Выбрать главу

Ewa stała jak sparaliżowana, niezdolna do ruchu. Walczyła w niej chęć ucieczki ze świadomością, że to jest jej dziecko i potrzebuje pomocy.

Ekspedientki gniewnie krzyczały; wiele głosów wołało wzburzonym chórem, z którego wybijały się poszczególne frazy:

– Gdzie matka…?

– Takie coś na publicznym widoku…

– Okropne… zboczone…

– Niech ją ktoś złapie…

– Ja jej nie dotknę…

– To obrzydliwe…

Myszka ocknęła się. Osaczona agresywnymi okrzykami, otworzyła oczy i dopiero wtedy zobaczyła: otaczał ją ciasny wianuszek obcych twarzy. Te twarze były nieprzyjazne lub wrogie, niekiedy wystraszone; głosy podnosiły się do wrzasku. Myszka wstrzymała oddech. A potem nieuchronnie przydarzyło się to, co mama niesłusznie nazywała “małym nieszczęściem”, gdyż Myszka miała świadomość, że tym razem to jest katastrofa (“dzieci z DS często nie panują nad swymi potrzebami fizjologicznymi, zwłaszcza w warunkach stresu”). Wszystkie okropne doznania zaczęły przewracać się w brzuchu Myszki i po chwili do mokrej strugi dołączyła się cuchnąca biegunka. Stała bezradna i przerażona, czując rozpacz tak wielką, że nie była w stanie jej ogarnąć. Krzyki ludzi wzniosły się aż pod sufit supermarketu.

Myszka również zaczęła krzyczeć. Jej krzyk powoli przechodził w zrozpaczone, pełne bólu wycie.

– Maaa! Maaa! Neeee…! Neee…! Aaaaaaaoooouuuuuu! Neeee!

Gniew obcych ludzi też przybrał na sile; ich głosy przekrzykiwały się, rozsadzały przeszklone ściany, odbijały się od półek. Tylko w niektórych brzmiało współczucie, w większości groźba.

– Wstyd…!

– Kto to posprząta…!

– I. to w dziale z żywnością…

– Policja!

Ewa nie wiedziała, jakim cudem udało się jej opanować chęć panicznej ucieczki. Przecisnęła się przez tłum. Przyklękła i drżącymi rękami zaczęła ubierać córkę. Szarpała ją gwałtownie, z gniewu, z nerwów, z bólu i ze wstydu, więc Myszka przestała wyć i zaczęła płakać. Głosy oburzenia znów wzniosły się do sufitu.

– Bydło! Tfu! – powiedziała dobitnie jakaś kobieta, spluwając na podłogę.

Ewa nie wiedziała, jak i kiedy udało jej się ubrać Myszkę, i szarpiąc z całej siły, zaczęła ją wywlekać ze sklepu. Ale nigdzie nie było drogi ucieczki. Za nimi, krok w krok, postępował tłumek gapiów i wzburzonych ekspedientek. A w drzwiach stanęło dwu policjantów.

– To pani znęca się nad dzieckiem? – spytał jeden, a drugi przytrzymał ją za ramię, gdy usiłowała go wyminąć.

– Dlaczego takie… takie coś nie jest w zakładzie? – spytał drugi, patrząc na Myszkę z wyraźnym wstrętem.

– Czy ona jest groźna dla otoczenia? – spytał surowo pierwszy.

– Groźna… nienormalna… – zaszemrali widzowie.

– To sklep dla porządnych ludzi! – zawołała jedna z ekspedientek.

– Narobiły zniszczeń! Kto za to zapłaci?! – krzyknęła druga.

– Chciała ją tu porzucić! – oskarżyła Ewę jakaś kobieta.

– Znamy takie matki – ocenił surowo drugi z policjantów.

– Jak pan śmie… – zaczęła Ewa gwałtownie, ale urwała z poczuciem skrajnej bezradności i winy.

Myszka, rozczochrana, spocona, śliniąc się obficie, wpatrywała się ze strachem w umundurowanych mężczyzn. Mama mówiła tak szybko, że dziewczynka nie nadążała ze zrozumieniem. Ludzie, którzy osaczyli ją w sklepie, szli za nimi i już ich nie odstępowali. Myszka znowu otwarła usta do krzyku, ale Ewa odruchowo zatkała jej buzię i powiedziała coś do policjantów.

– Rozejść się – powiedział ospale jeden. Tłumek nieco się cofnął. Drugi z mężczyzn wyjął zza pasa telefon i powiedział kilka niezrozumiałych zdań. A potem już tylko wszyscy stali, milcząc: mama, Myszka, dwóch groźnych policjantów, którzy zerkali na nią z lękliwą, lecz bezlitosną ciekawością, i pełni emocji widzowie.

Pod supermarket zajechał samochód. Był zielony i Myszka od razu rozpoznała auto taty. Choć nigdy go nie dotykała, znała na pamięć śliską połyskliwość jego karoserii i miękkość foteli. Niekiedy śniło się jej, że wsiada do pachnącego, chłodnego wnętrza i tata mówi: “Gdzie chcesz jechać, Myszko…?” A Myszka odpowiada cichutko: “Tam gdzie wszyscy tańczą…”

Tata wyjątkowo nie biegł, ale szedł w ich stronę bardzo powoli, ociągając się.

“Zbliża się… Tata się zbliża”, pomyślała Myszka. “Tata stanie koło mnie. I wszystko już będzie dobrze”.

