Выбрать главу

– Nie wiem, co wolę – głos mamy nucił jakąś niepokojąco smutną melodię. Uszy Myszki nie lubiły ani wibrującej, głębokiej barwy głosu ojca, ani przejmująco zrezygnowanej melodii matki.

Myszka lubiła słuchać, jak mama się śmieje. Mama robiła to rzadko, lecz wówczas Myszka też się śmiała i zaczynała tańczyć. Tańczyła tylko w środku, w sobie, i mama tego nie umiała dostrzec.

Mama mówiła: “Bardzo ładnie, Myszko” – gdy dziewczynka odkładała jakiś przedmiot na właściwe miejsce, rysowała kreskę przez kartkę papieru lub postawiła w pionie cztery klocki – ale jeszcze nie powiedziała: “Myszko, jak pięknie tańczysz…” I Myszka obawiała się, że nigdy tak jej nie pochwali.

– Czy ty nie widzisz, że ona jest jak poczwarka? Że nie jest do pokazywania? Nigdzie. Nawet w takiej szkole – usłyszała Myszka ostry głos ojca.

– Nieprawda! Nie znasz jej, nie rozumiesz, nie widzisz tego, co ja umiem w niej dostrzec. Ona wszystko czuje, wszystko rozumie, nie umie tylko dobrać słów – ciągnęła przepraszająco mama. Głos ojca zawibrował w odpowiedzi:

– Nie można nikogo na TO narażać. Nie wiesz, dlaczego z wami nie jadam? Nie widzisz, że każde spojrzenie na TO odbiera mi chęć do jedzenia?

– Idź sobie! – Myszka usłyszała głos mamy, który też zawibrował setkami ostrych dźwięków. Znowu zatkała uszy, ale głos ojca dotarł jasny i wyraźny:

– Przez nią rozpada się nasze małżeństwo.

– Możemy wziąć rozwód…

– Chciałabyś…! – zaśmiał się gwałtownie ojciec. – Chciałabyś, żeby powiedzieli, że porzuciłem niedorozwinięte dziecko!

– Źle jest z nią być, źle jest ją porzucić. Tak, ja wiem – powiedziała mama takim głosem, że Myszkę zabolało. “Pewnie mamę też coś boli”, pomyślała.

– Są specjalne płatne domy opieki. Stać nas na taki. Mówię o tym ostatni raz… – ciągnął tata.

– Chcę, żeby to było ostatni raz! – głos mamy zaśpiewał jak ostry, trudny do zniesienia dźwięk fletu i dłoń Myszki z rozpędu wetknęła końcówkę sznurówki w dziurkę bucika. Zerwała się, szczęśliwa, i wybiegła z pokoju. Jej nóżki zatupały po podłodze holu, lecz żadne z rodziców tego nie słyszało. Wtargnęła do salonu z triumfalnie uniesionym bucikiem w rączce.

– Snuuuuu jeeee! – bełkotała uszczęśliwiona, podtykając bucik pod oczy rodziców. Ale gdy biegła, wymachując rękami dla złapania równowagi, sznurówka znów wypełzła z dziurki i teraz huśtała się swobodnie, udowadniając po raz kolejny nieprzydatność Myszki.

– Ucieeeeee… – szepnęła zmartwiona dziewczynka, a strużka śliny zmieszała się ze łzami.

– Nie płacz, zrobisz to jeszcze raz. To łatwe – zaśpiewał łagodnie i zwyczajnie głos mamy.

Z gardła ojca wydobył się dziwny dźwięk. Tak grały werble, których dziewczynka nie umiała nazwać, choć znała je doskonale.

Dom był pełen muzyki, która dobiegała prawie codziennie zza obitych skórą drzwi gabinetu ojca. Ale nikt jej nie słuchał równie uważnie jak Myszka. Dla Adama muzyka była jednym ze sposobów izolowania się: ściana dźwięków, która tłumiła głosy żony i córki. Zwłaszcza córki: chrapliwy i sapiący. Dla Ewy ta codzienna porcja muzyki poważnej była dowodem na obecność męża w domu – i powodem do irytacji. Ewa wolała muzykę lekką; neutralny akompaniament do rutynowych czynności. Myszka, bawiąc się w holu, słyszała czasem, jak oba rodzaje muzyki ścierają się ze sobą i walczą, tak jak teraz głosy mamy i taty.

Nagle tata uderzył pięścią w stół i wybiegł. Trzasnęły głośno drzwi. Mama wzdrygnęła się. A Myszka poczuła się winna. Już nie tylko z powodu sznurówki.

– Dzieeeee pooo? – spytała nagle drżącym głosem, rozglądając się po pokoju. Poczwarka, o której mówił tata, mogła w każdej chwili skądś wyleźć. Spod szafy, zza wersalki, zza drzwi.

– Poooo? – spytała mama, gdyż było to nowe słowo.

– Ccccc…waa – podpowiedziała Myszka.

– Nie ma tu żadnej poczwarki – odparła mama łagodnie i przytuliła ją.

Myszka westchnęła głęboko i poczuła się bezpieczna.

Myszce co noc śniło się, że tańcząc jak motyl, wzlatuje w górę, choć nie tak wysoko jak ptaki; niewiele wyżej od pokoiku na piętrze. “Fruwam?”, myślała zdziwiona. Nie pamiętała już snu o wróżce, która wbrew słowom mamy przyszła ją odwiedzić, tyle że nie w kuchni, ale w nocy, w łóżku, żeby powiedzieć: “Myszko, idź na górę…” Wróżka już nigdy więcej nie przyszła i Myszka zapomniałaby jej słowa, gdyby nie to, że od pewnego czasu co noc, we śnie, unosiła się gdzieś ku górze.

