Выбрать главу

– Strych? – zdziwiła się. – Tam nic nie ma. Trochę starych rzeczy po dziadkach, zwykła graciarnia…

– Gaciaaa – powiedziała Myszka, gdyż nieznane słowo spodobało się jej. – Styyych – powtórzyła jednak z uporem.

Upór był wpisany w jej chorobę, Ewa przeczytała o tym w jednym z medycznych dzieł. I choć autor nie wyjaśniał przyczyn, była przekonana, że upór był wynikiem niepewności dzieci z DS. Im bardziej były czegoś niepewne, tym bardziej się upierały. Musiały się upierać, była to ich prywatna walka ze strachem.

– Dobrze, niech będzie strych – powiedziała Ewa i podała Myszce rękę.

Schody nie były tak straszne, jak obie sądziły, a poręcz, o dziwo, znajdowała się na tyle nisko, że Myszka swobodnie do niej sięgała. Ręka mamy okazała się zbędna.

– Saaa… – ucieszyła się dziewczynka.

– Po co miałabyś chodzić sama na strych? – spytała mama.

– Neee – odpowiedziała zgodnie z prawdą, gdyż jeszcze tego nie wiedziała.

Strych po zapaleniu światła wyglądał nieciekawie. Był zagracony, stały tam stare meble po dziadkach, zbyt zniszczone, by można było ich używać. W kartonowych pudłach tkwiły przedmioty, które Ewa z Adamem uznali za nie pasujące do ich nowego domu. Z paru pudeł wysypały się książki i leżały na podłodze od czasu, gdy kilka lat temu Ewa szukała Księgi. Dziś pokrywała je zamszowa warstwa kurzu.

Za to strych przed zaświeceniem światła – co trwało krótko, może trzydzieści sekund, zanim ręka mamy trafiła na kontakt – był miejscem niezwykłym.

“To tu”, pomyślała Myszka. “Tu jest góra”.

W ciągu tych trzydziestu sekund Myszka zobaczyła rozległe pomieszczenie, w którym czerń przybierała tak różne odcienie – od ciemnej szarości pajęczyn po lepką, gęstą sadzę – że zdziwiła się, ile ma barw. Do tej pory czerń była tylko jedna: ciemna noc bez gwiazd, skrzydła gawronów na śniegu lub futerko kota. Tu, na strychu, wydawało się, że czerń tworzy różnorakie zasłony, oddzielając od siebie odmienne światy. A słońce poprzez wąskie okienka wpuszczało w niektóre z tych światów długie promienie i Myszka zdążyła zobaczyć dziwne, roztańczone, złociste stwory, złożone z niezliczonej ilości drobinek wirującego pyłu. Stwory przybierały różne kształty i były jak żywe. Wszystko to znikło wraz ze sztucznym światłem płynącym z zakurzonej żarówki i tylko tam, gdzie skośny dach łączył się z podłogą, gdzie przycupnęła resztka czerni, pozostało coś z tamtego, pełnego życia, tajemniczego świata. Tylko tam wciąż było Niewiadomoco.

– Ić, ić – powiedziała Myszka do Ewy.

– Mam sobie iść? Ty tu zostaniesz? – zdziwiła się Ewa.

– Saa… – kiwnęła głową jej córka.

Ewa w pierwszej chwili odczuła niepokój. Lęk o niesprawną córkę, która chciała pozostać samotnie na strychu, był uzasadniony (“groźne miejsce, bardzo groźne miejsce”, myślała w rytm powtarzanych kiedyś dziecku napomnień), ale zaraz uprzytomniła sobie, że przecież Myszka była już w miarę samodzielna. Powolna, ociężała, jednak po schodach chodziła całkiem dobrze. Na strychu nie było zapałek, by mogła coś podpalić, lub cennych rzeczy, które szkoda byłoby zniszczyć, ani okien, przez które dziewczynka mogła wypaść. Jedyne wąskie okienko znajdowało się bardzo wysoko. Za to Ewa wyobraziła sobie chwilę spokoju, odrobinę czasu tylko dla siebie – którego tak jej brakowało.

Córka absorbowała ją w dzień i w nocy. Niańka czy pielęgniarka nie wchodziły w grę. Według Ewy, nie byłyby w stanie zrozumieć Myszki; ba, mogłyby nawet niechcący ją skrzywdzić. A zresztą Ewa instynktownie ukrywała istnienie Myszki. Ukrywała ją przed kolegami ze studiów, koleżankami ze szkoły, przyjaciółmi z pracy Adama. Gdy wychodziły z domu, szukała miejsc, w których prawdopodobieństwo spotkania znajomych było znikome. Pewnego dnia, gdy Myszka oglądała zwierzęta w opustoszałym zoo (na szczęście padał deszcz), Ewa ujrzała w alejce koleżankę i skryła się za ławkę, ignorując rozpaczliwe nawoływania córki. I choć zawstydziła się tej reakcji, to zanim podeszła do Myszki, przeczekała, ukryta, póki znajoma nie znikła za zakrętem. Wstyd miał wiele twarzy i wszystkie boleśnie ją paliły.

“Strych, czemu nie?”, pomyślała teraz. Była zmęczona. Wyobraziła sobie, jak by to mogło być: wygodna kanapa, ogień na kominku, dobra książka, filiżanka kawy – i cisza. Żaden natarczywy głos nie nawołuje przez godzinę, a może i dwie; nikt od niej niczego nie chce; można zapomnieć o bożym świecie. A zresztą Myszka, jak pisały poradniki dla matek z niepełnosprawnymi dziećmi, musi być przyzwyczajana do bycia samej.

