– Ceeeek… – odparła ufnie Myszka.
– Na co czekasz? – zdziwiła się Ewa.
– Wuuuuka…
Ewa zagryzła wargi. Wróżka z baśni o Kopciuszku była również jej obsesją. Czasem, gdy zasypiała, wyobrażała sobie, na granicy jawy i snu, że to zła wróżka zamieniła jej dziecko. Już w szpitalu miała dziecinną nadzieję, że ktoś nagle wejdzie i powie:
– Droga pani, pomyliliśmy się, to nie jest pani córka!
Tamto prawdziwe dziecko miało być śliczne, jasnowłose, z dużymi oczami, z pełnymi ustami rozchylającymi się w uśmiechu. Mała, śliczna Barbie. Zła wróżka dała to piękne dziecko komuś innemu…
– …a mnie dała poczwarkę – powiedziała Ewa głośno w dniu, w którym bolała ją głowa, dotkliwie odczuwała obcość Adama, martwe przedmioty stawały jej na drodze, boleśnie szturchając, gdy przechodziła, Myszka zaś zachowywała się wyjątkowo nieznośnie. I choć tylko raz się zdarzyło, że Ewa nazwała córkę “poczwarką”, jednak wciąż dźwięczało jej w uszach to straszne słowo – i nagle, gdy to sobie uświadomiła, rzuciła się na Myszkę z niekontrolowaną gwałtownością, tuląc ją do siebie tak, że dziewczynka była bardziej wystraszona niż szczęśliwa. Instynktownie wyczuwała, że w ogromie matczynej miłości przeważają rozpacz i poczucie beznadziei, a brakuje radości. Mama nie uśmiechała się tak często, jak panie z telewizora. Mama nie tańczyła i nie śpiewała, jak panie z reklamy. Mama nie rozmawiała, z zaraźliwą energią, z innymi kobietami w sklepie czy na ulicy. Mama była inna. Inność mamy Myszka instynktownie kojarzyła z własną odrębnością.
A teraz Ewa stała w jasnej, pogodnej kuchni i pytała z niepokojem:
– Co ma zrobić wróżka?
Myszka bezradnie wzruszyła ramionami, a potem pokazała na siebie palcem. Stała tak chwilę, aby nagle wyrzucić rączki w górę i niezgrabnie podskoczyć. Ewa po części zrozumiała: wróżka miała przemienić Myszkę w lekką, tańczącą dziewczynkę z balu u królewicza. Nie pojęła jednak całej prawdy: Myszka chciała, by ta przemiana dotyczyła jej już na zawsze. Chciała tańczyć zawsze. Myszka wierzyła, że taniec to także wyraz miłości do wszystkiego, co się kocha. A kochać można było prawie wszystko: mamę, dom, uciekającego tatę, motyle nad trawnikiem i miękkość trawy, starą lalkę z wyrwanymi włosami, pluszowego misia bez nogi, podartą książkę (Myszka darła książki wyłącznie z miłości).
– Więc co ma zrobić wróżka? – powtórzyła Ewa drżącym głosem, a gdy Myszka znów podskoczyła niezgrabnie i wzniosła ręce w górę, Ewa odparła: – Wróżka tego nie umie… Wróżki umieją jedynie przemieniać zwykłych ludzi, takich jak my wszyscy, w kogoś tak niezwykłego jak ty – dodała w przypływie natchnienia.
– Nee cee – powiedziała Myszka i w tej samej chwili spadł na nią dodatkowy ciężar, oprócz tej trochę oswojonej już ociężałości własnego ciała: ze słów mamy pojęła, że żadna wróżka nie da jej tego, na co czeka.
I Myszka przestała czekać na wróżkę. Lecz właśnie wtedy wróżka przyszła we śnie. Powiedziała, że wszystko, na co Myszka czeka, jest na górze. Ale musiały minąć dwa lata, zanim Myszka dowiedziała się, gdzie jest góra. Bo każda wiedza, nawet najprostsza, przychodziła do Myszki z opóźnieniem i z wyraźną niechęcią.
Dzień pierwszy: strych
Choć Ewa od kilku lat nie czytała głośno Księgi, Pan wciąż od nowa stwarzał swoje światy. Co dzień stawała się światłość, ‘noc oddzielała się od dnia, a światłość uczyła się rozszczepiać na siedem kolorów tęczy.
Stwarzając, Pan zawsze rozglądał się za swymi Darami, za dziećmi rozrzuconymi po różnych światach, i przywoływał niektóre z nich z powrotem, by dać im lekkość motyla i umiejętność tańca. Pan wiedział, że taniec to radość życia, radość świata, radość z własnego ciała – i obdarzył je tęsknotą za nim. Tęsknotą za tym, co niemożliwe. Po to, by zarażały nią ludzi.
– TO JEST DOBRE – mówił Pan huczącym, potężnym głosem, patrząc, jak Jego dzieci tańczą.
Myszka siedziała na podłodze w holu i sapiąc z wysiłku, usiłowała zawiązać sznurówki w bucikach. Mama powiedziała, że to konieczne, że ośmioletnia dziewczynka musi to umieć. I że to łatwe. Tymczasem to było trudne. Myszka posapywała jak mała lokomotywa, a z półuchylonych ust wypełzła jej wąska strużka śliny, którą odruchowo wytarła skrajem rękawa.