Tata rzeczywiście stanął blisko niej. Rozmawiał z mężczyznami w mundurach, udając, że nie widzi ciasnego wianuszka gapiów. Myszka patrzyła na niego zachłannym wzrokiem i miała uczucie, że jego twarz, mimo wiosennej pory, powleka chłodny szron.

A potem tata, mama i Myszka wsiedli do samochodu.

– Au…! – zaśmiała się krótko dziewczynka i z rozjaśnionymi oczami spojrzała na szerokie plecy taty. Poczuła się bardzo szczęśliwa. – Au… Ta! O! – powtórzyła grubym głosem, ale mama i tata milczeli jak zaklęci.

Myszka zamilkła, spłoszona. Miała uczucie, że chłodny szron z twarzy taty powoli pełznie ku mamie, a potem wypełnia cały samochód. Nagle w wesołym, zielonym aucie zrobiło się szaro i zimno. I choć spełniło się jej marzenie – jechała z tatą tym niedostępnym wcześniej samochodem – poczuła się jak w pułapce. Nie zdziwiła się, że mama płacze. Też chciała płakać, ale łzy nie chciały płynąć.

– Ma, taaaa… – wybełkotała, czekając, aż mama ją przytuli i pocieszy, powie^ że wprawdzie stało się “małe nieszczęście”, ale za chwilę wszystko będzie dobrze. Lecz mama odwróciła głowę.

“Mamo, tatusiu… Ja tańczyłam… Mamusiu, tato… tańczyłam…”, mówiła Myszka, nie umiejąc przekształcić myśli w słowa. Były takie proste, jednak nie przechodziły przez usta. Żadne ze słów nie umiało wyjść z ust takie, jak je słyszała i układała w myślach. Zawsze wychodziły zniekształcone i bełkotliwe. I tylko tam, w Ogrodzie, po raz pierwszy w życiu przekonała się, że umie mówić. Wąż ją rozumiał. Drzewa, kwiaty i wszelkie stworzenia ją rozumiały. Ona rozumiała samą siebie. Ale dopiero po zjedzeniu jabłka… Jednak jabłko w supermarkecie nie było tamtym jabłkiem. Otworzyła usta, by jeszcze raz coś powiedzieć – i zaraz je zamknęła.

“Ona znowu tańczyła. Tańczyła w publicznym miejscu, wśród obcych ludzi, wykonując te swoje okropne ruchy. I rozebrała się jak wtedy w holu. I załatwiła się na oczach wszystkich… Jest teraz brudna, śmierdzi, a ja musiałem potwierdzić, że to moja córka”, myślał tymczasem Adam, który bezbłędnie rozpoznał słowo “taaa”. Prowadził auto mechanicznie, wściekły, nieszczęśliwy, pełen upokorzenia. I równocześnie, niemal bez udziału woli, zastanawiał się, dlaczego Myszka tak rozpaczliwie pragnie tańczyć. “Ona wierzy, że poprzez taniec wyrwie się z tej skorupy”, pomyślał, a potem dotarło do niego, że skoro coś ma się wyrwać z tego nieforemnego ciała, to znaczy, że w środku tkwi jakaś inna, nie znana mu istota.

Szybko odepchnął tę myśl. Dzisiejsze zdarzenie pokazało jasno, że to on ma rację, gdy chce ostatecznie rozwiązać tę sprawę. Do tej pory usiłował zapewnić Ewie z Myszką środki do życia i po prostu im nie przeszkadzać, pod warunkiem że one nie będą przeszkadzały jemu. Ale właśnie dziś jego dobra wola została wystawiona na próbę. Wciągnęły go w to. I to jak… Jego asystentka odebrała telefon z policji. Zapewne już wie całe biuro… Musiał wyjaśniać dwóm przedstawicielom porządku, że “tak, tak… moja żona jest dobrą matką… nie, ona nie porzuciła niedorozwiniętego dziecka; to dziecko nie jest groźne dla otoczenia; nie, nie mogło nikomu nic zrobić… ugryzło ekspedientkę…? może się przestraszyło? Przecież to dziecko, a nie wściekłe zwierzę… Oczywiście, zapłacę przyzwoitą sumę w ramach rekompensaty… To nieprzewidziany zbieg okoliczności… Zwykle córka zachowuje się spokojnie, a żona jej pilnuje… Tak, ma dom i oboje rodziców… Jestem ojcem, oczywiście… Nie, nie, to się już nie powtórzy, daję osobistą gwarancję…”

Tłumaczył to wszystko, czując na sobie spojrzenia obcych ludzi, którzy otaczali ich zwartym kordonem rozgorączkowanych, nachalnych spojrzeń.

– Proszę, oto moja wizytówka – powiedział na końcu, a zatem zrobił to, czego poprzysiągł sobie, że nigdy nie zrobi: poręczył za Myszkę swoim nazwiskiem. To było tak, jakby ją uznał.

A teraz obie jechały jego autem. Jechały z nim pierwszy raz od dnia, gdy – milczący, przygnębiony i wściekły – przywiózł je ze szpitala. Malutką Myszkę, dziesięciodniowe niemowlę; jej obecny wygląd, zachowanie i stopień niedorozwoju przekroczyły jego najgorsze przewidywania. I Ewę, którą przecież kochał i która wciąż miała szansę odwrócić to, co uczyniła: wystarczyło oddać to dziecko do odpowiedniego zakładu, i znowu mogli stać się idealnie dobranym, zakochanym w sobie małżeństwem. Zaklął półgłosem, dosadnie, wulgarnie, tak jak nigdy dotąd tego nie robił.