Выбрать главу

Kątem oka ujrzał, że Myszka objęła płaczącą matkę grubymi rączkami. Jak przewidział lekarz, była gruba, bardzo gruba i nie potrafiła opanować łakomstwa. Prawie wszystkie dzieci z DS były grube i łakome. Prawie wszystkie jadły za dużo. Ze strachu, jak mówił lekarz (“dzieci z DS przedłużają czynność jedzenia, gdyż to je uspokaja i daje chwilowe poczucie bezpieczeństwa oraz zadowolenia”).

– Neee paaaa… Neee paaaa… – bełkotała Myszka do matki.

– Ja nie płaczę – odparła Ewa, szlochając, i objęła córkę gwałtownie, boleśnie, do czego Myszka już przywykła.

Adam nie powiedział ani słowa. Zatrzymał auto przed domem, nie patrzył, jak wysiadają, i natychmiast odjechał z powrotem.

Ewa połykała tabletki i chodząc nerwowo po mieszkaniu, rozpamiętywała słowa lekarza:

– To jedna z cięższych postaci downa, musi pani to zrozumieć. I jeszcze jest tu coś, co jest podobne do porażenia mózgu, choć trochę inne. Nietypowe. Informowałem o tym pani męża – mówił lekarz z rutynową łagodnością.

– Kiedy? – zdziwiła się Ewa.

– Dawno temu – spłoszył się lekarz. Obiecał Adamowi dyskrecję, w zamian za honoraria, niezależne od rutynowego leczenia. – Te dzieci często się rozbierają i załatwiają pod siebie. Może ona robi to na złość?

– Ona nie robi tego na złość – ucięła Ewa.

Była pewna, że Myszka rozbiera się nie z gniewu, nerwów czy strachu. Czuła, że coś chce w ten sposób wyrazić. Nie wiedziała, co, a córka nie potrafiła tego powiedzieć.

– To na pewno agresja – mówił lekarz. – Naturalna, wzmożona agresywność, typowa cecha dzieci upośledzonych. No i ta ciemna plamka… Nie ma sensu, żebyśmy robili trepanację czaszki, aby ją zdiagnozować, zwłaszcza że operacja nie poprawi stanu dziecka, a może zagrozić jego życiu. Ale to coś uciska ważne ośrodki w mózgu i czyni jej schorzenie bardziej nietypowym niż w zwykłym przebiegu DS.

– To rozbieranie zdarzyło się już kilka razy. Czy będzie się powtarzać? Czy jest możliwe, że ona zrobi to w miejscu publicznym? Na przykład w szkole, gdyby do niej poszła? – pytała wówczas zdenerwowana Ewa, nie przewidując, że TO zdarzy się w supermarkecie.

– Może to zrobić gdziekolwiek – odparł lekarz współczująco.

– I to nie minie z wiekiem? Lekarz pokręcił głową.

– W tej chorobie, proszę pani, niewiele rzeczy mija z wiekiem. Więcej się pojawia.

I teraz Ewa, przywołując słowa lekarza, łykała kolejne tabletki, popijając koniakiem, i chodziła, chodziła, chodziła bez sensu po całym domu: hol, kuchnia, hol, salon, hol, sypialnia, hol, zamknięte drzwi gabinetu, hol…

– Taaaaaa… Taaaaaa… Maaa, taaa – mówiła Myszka grubym, chrapliwym głosem, drepcząc za nią uparcie, by towarzyszyć jej w tym bezsensownym marszu.

– Oooch, odczep się wreszcie z tym bełkotem! – krzyknęła Ewa histerycznie, ruszyła biegiem i zatrzasnęła za sobą drzwi salonu.

Myszka usiadła w holu i wzięła do ręki nagą Barbie. Wykręciła jej nogi i ręce, skołtuniła fryzurę. Zaczęła uderzać lalką o ścianę, mocno, mocniej, coraz mocniej – ale Barbie była niezniszczalna. Rzuciła ją z powrotem na podłogę i zaczęła kiwać się miarowo to w przód, to w tył.

I stał się wieczór, dzień siódmy. Dzień odpoczynku.

Dzień siódmy: odpoczynek

Ewa nawet nie zauważyła, kiedy Adam wyjechał. Dostosowała się do rytmu życia Myszki i zaakceptowała go. Szła do kuchni robić śniadanie w porze, w której inni jadali wczesny obiad. Adam był wówczas w firmie. Już przed narodzinami Myszki jego dzień pracy wydłużył się do kilkunastu godzin, co wówczas Ewa przyjęła ze zrozumieniem: zarabiał na budowę i urządzenie ich wspólnego domu. Zarabiał też na ubezpieczenie dziecka i nie zaniedbał podpisać papierów już na trzeci dzień po urodzeniu córki, gdy ich dziecko pojawiło się w świecie ubezpieczeń i polis na życie.

Polisa miała zagwarantować pieniądze na przyszłe studia dziewczynki, na studia w najbardziej renomowanym uniwersytecie Europy. A może w USA? Czemu nie Harvard lub Yale?

– Nawet gdyby moje interesy miały iść źle lub gdyby mnie nagle zabrakło, wtedy polisa da naszemu dziecku gwarancję dobrego życia – tłumaczył Ewie, która nie protestowała, nie wytykała mu przesady, gdyż jeszcze wtedy zdawało się jej, że zna i rozumie wszystkie jego obsesje, lęki, zalety i wady. I nocne strachy. A wśród nich ten najgorszy ze wszystkich: że dziecko może zostać osierocone.

