Выбрать главу

Orzeł – mamy sześcioro dzieci

Reszka – kupujemy kota

Wypadł orzeł, czas nam miło zleci

Bo szykuje się przyjemna robota…

Nie wiedziała, co powiedzieć. Nie mogła zebrać myśli.

– Michael, chcę cię o coś zapytać.

– Tak? – Zatrzymali się oboje.

– Kiedy przyszedłeś pierwszy raz… Z naszym zaciemnieniem było wszystko w porządku, prawda?

– Tak.

– Tak myślałam. A potem opowiadałeś mi te banialuki o stopach policjantów.

– Przyznaję się do winy.

– Na domiar wszystkiego, nie powiedziałeś mi, że do piwa nie daje się cukru.

– Ano, nie powiedziałem.

– To dlaczego miałabym za kogoś takiego wyjść za mąż? Myśląc nad odpowiedzią, wziął ją pod rękę.

– Przecież gdybym stanął przed domem i powiedział: „Chciałem tylko zwrócić pani uwagę, że wasze zaciemnienie nie budzi najmniejszych zastrzeżeń, a przy okazji, jeśli pani spojrzy na moje stopy, to zobaczy pani, że są na swoim miejscu”, ani byś na mnie spojrzała.

– Być może. Objął ją.

– Jeszcze cię o coś spytam, skoro już rozmawiamy o różnych rzeczach.

Przysunął twarz, jakby chciał ją pocałować, ale była uparta. Chciała mu zadać jedno z pytań z dzieciństwa, gdyż uważała, że powinny wszystkie zostać rozstrzygnięte zanim wejdzie w dorosłe życie.

– Dlaczego norka odznacza się patologiczną żywotnością?

– Czy to kolejna zagadka?

– Nie. Chcę wiedzieć.

– Dlaczego norka odznacza się patologiczną żywotnością? Nikt mi nigdy nie zadał tak dziwnego pytania. – Szli dalej. Michael uznał, że Jean na razie nie chce, żeby ją pocałował.

– Norki to wredne, paskudne stworzenia – oświadczył, nie do końca zadowolony ze swej odpowiedzi.

– I dlatego są patologicznie żywotne?

– Przypuszczalnie. Wredne, paskudne stworzonka zwykle bardziej zajadle walczą o życie niż duże puchate stworzenia.

– Aha. – Niezupełnie takiej odpowiedzi się spodziewała. Miała nadzieję na coś bardziej konkretnego. Ale dobre i to. Szli dalej. Spoglądając na niebo, wysokie i pogodne, tu i ówdzie upstrzone samotnymi wieczornymi chmurkami, powiedziała:

– No to kiedy się pobieramy?

Uśmiechnął się, skinął głową i cicho zanucił melodię. Musi być słuszne kochać Michaela. A jeśli nie jest słuszne, to jest jej obowiązkiem. Nawet jeśli go nie kocha, ma obowiązek za niego wyjść. Ale przecież go kocha i jest słuszne, że go kocha. Michael – to właściwa odpowiedź, niezależnie od tego, jakie jest pytanie.

Nie miała wcześniej zbyt wielu konkurentów do ręki, ale nie przejmowała się. Konkurent to tak głupie słowo, że mężczyźni, którzy idą w konkury też muszą być głupi. To, co ojciec miał do powiedzenia na temat konkurencji, nie nastrajało zbyt optymistycznie.

Wszystkich mężczyzn, jakich znała, podzieliła sobie w głowie na konkurentów i mężów. Leslie i Tommy Prosser byli chyba dobrzy jako konkurenci, ale mogłoby być błędem, wyjść za nich za mąż. Byli trochę nieokrzesani, a na ich zdaniu o świecie nie można polegać. Z kolei ojciec i Michael byli przypuszczalnie dobrzy w roli mężów; nie bujali w obłokach. Właśnie, tak też można na to spojrzeć: mężczyźni albo bujają w obłokach, albo stąpają twardo po ziemi. Gdy się poznali, Michael zwrócił jej uwagę na swe stopy. Były poprzestawiane, ale stały twardo na ziemi.

Nowe kryterium nie spowodowało żadnego przegrupowania pośród znanych jej mężczyzn. Nagle wyobraziła sobie, że się całuje z Tommym Prosserem i na myśl o jego wąsach przebiegł ją dreszcz: spróbowała kiedyś ze szczoteczką do zębów, co potwierdziło jej najgorsze obawy. Michael był najwyższy z nich wszystkich i rysowała się przed nim perspektywa awansu, zwrot, który jej matka zawsze wymawiała z dużych liter. Jean musiała przyznać, że pod przepastnym płaszczem był niezbyt elegancki, lecz po wojnie ona go ubierze jak trzeba. Taka jest przecież rola kobiety w małżeństwie. Uchronić męża od niedociągnięć. Tak, pomyślała z uśmiechem, przy mnie będzie mógł iść z każdym w konkury.

