Выбрать главу

– Ten uśmiech… – szepnęła Anna. – Zauważyłaś, że w ich uśmiechu jest porażająca dawka ufności? Większej niż u zwykłych dzieci. Ona nie znika z wiekiem, zobaczysz. Nasila się. Moje jedyne zmartwienie to ufność Elżbiety wobec wszystkich ludzi, choć tak niewielu na tę ufność zasługuje. A czego ty się boisz? Co cię martwi?

– Przyszłość – odparła krótko Ewa.

– Przyszłość – pokiwała głową Anna. – Tak. Rozumiem cię lepiej, niż myślisz.

– Nie – powiedziała Ewa. – Masz drugie dziecko, prawda? Syna? I on kiedyś zaopiekuje się siostrą.

– Nie mam prawa go tym obarczać. Zrujnowałabym mu życie – szepnęła Anna.

– Ale twoja Elżbieta jest prawie bliska normalności! – zawołała Ewa.

– Bliska? – uśmiechnęła się blado Anna. – Sześćdziesiąt punktów w testach na IQ, połowa średniej. Tak, można to nazwać “blisko”. U Myszki pewnie jest…

– Nie robiłam jej testów – przecięła sucho Ewa. – To nic nie da, że dowiem się, ile ma punktów. Trzydzieści? Trzydzieści pięć i pół? Te punkty niewiele mówią o człowieku. I w małym stopniu rzutują na przyszłość.

– Tak – przyznała Anna.

– Jaka będzie między nimi różnica za kilkanaście lat, jeśli twoja Elżbieta nauczy się wyplatać koszyki, a dla Myszki będzie to nieosiągalną sztuką? – spytała brutalnie Ewa. – Skoro brat się nią nie zajmie, to kto?

– Opieka społeczna – szepnęła Anna. – Ale Elżbieta nie nauczyła się wyplatać koszyków. Maluje różne wzory na zabawkach i na szkle. Ma wspaniałą plastyczną wyobraźnię.

– Nie wiem, jaką Myszka ma wyobraźnię – stwierdziła rzeczowo Ewa. – Może dużą. Może jej w ogóle nie ma. Nie znam jej wewnętrznego świata, choć wiem, że istnieje. Nie wiem, co dzieje się w tym świecie. Ale jeśli twój syn nie zajmie się kiedyś twoją córką, to różnica tych dwudziestu lub trzydziestu punktów w testach na IQ niewiele zmieni w jej przyszłości.

– Tak – powiedziała Anna.

Zapadło milczenie^ jakby obie spojrzały w tę samą przyszłość.

Myszka patrzyła na nie uważnie, zaciskając usta. Zawsze zamykała usta, gdy myślała. Mama martwiła się o nią, to było pewne. Mama sądziła, że kiedyś, nie wiadomo kiedy, Myszka zostanie sama. A przecież to nie była prawda…

– Maa… ooog…,,- powiedziała i nie dokończyła zdania. Chciała powiedzieć mamie, że zawsze czeka na nią Ogród, lecz nagle pomyślała, że być może Ogród ma zostać tajemnicą. Nie zastanawiała się nad tym, ale przecież Ogród ukazywał się tylko jej, już-nawet kota nie wpuszczał, i zapewne nie wpuściłby mamy. Może nie należało o nim mówić?

– Coś ci opowiem – zaczęła Anna. – Widziałam kiedyś w telewizji film: Dzieci Gai. Znasz?

Ewa pokręciła głową. W telewizji oglądała wyłącznie seriale i teleturnieje. “Strasznie zgłupiałam”, pomyślała, ale zaraz sama wytłumaczyła się przed sobą: “Od rana do nocy i od nocy do świtu uczestniczę w najbardziej dramatycznym serialu świata i odpowiadam na najtrudniejsze pytania w najtrudniejszym teleturnieju. Potem chcę już tylko odpocząć…”

– Dzieci Gai… – ciągnęła Anna. – To był angielski dokument o ludziach ułomnych. Był tam człowiek z ogromną głową, osadzoną na skarlałym ciele, który całe życie spędza na wózku inwalidzkim. Mężczyzna z wrodzoną łamliwością kości, wtłoczony raz na zawsze w gipsowy gorset, nawet głowę podtrzymywał mu specjalny stelaż. Młoda kobieta, ofiara thalidomidu, pozbawiona od urodzenia rąk i nóg. I ta kobieta powiedziała, iż niewiele różni ją od Wenus z Milo!, że chciałaby, żeby dostrzegli to inni! Pytała, dlaczego brak rąk u Wenus z Milo dowodzi urody, a u niej jest traktowany jako kalectwo? Ta kobieta malowała wspaniałe obrazy, trzymając pędzel w ustach. A kruchy, skarlały człowiek w gipsie wyznał, że przez każdą chwilę swego życia walczy o to, by nic sobie nie złamać i bezpiecznie przetrwać kolejny dzień, że każda, z mozołem wywalczona chwila jest czymś wspaniałym i ciekawym. Mężczyzna na wózku oświadczył, że świat jest fascynujący, że uwielbia jego odkrywanie. Wszyscy, każde z osobna, wyznali, że kochają życie w każdej godzinie, minucie, sekundzie. I nawet dla tej jednej sekundy chcą żyć… Dałaś Myszce osiem lat życia. Może kiedyś, gdy ciebie zabraknie i zamkną ją w zakładzie, nie będzie tkwić tam pusta i samotna. Będzie wypełniona obrazami świata, miłością do ludzi, których znała, pamięcią o tym, jak miękkie i puszyste jest futerko kota i jaki zapach ma kwiat na wiosnę. Będzie miała do czego tęsknić. Tęsknota to także forma życia…

Spojrzały na siebie z nagłym zrozumieniem, a potem obie przeniosły wzrok na Myszkę. Dziewczynka głaskała kota i uśmiechała się do nich ufnie. Nagle wyciągnęła rączkę do Anny i powiedziała, postanawiając powierzyć tej kobiecie swoją tajemnicę:

– Maa oog…

Anna pokiwała głową.