– Zrobimy tak… – zaczęła z ożywieniem. – Wezwiemy pana, który zrobi specjalny dzwonek. I będziesz mogła tu się bawić sama. Gdy zechcesz wrócić, zadzwonisz. A teraz zejdziemy na dół.

Myszka zaczęła rozpaczliwie kręcić głową. Otworzyła szeroko usta i Ewa już wiedziała, że zanosi się na jeden z ataków, których nie mogła znieść. Atak ostrej agresji, buntu i tego strasznego, nieartykułowanego, wznoszącego się ku górze wrzasku, którym Myszka wyrażała swój żal do świata. Podczas tego ataku drapała i kopała matkę (“…dzieci z DS, gdy rośnie ich lęk lub niepewność, miewają ataki furii”, wyczytała Ewa w jednej z książek. Zawsze gdy w książkach znajdowała opis nienormalnego zachowania Myszki, odczuwała dziwną ulgę. W paradoksalny sposób to, co nienormalne, stawało się normalnym, choć nie mniej uciążliwym).

– Nie martw się, obiecuję, że jutro zrobimy dzwonek, naprawdę. Już jutro! – powiedziała szybko Ewa, aby ubiec atak. I udało się. Zeszły na dół.

Ale zanim dzwonek został zainstalowany (a stało się to nie nazajutrz, lecz cztery dni później, i Ewa mogła słyszeć go zarówno w kuchni, w łazience, w sypialni, saloniku, a nawet przed domem), Myszka zapomniała o strychu. Zawsze o wszystkim szybko zapominała. Niewiele rzeczy zostawało jej w pamięci. Dopiero gdy elektryk wypróbował dzwonek,, Myszka ponownie ujrzała przed oczami strych z tamtej magicznej, króciutkiej chwili przed zapaleniem światła.

Tej nocy we śnie wspinała się wysoko, wzlatywała, a potem tańczyła w zaczarowanym Ogrodzie, wśród drzew, oblana promieniami jasnego słońca. Rano, jedząc śniadanie, powiedziała z ufnością:

– Stych.

Weszły na strych dopiero po obiedzie. Ewa obserwowała, jak dziewczynka z wielkim przejęciem, powoli wspina się po stromych schodach, trzymając się poręczy. Westchnęła z ulgą, otwarła drzwi strychu i zapaliła światło. Potem pokazała Myszce dzwonek. I następny, trzeci i czwarty. Na wypadek gdyby Myszka zapomniała, było ich kilka, w miejscach wyraźnie widocznych.

– Ić, ić, saa… – powiedziała Myszka niecierpliwie. Ewa, wzdychając z niepokojem, zeszła na dół. Zmierzchało. I stał się kolejny wieczór dnia pierwszego.

Dzień drugi: woda

Po wyjściu matki Myszka zgasiła światło. Strych znowu zmienił wygląd. W świetle żarówki był miejscem pospolitym, zagraconym i Myszka nie widziała w nim nic ciekawego. Ale gdy ponownie otulił się mrokiem – zobaczyła zasłony czerni. Najpierw tę najbliższą, rozbieloną słabym światłem, które biło z małego okienka; nie tyle szarą, ile popielatą jak gołębie, które przysiadały na ich dachu. Za nią widać było kontury drugiej, w kolorze doskonałej szarości, jak garnitur taty. Trzecia miała barwę późnego zmierzchu.

Zanim Myszka dostrzegła kolory następnych – usłyszała Wodę. I wtedy rozwarła się pierwsza, popielata zasłona, a zaraz za nią, z pajęczym szelestem, rozsunęła się ta doskonale szara, trzecia zaś rozstępowała się płynnie jak kurtyna w teatrze. Mama zaprowadziła tam kiedyś Myszkę, ale zaraz musiały wyjść, gdyż dziewczynka głośno i niezrozumiale mówiła, więc pan w mundurze z błyszczącymi guzikami wyprowadził je, mówiąc: – To miejsce, proszę pani, nie dla takich. – Myszka zrozumiała, że więcej tam nie wrócą, choć było lśniąco i pięknie, i w pewnej chwili wszyscy na scenie zaczęli tańczyć, a Myszka nie chciała niczego więcej, tylko przyłączyć się do nich, choćby na chwilę.

Woda bulgotała łagodnie, to znowu śpiewała, huczała jak wodospad i była wszędzie, choć oddzielona zasłonami, bliska, lecz niewidoczna. Ale już rozsuwały się kolejne kurtyny, a gdy znikła ostatnia, czarna i gęsta jak sadza, wtedy Myszka ujrzała:

– O, woo… taaa…taaa…

Woda tańczyła.

*

“Woda”, pomyślała zirytowana Ewa, odrywając się od książki. “Myszka znowu nie dokręciła kurka i woda leci w łazience lub w kuchni. Na szczęście na strychu nie ma kranu, bo zalałoby dom”.

Wstała z kanapy, oddalając się niechętnie od kawy, kieliszka koniaku, od sterty kolorowych magazynów (książki dobrych autorów boleśnie przypominały o niedoskonałości świata), i przemknęła boso do łazienki. Kran był zakręcony i suchy. To samo w kuchni. A jednak woda przelewała się gdzieś, szemrząc już nie jak wątły strumyk, lecz jak prawdziwa, groźna rzeka.