I o to chyba chodzi. Jeśli to nie miłość, na czym więc miałaby ona polegać? A czy on ją kocha? Oczywiście. Zawsze to powtarzał, gdy się całowali na dobranoc. Ojciec powiedział, że policjantowi można zaufać.

Był jeden temat, który zawsze wkurzał Michaela: Tommy Prosser. Może to jej wina. Rzeczywiście sporo o nim mówiła, ale przecież to chyba normalne. Siedziała cały dzień w domu; Tommy czasem się kręcił w pobliżu; no i kiedy Michael po nią przychodził i pytał, co robiła, nie mogła przecież bez końca opowiadać o czyszczeniu pieca i wieszaniu prania. Wobec czego Jean powtarzała Michaelowi, co jej powiedział Tommy Prosser. Kiedyś go spytała, czy wie, co to jest kanapka Alarm Odwołany.

– Ciągle mnie pytasz o kanapki – powiedział Michael. – Kogo obchodzą kanapki?

– Ta jest z liśćmi dmuchawca.

– Musi być obrzydliwa.

– Niezbyt przyjemna w smaku.

– Jest śliski, tego u niego nie lubię. Nie patrzy w oczy. Zawsze odwraca głowę. Lubię ludzi, którzy patrzą w oczy.

– Jest niższy od ciebie.

– Co ma piernik od wiatraka?

– No, może nie patrzy ci w oczy, bo jest niższy.

– To nie ma nic do rzeczy.

No cóż. Chyba dobrze zrobiła, nie mówiąc Michaelowi, że Prossera odsunęli od lotów, chociaż przed mężem nie powinno się mieć żadnych tajemnic. Nie powiedziała mu też, że Prossera nazywali Wstań-Słońce.

Prosser nie wkurzał się, gdy mówiła o Michaelu, choć nie zawsze podzielał jej entuzjazm.

– Nada ci się – brzmiała jego typowa odpowiedź.

– Ale naprawdę myślisz, że to dobry pomysł, prawda, Tommy?

– Niezgorszy. Jedno ci powiem, on robi dobry interes.

– A ty jesteś żonaty? Szczęśliwie?

– Za mało bywam w domu, żeby wiedzieć, czy szczęśliwie.

– Pewnie masz rację. Ale lubisz Michaela?

– Nada ci się. To nie ja za niego wychodzę.

– Jest wysoki, prawda?

– Starczy.

– Ale, twoim zdaniem, będzie z niego wspaniały mąż?

– Raz się człowiek musi sparzyć. Staraj się tylko nie sparzyć dwa razy. – Właściwie nie zrozumiała tej uwagi, ale, tak czy owak, ją zezłościła.

***

Pani Barret, jedna ze żwawszych, bardziej nowoczesnych gospodyń we wsi, zaszła do Jean, gdy nikogo nie było w domu i wręczyła jej paczuszkę.

– Mnie to już niepotrzebne, moja droga – to wszystko, co powiedziała.

Leżąc później w łóżku, Jean rozpakowała oprawny w bordowe płótno poradnik dla młodych par. Z przodu była lista wcześniejszych prac autorki. Napisała „Florę epoki kredowej” (w dwóch częściach), „Pradawne rośliny”, „Studium życia roślinnego”, „Dziennik japoński”, sztukę w trzech aktach, zatytułowaną „Nasze strusie” i kilkanaście książek z dziedziny seksuologii. Jedna z nich miała tytuł „Pierwszych pięć tysięcy”. Pierwszych pięć tysięcy czego?

Jean nie była pewna, jak ma czytać książkę i czy w ogóle powinna. Czy nie lepiej dowiedzieć się takich rzeczy od Michaela? Przecież na pewno większość z tego wie. A może nie? Nie rozmawiali na te tematy. Mężczyźni mieli się na tym znać, a kobietom miało być wszystko jedno, skąd się znają. Jean było wszystko jedno; to głupie przejmować się wcześniejszym życiem Michaela. Zresztą zdawało się takie odległe – wszystko działo się przed wojną. Słowo „prostytutka” zakradło się jej do głowy jak wampir przez ścianę. Mężczyźni chodzą do prostytutek, by nasycić swe zwierzęce żądze, a potem się żenią – tak się to przecież odbywa. Czy trzeba jeździć w tym celu do Londynu? Pewnie tak. Jak sobie wyobrażała, większość nieprzyjemnych rzeczy związanych z seksem dzieje się w Londynie.