Gdy Adam miał pięć lat, jego rodzice zginęli w wypadku samochodowym. Gdy dorósł – pod czujnym okiem babci – nauczył się przewidywać wszystko, łącznie (a może przede wszystkim?) z najgorszymi możliwościami, które Ewie wydawały się odległe, nierealne, a jemu prawdopodobne. Wypadek, nagła śmierć, ruina majątkowa… Nie przewidział tylko narodzin ułomnego dziecka.

Ewa domyślała się, że w jego starannie zaplanowanym życiu, w którym rozpatrywał z góry dziesiątki wariantów i nigdy nic go nie zaskakiwało, narodziny Myszki były tożsame z narodzinami chaosu; z czymś na kształt pojawienia się tornada w strefie geograficznej, w której nie było ono znane. Myszka to był “czynnik X”, który burzy wszystko, co było uporządkowane. Myszka była “Obcym” z filmu o kosmitach.

Ewa, ku swemu zdumieniu, rozumiała Adama. Jej rozsypało się tylko życie, jemu rozsypał się świat. Musiał sobie z tym radzić sam, a ona nie wiedziała, jak to zrobi.

Gdy spotykali się w swym dużym domu – niezwykle rzadko – zamieniali kilka zdawkowych słów lub milczeli. Ewa pytała obojętnie, czy w firmie wszystko w porządku. On równie obojętnie przytakiwał i rewanżował się pytaniem, czy niczego jej nie brakuje. Pieniędzy? Może coś trzeba przywieźć z miasta? Czy w domu wszystko funkcjonuje? Nie jest potrzebny hydraulik? Elektryk? Może należy zamówić kogoś, by przyciął trawę?

Oboje omijali w tej quasi-rozmowie osobę Myszki, choć ta przez wiele lat raczkowała u ich stóp.

“Mógłby spytać, dlaczego to robi dopiero w wieku czterech lat”, myślała Ewa i była skłonna podzielić się z nim wiedzą, którą nabyła z podręczników. Ale on tej wiedzy nie potrzebował. A ona nie wiedziała, że dochodził do niej tak samo jak ona.

Gdy Myszka, mając pięć lat, zaczęła stawać na nogi – trzymając się mebli lub łapiąc silną rączką za uchwyt szuflady, która wysuwała się i z hukiem spadała na podłogę – Adam wymijał ją jak sprawny, wygimnastykowany sportowiec. Potrafił odsunąć się tak szybko i płynnie, że nie dotknął jej choćby mimochodem. Pewnego wieczoru Myszka rozbiła sobie nos, gdyż jej wyciągnięta rączka trafiła w pustkę, zamiast chwycić jego nogę, która przed sekundą była tuż obok. Gdy Ewa tuliła córkę i przykładała lód, by zatamować krwotok, Adama już nie było w kuchni.

Odtąd ich spotkania stały się jeszcze rzadsze. Jakby Adam wystraszył się, że dziecko nie wyczuje tego, że on go nie chce. Nie chce jego widoku, dotyku, nie chce słyszeć brzmienia jego głosu. Czasem, leżąc w salonie na kanapie – tej niegdyś w kolorze herbacianej róży, dziś poplamionej kawą, sosami, winem i brudnymi rączkami Myszki – Ewa widziała cień Adama przesuwający się błyskawicznie przez hol. Zmierzał do gabinetu, który stał się jego twierdzą, lub szedł do wyjściowych drzwi. Powoli przestała zwracać uwagę na to, czy mówi “dzień dobry” i “do widzenia”; prawdopodobnie mówił, był przecież dobrze wychowany, ale głośno puszczone radio lub telewizor zagłuszały jego głos. Radio zagłuszało też posapywanie Myszki, która bawiąc się, wydawała nieartykułowane dźwięki. Niekiedy rozczulały one Ewę, a czasem doprowadzały do pasji (Ewa już wiedziała, że ceną za nieodrzucenie Myszki są niekontrolowane wybuchy uczucia do córki – miłości lub gniewu).

Co tydzień na blacie stołu w kuchni leżały pieniądze. Kładł je tam Adam, zawsze w ilości przekraczającej ich potrzeby. Zatem gdy w kolejnym tygodniu, w określonym dniu pieniądze nie pojawiły się, Ewa przez chwilę była zdziwiona. Nazajutrz zepsuł się kran w łazience – oczywiście zepsuła go Myszka – i Ewa nadaremnie przeszukiwała stare kalendarze z telefonami. Figurował tam wprawdzie hydraulik, lecz dawno zmienił adres. Książka telefoniczna zdematerializowała się tak, jak zawsze znikają potrzebne przedmioty. Być może zamknął ją u siebie Adam. A woda z kranu ciekła coraz bardziej.

Ewa, zdeterminowana, zatelefonowała do firmy męża. Nie przedstawiła się, a równocześnie nie pomyślała, że po paru latach sekretarka mogła się zmienić lub zapomnieć jej głos.

– Prezes wyjechał w sprawach prywatnych. Wziął kilka dni urlopu. Czy coś przekazać? Pani była umówiona? – pytał melodyjny, bezosobowy alt.