“Mama mówiła, żeby chusteczką…”, przypomniała sobie, ale ta myśl zaraz uciekła. Wszystkie myśli uciekały niezwykle szybko, były zwinne, śliskie jak łodyżki traw i nie dawały się zatrzymać. A nawet gdy Myszka którąś schwyciła, to łamały się równie łatwo jak kwiat, na kilka części, z którymi nie było wiadomo co zrobić.
Myśli Myszki powróciły do okropnych, nieposłusznych sznurowadeł. Niestety, niewprawne, niezgrabne palce też nie chciały jej słuchać, w dodatku Myszka znów zapomniała, w którą dziurkę ma sznurówki włożyć. Strużka śliny pociekła na podkoszulek. I wtedy w domu coś zahuczało.
“Radio… nie, telewizor…”, pomyślała Myszka, ale potem z natłoku dźwięków wyłowiła głos taty.
Głos taty był jej mało znany, ale zawsze umiała odróżnić go na przykład od głosu listonosza, który dzwonił do drzwi i już z daleka krzyczał wyraźnie i tubalnie:
– Dziś tylko gazeta! – jakby w pozostałe dni było coś innego.
Tylko tata mówił tak szybko, gładko i ostro, że Myszka kuliła się w sobie, czując, że jej umysł nigdy nie nadąży za jego słowami. Mama mówiła śpiewnie, cicho, powoli i bezboleśnie. Powtarzała każde zdanie tyle razy, ze Myszka nie miała kłopotów ze zrozumieniem. Z tatą było wręcz przeciwnie, zwłaszcza że słyszała go rzadko. Najczęściej przebiegał obok, w milczeniu. Ale teraz głos laty dudnił w całym domu.
– Czy ty tego nie widzisz?! – wołał, a ten głos, wibrując, przenikał przez drzwi i wbijał się w uszy Myszki jak szpilki. – Nie widzisz tych jej ślepków jak u zwierzątka? Nie widzisz, że TO natychmiast widać? że każdy na ulicy ogląda się za wami?
– Nie każdy – zaprzeczyła cicho mama, a jej głos zaśpiewał niewyraźną, niepewną melodyjkę.
Myszka, obdarzona chrapliwym, pozbawionym dźwięczności głosem, była wyczulona na muzykę słów, na ich zróżnicowane brzmienie, na tkwiącą w zdaniach linię melodyczną. Jej mruczenie, które Ewie wydawało się przypadkowymi dźwiękami, naprawdę było śpiewem. Myszka kochała muzykę – tę, która dobiegała czasem z pokoju taty, i tę, którą słyszała w radiu czy w telewizji. Głosy ludzkie brzmiały jej w uszach jak instrumenty, o różnej barwie, ekspresji, harmonii. I właśnie teraz głosy mamy i taty grały dwie różne, dysonansowe melodie.
– Przypatrz się tym zawsze otwartym ustom! Nie możesz jej nauczyć, żeby je zamykała? I te jej ruchy… ta ośliniona broda… Boże! – głos ojca wzniósł się nagle do tonów, które zaczęły wwiercać się w uszy Myszki jak dwa śrubokręty.
“Chusteczka”, przypomniała sobie i wyjęła ją z kieszeni, wycierając usta. Zadowolona, schowała ją ponownie. “Pamiętam”, uśmiechnęła się szeroko. Mama zawsze ją chwaliła, gdy udało się jej coś zapamiętać.
Głos ojca sprawiał ból i Myszka zatkała sobie uszy, ale to nie pomogło. Przenikał przez drzwi i przez dwie małe dłonie.
– Ona nigdy nie zliczy nawet do trzech… Nie nauczy się alfabetu… Nie porozmawia z innym dzieckiem… Nie odpowie na żadne pytanie… Bo to nie jest zwykła, normalna postać downa, ale najcięższa! Nietypowa! Ona nawet nie wypowie swojego nazwiska, i chwała Bogu, bo to jest moje nazwisko. Moje!… Nie, nie poślesz jej do żadnej szkoły. Moja córka nie będzie chodzić do szkoły dla idiotów, a do innej się nie nadaje!
– Przyszło pismo z kuratorium, że wszystkie dzieci… – zaśpiewał wątły głos mamy.
– Ona ma iść do specjalnego zakładu! Są takie. Sprawdzałem. Zakłady dla ciężko upośledzonych. Tam jest jej miejsce. I nie sądź, że ona jest w stanie odróżnić, czy będzie tu, czy tam! – głos ojca zawisł w powietrzu, wyostrzony jak kredka, którą mama dawała jej do ręki, lecz którą Myszka umiała tylko przedrzeć kartkę papieru, naciskając zbyt mocno. Rzadko udawało się narysować choćby pokrzywioną linię, przebiegającą przez kartkę tak jak tata: szybko, po skosie, najkrótszą drogą.
– Co z tego, że sprawdzałeś? – zanucił w odpowiedzi jeszcze cieńszy głos mamy.
Zapadło milczenie. Milczenie oczekujące, pełne napięcia, które rozpełzło się po całym domu, przeniknęło ciało Myszki i nie było żadną ulgą po huczących dźwiękach głosu taty. Głos taty przypominał barwą instrument, którego nazwy nie znała: puzon. A czasem trąbkę. Mama śpiewała jak skrzypce lub flet.
– Czy chcesz do końca życia widzieć te współczujące spojrzenia? Nie możemy mieć szansy na normalne życie? Co wolisz? – głos ojca zawibrował jak ostry, niedobry wiatr przed burzą, gwałtownie zmieniający kierunek – i zamilkł.