Pewnego ranka, gdy otworzyła oczy, uświadomiła sobie, że sen się powtórzył, ale że to nie jest fruwanie.

“Jestem niezgrabna i coś trzyma mnie przy ziemi mocniej niż inne dzieci”, pomyślała, przypominając sobie dziewczynkę od sąsiadów, jeżdżącą na łyżworolkach. “Nie mogłabym fruwać. Może się wspinałam?”

Myszka myślała zawsze pełnymi zdaniami. Słowa, które z takim trudem wychodziły jej z ust, zniekształcone, chrypliwe, urwane w połowie, ograniczone najczęściej do jednej sylaby – w głowie układały się gładko, choć wolno. Niekiedy bardzo wolno. Ale gdy już się ułożyły, płynęły jak rzeka na nizinie: leniwie, lecz zdecydowanie. Tyle tylko że – częściej niż innym dzieciom – Myszce te słowa szybko uciekały gdzieś bardzo daleko i nie wracały tak długo, że dziewczynka o nich zapominała. Tym razem także potrzebowała paru kolejnych, pełnych snów nocy, aby zrozumieć, że nie fruwa we śnie ani nie tańczy (to akurat śniło się jej często), lecz że się wspina.

Po śniadaniu, gdy szła przez hol, jej wzrok po raz pierwszy padł na wąskie, drewniane schody, wiodące na poddasze.

“Strych!”, skojarzyła sobie. “To tam się wspinam. Ale nigdy nie doszłam…”

Strych był miejscem nie znanym Myszce. Mama chroniła ją przed “groźnymi miejscami”. Groźna była stara studnia w ogrodzie, bowiem choć nie używana i szczelnie przykryta, kryła w sobie nie kończący się, prowadzący w głąb ziemi tunel. Myszka nigdy tam nie zaglądała. Bardzo groźnym miejscem był częściowo murowany, a częściowo drewniany płot, za nim bowiem znajdowała się ulica, po której Myszce nie wolno było samej chodzić. Mogłaby się zgubić. I nie tylko to. Choć mama nigdy tego nie mówiła, Myszka wyczuwała, że za płotem rozciąga się świat, który może jej nie lubić. Nie mniej groźna była piwnica, wprawdzie nieduża, ale mama mówiła, że schody są zbyt kręte dla niewprawnych nóg dziewczynki; zdaniem mamy, żadne schody nie były dla niej dobre.

– Lepiej chodzić po równym – przypominała.

Świat, niestety, nie był równy, i to pod żadnym względem, dlatego Myszka przebywała głównie w domu, a tylko niekiedy mama zabierała ją na spacer, na przykład do ogrodu zoologicznego (gdzie nie wypuszczała jej ręki nawet na sekundę i gdzie szły w zwykły dzień, nigdy w niedzielę, bo wtedy było za dużo ludzi, a mama chyba ludzi nie lubiła).

Czasem szły do sklepu. Ale sklep też zaliczał się do bardzo groźnych miejsc, Myszka bowiem strącała z półek różne rzeczy lub brała je do rąk, gdyż szeleściły melodyjnie i kolorowo, i mama musiała płacić za ich zniszczenie. Raz Myszka strąciła z półki wszystko, co na niej było, i potem długo nie chodziła na zakupy. Przyjeżdżał obcy pan kolorowym autem i potem robił zakupy według listy, którą mama wręczała mu wraz z pieniędzmi. Myszce było wówczas żal, gdyż do sklepów bardzo lubiła chodzić. Ludzie zwracali uwagę bardziej na towary niż na nią – i sklep przeobrażał się w bezpieczne miejsce.

– Kiedyś się nauczysz, czego nie wolno – mówiła mama z nadzieją, a Myszka kiwała głową. Rozumiała doskonale, że zakazy obejmują wszystko, co najciekawsze, i nie chciała się tego uczyć.

Do pokoju Myszki wiodły schody wygodne, szerokie, z dodatkową poręczą, którą mama kazała wstawić stolarzowi. Ale schody na strych czy do piwnicy były wąskie i strome.

“Strych”, pomyślała znowu dziewczynka po kilku godzinach od porannego obudzenia się; gdy już zjadła śniadanie, pobawiła się miśkiem, a potem klockami; gdy na próżno tkwiła przed telewizorem, czekając, że ktoś zatańczy (akurat wszyscy chodzili lub siedzieli); gdy bawiła się na podłodze w holu, czekając, aż zza drzwi pokoju taty popłynie muzyka – ale taty nie było w domu i za drzwiami panowała cisza.

Po obiedzie Myszka znów przechodziła koło schodów, które wiodły na poddasze. Przez jej głowę przelatywały różne, nie powiązane ze sobą myśli; jedne płynęły szybciej, inne wolniej, a przecież ta jedna nie dawała jej spokoju.

– Maa, styych – powiedziała przed porą kolacji.

– Styych – zastanawiała się Ewa, próbując odgadnąć, o co tym razem chodzi. Każde nowe słowo cieszyło, ale było zagadką. “Stych” był zagadką trudniejszą niż inne. Po pewnym czasie Ewa poddała się i poprosiła córkę, by pokazała “stych”.