– Wiesz, co ona mówi? – spytała szeptem. Ewa pokręciła głową.

– Czasem mi się wydaje, że wiem, a niekiedy myślę, że ona mówi o wiele więcej, niż przypuszczam, tylko ja lego nie rozumiem. Czy ty zawsze rozumiesz Elżbietę?

Anna pokręciła głową.

– Nie. Elżbietka opowiada mi, że kolory, którymi maluje, śpiewają. I że ona zawsze wie, co którym ma pomalować. Bo ten kolor jej to mówi. Śpiewem. Niekiedy Elżbietka wydaje dziwne dźwięki i wtedy mam wrażenie, że ona śpiewa, choć tego nie słyszę… – Anna urwała, robiąc rękami jakiś dziwny gest, jakby chciała wyjąć coś z wnętrza własnego ciała i pokazać Ewie: – Ona śpiewa w środku, wewnątrz siebie.

– Bo w nich jest coś bardzo dziwnego, właśnie tam, w środku… – szepnęła Ewa. – Żaden podręcznik, żaden lekarz, żaden najwybitniejszy specjalista od DS nie powie mi, co jest we wnętrzu mojej córki. Ale ja i tak wiem: tam jest motyl, którego nigdy nie zobaczę. Czy już rozumiesz, dlaczego nie żałuję swojej decyzji?

Anna kiwnęła głową, ale Ewa dokończyła:

– Pielęgnuję tego motyla, ale to trudne pielęgnować coś, co tylko przeczuwasz, że jest.

– Idź zatem do szpitala i powiedz to obcej kobiecie, która urodzi takie dziecko jak twoje i będzie w szoku. Jesteś jej to winna – powiedziała Anna, lecz Ewa pokręciła głową.

– Nie mogę. Ty możesz, bo pokażesz im zdjęcie Elżbietki i one uwierzą, że można ujść nachalnej ludzkiej ciekawości i zapobiec odrzuceniu ich dziecka przez świat. A ja musiałabym pokazać im Myszkę. Wtedy one uciekną przed swoim dzieckiem i już nigdy nie zechcą go zobaczyć…

Zamilkły. Myszka patrzyła na nie i mruczała coś, co mogłoby przypominać melodię – pod warunkiem, że którakolwiek z nich znałaby Mahlera. Ale obie go nie znały.

– Anno, dobrze mi zrobiła ta rozmowa, ale już idź. Myszka się niecierpliwi… Patrz, zaczyna się kiwać, coś mruczy…

Myszka rzeczywiście kiwała się, gdyż myślała już tylko o tym, że chciałaby szybko zjeść obiad i pójść na strych.

Trwał dzień siódmy.

Dzień siódmy: kobieta i mężczyzna

Gdy rozsuwały się kolejne zasłony – miękkie, zróżnicowane w odcieniach czerni, przypominające pajęczyny, choć gęściejsze – Myszka zastanowiła się, czy także Ogród nie jest taką zasłoną, tyle że barwną. Taką jak kurtyna w wesołym miasteczku.

Wesołe miasteczko przyjechało na duży plac koło ich osiedla i rozstawiło tam karuzele, strzelnice i namioty z tajemniczą zawartością. Obok miasteczka pojawiły się budki ze słodkomdłą cukrową watą, chrupiącym popcornem, balonową gumą do żucia, coca-colą i wafelkami oblanymi lepką od lipcowego słońca czekoladą.

Z wesołego miasteczka już z daleka niosła się wesoła muzyka i radosne okrzyki dzieci, więc Ewie nie udało się wymigać od próśb Myszki, choć bała się tej wyprawy. A jednak było mniej strasznie, niż sądziła. Bardziej od Myszki uwagę zwiedzających przyciągały kobiety o dwóch głowach lub z brodą, karlice i karły, Wróżka z Jedynie Prawdziwymi Horoskopami, potężne diabelskie koło, salon krzywych luster, strzelnica z błyszczącą panią z plastiku, z której – kiedy nabój z karabinu trafiał w biust – opadało skąpe ubranie.

Myszka z zachwytem zwiedziła prawie wszystko, poza salonem krzywych luster, gdzie mama nie chciała z nią wejść. Mama już dawno usunęła z domu większość luster; pozostawiła tylko to w łazience, w którym dziewczynka widziała jedynie czubek głowy. Mama nie lubiła, gdy Myszka patrzyła w lustro; Myszka też tego nie lubiła. Przejrzała się w lustrze tylko raz – zanim mama zdjęła je ze ściany – i wystraszyła się. Pokazując palcem na swoje odbicie, potrząsała głową, powtarzając z niepokojeni:

– Neee… neee…

Ewa odniosła wrażenie, że jej córka wzięła swoje lustrzane odbicie za kogoś obcego, kogo nie chciała oglądać.

Mimo nalegań Myszki nie wsiadły też na karuzelę, której siodełka wirowały w szalonym pędzie, a pasażerowie wydawali z siebie podekscytowane piski. Tym razem Ewa obawiała się “małego nieszczęścia”, gdyby córka się wystraszyła. Za to pozwoliła jej pojeździć na drewnianych konikach, które spokojnie bujały się w górę i w dół, łagodnie, bezpiecznie, jednostajnie. I tylko dwoje dzieci pokazywało Myszkę palcami, gdyż reszta zajęta była jazdą.