięte pudełeczko unosiło się w powietrzu, jakby za sprawą magii skrzatów. Ale na Dworze Unseelie nie było skrzatów.
Fflur zdjęła mój but i poruszyła stopą, co sprawiło, że przesunęłam się na tronie. Udało mi się jednak nie jęknąć. Na szczęście to była tylko kostka. Wszystko inne działało.
– Musisz zdjąć pończochę, żebym mogła obandażować kostkę – powiedziała.
Zaczęłam unosić spódnicę i sięgnęłam do pasa do pończoch, ale Galen położył rękę na mojej dłoni, powstrzymując mnie.
– Pozwól, że ja to zrobię – powiedział.
Dzisiaj nie mógł ze mną spać, ale spojrzenie jego oczu, chrypka w głosie, ciężar dłoni na moich udach były niczym obietnica na przyszłość.
Rhys położył dłoń na moim drugim kolanie.
– A właściwie to czemu właśnie ty masz zdjąć jej pończochę?
Galen spojrzał na niego.
– Bo ja pierwszy o tym pomyślałem.
Rhys uśmiechnął się i pokręcił głową.
– Dobra odpowiedź.
Galen również się uśmiechnął. Ten uśmiech sprawił, że cała jego twarz rozpromieniła się, jakby ktoś zapalił świeczkę pod skórą. Zwrócił tę promieniejąca twarz do mnie i radość w jego oczach przygasła, zmieniając się w coś mroczniejszego i poważniejszego
Klęczał przede mną, przy rannej nodze, Rhys był przy drugiej. Uniósł moje ręce, delikatnie całując grzbiet obu dłoni, po czym położył je na oparciach. Przycisnął moje palce do drewna, jakby chciał mi powiedzieć, żebym nie ruszała rękami.
Klęczał z jednej strony tak, że cała sala prawie wszystko widziała. Podniósł moją spódnicę, odsłaniając nogę i podwiązkę. Zdjął mi podwiązkę i nałożył ją na swoje ramię. Jego palce dotknęły pończochy tuż nad kolanem, ślizgając się po gładkim materiale, aż obie jego dłonie zatrzymały się w połowie uda. Spojrzał mi w oczy i to spojrzenie sprawiło, że serce zaczęło mi mocniej bić.
Opuścił wzrok, patrząc, jak jego dłonie ześlizgują się po mojej nodze. Poruszył palcami przy krawędzi spódnicy, a potem jego ręce zniknęły z widoku aż po nadgarstki, odnajdując górę pończoch.
Jego dłonie wydawały mi się teraz większe, niż były. Kiedy poczułam dotyk palców na gołej skórze, drgnęłam.
Spojrzał na mnie, jakby pytając, czy ma przestać. Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Dotyk jego dłoni na moim ciele i świadomość tego, że nie musimy już uważać na zakaz królowej, były podniecające; gdybyśmy byli sami, a on zupełnie zdrowy, pobyłabym się pewnie ostrożności i… ubrania. Ale otaczało nas prawie sto osób, a, jak na mój gust, to była trochę za duża widownia.
Zamknęłam oczy i pokręciłam przecząco głową.
Jego palce zaczęły poruszać się wolniej, pieścił nimi moje uda. Westchnęłam.
Otworzyłam oczy i spojrzałam na niego. Tym razem z wyrazem twarzy, który nie pozostawiał wątpliwości. Nie tutaj. Nie teraz.
Galen uśmiechnął się. Był to bardzo intymny uśmiech. Taki, takim obdarza cię mężczyzna, gdy jest ciebie pewien i wie, że tylko trochę czasu dzieli go od dostania się do twojego ciała i ciebie.
Zagiął palce na krawędzi elastycznego paska i zaczął rolować pończochę w dół mojej nogi, ostrożnie, powoli.
Za nami rozległ się głos.
– Księżniczka chyba już dokonała wyboru. – To był Conri, strażnik, który nie należał do moich ulubieńców. Wysoki, przystojny, z oczami jak stopione trójkolorowe złoto.
– Z całym szacunkiem, Wasza Wysokość, składasz nam obietnicę, a potem jesteśmy zmuszeni siedzieć i patrzeć, jak inni dostają nagrodę.
– Zdaje się, że Meredith uwija się niczym mała pszczółka pośród was, urocze kwiatki – powiedziała Andais. Zaśmiała się, a śmiech ten był szyderczy, radosny, okrutny i… jakby intymny, zaczerwieniłam się, a Galen zdjął mi z nogi pończochę.