Выбрать главу

– Sami ją sobie uzupełnijcie. Milczenie.

– Co? – spytał w końcu Blake. Reacher uśmiechnął się do niego słodko.

– Pomyśl o strategii – poradził mu. – Być może zdołacie mnie zamknąć za Lamarr, ale nigdy nie uda się wam przyczepić mi morderstw kobiet, ponieważ moja prawniczka ma wasz raport dowodzący, że nie ma takiej możliwości. I co zrobicie?

– Nic ci do tego – powiedział Blake. – Siedzisz tak czy inaczej.

– No to teraz pomyśl o przyszłości. Oznajmiliście całemu światu, że to nie ja, zapieracie się wszystkimi czterema łapami, że nie Lamarr, więc musicie szukać mordercy, nie? Nie możecie przestać, bo ludzie natychmiast zaczęliby się zastanawiać, dlaczego przestaliście. To teraz wyobraź sobie te nagłówki: „Elitarna jednostka FBI zawodzi… już dziesiąty rok”. Będziecie musieli łykać to gówno z uprzejmym uśmiechem. Będziecie musieli trzymać na miejscu strażników. Będziecie musieli pracować dwadzieścia cztery godziny na dobę, angażować kolejnych ludzi, wkładać w to coraz więcej wysiłku i środków budżetowych, i tak rok po roku, rok po roku. Żeby znaleźć sprawcę. Macie na to ochotę?

Odpowiedziała mu cisza.

– Nie, nie macie ochoty – powiedział pewnie Reacher. – Na to nie pójdziecie, a nie idąc na to, przyznajecie, że znacie prawdę. Lamarr nie żyje, śledztwo zamknięte, nie ja jestem mordercą, więc to musi być ona. Macie, panowie, przed sobą trudny wybór: wszystko albo nic. Pora podjąć decyzję. Jeśli nie przyznacie, że to Lamarr, będziecie marnowali środki do końca świata, udając, że szukacie faceta, który nie istnieje, o czym wiecie. A jeśli przyznacie, że to Lamarr, to nie możecie mnie zamknąć, bo w tych okolicznościach moje postępowanie jest całkowicie usprawiedliwione.

Nikt się nie odezwał.

– No więc pieprzcie się – powiedział Reacher. Milczenie. Przerwał je Reacher.

– I co teraz? – spytał.

Minęła długa chwila, ale Blake i Deerfield w końcu doszli do siebie.

– Jesteśmy FBI – powiedział Deerfield. – Możemy poważnie utrudnić ci życie.

Reacher potrząsnął głową.

– Moje życie jest już wystarczająco trudne. Nawet wy, chłopcy, nie zdołacie go utrudnić. Dlatego proponuję, żeby skończyć z pogróżkami. I tak nie mam zamiaru nic nikomu powiedzieć.

– Naprawdę? Reacher skinął głową.

– Nie mam wyboru, prawda? Jeśli coś powiem, świat zawali się Ricie na głowę. Jest jedynym żyjącym świadkiem. Zamęczą ją na śmierć: prokuratorzy, policja, gazety, telewizja. Wyciągną wszystkie obrzydliwe szczegóły tego, jak została zgwałcona, jak znaleziono ją nagą w wannie wypełnionej farbą. Spotkałaby ją straszna krzywda. A ja nie chcę, żeby spotkała ją krzywda.

Odpowiedziała mu cisza.

– Dlatego wasza tajemnica jest bezpieczna – zakończył Reacher.

Blake wbił wzrok w blat stołu. Skinął głową.

– W porządku – powiedział w końcu. – Na to mogę się zgodzić.

– Ale będziemy cię wciąż obserwować – nie wytrzymał Deerfield. – Przez cały czas. Nie zapomnij o tym.

Reacher uśmiechnął się po raz kolejny.

– Tylko uważajcie, żebym was na tym nie złapał. Wiecie, że powinniście uważać, bo pamiętacie, co się stało z Petrosjanem. Nie zapominajcie o tym, panowie. Dobrze?

*

I tak to się skończyło. Remis, ostrożny rozejm. Nikt nie miał nic więcej do powiedzenia. Reacher wstał, obszedł stół i opuścił pokój. Znalazł windę, zjechał nią na poziom ulicy. Nikt za nim nie poszedł. Znalazł podwójne drzwi z podrapanej dębiny. Otworzył je, wyszedł na chłodną i opustoszałą późną nocą anonimową ulicę Portland. Zatrzymał się przy krawężniku. Nie patrzył na nic w szczególności.

– Cześć, Reacher – powiedziała Harper.

Stała za nim, w cieniu jednej z kolumn znajdujących się po bokach wejścia do budynku. Odwrócił się, zobaczył plamę jej włosów i pasmo bieli, część koszuli widoczną w rozcięciu marynarki.

– Cześć – odparł. – U ciebie wszystko w porządku? Harper podeszła do niego.

– Nic mi nie będzie. Mam zamiar poprosić o przeniesienie. Może nawet tutaj? Podoba mi się tu.

– Pozwolą ci? Skinęła głową.

– Jasne, że pozwolą. Nie zamierzają huśtać łodzią, nie teraz, gdy trwają przesłuchania budżetowe. Załatwią sprawę tak cichutko, jak jeszcze żadnej nie załatwili.

– Nie było żadnej sprawy – powiedział Reacher. – Tak to ustaliliśmy tam, na górze.

– Więc masz z nimi spokój?

– Miałem spokój i mam spokój.

– Poparłam cię – powiedziała Harper. – I do diabła z konsekwencjami.

Reacher skinął głową.

– Wiedziałem, że mnie poprzesz. Powinno być więcej takich jak ty.

– Weź to. – Harper podała mu kawałek lichego papieru: kupon podróżny wystawiony przez biuro w Quantico. – Będziesz miał za co wrócić do Nowego Jorku.

– A ty?

– Powiem, że gdzieś mi zginął. Przyślą drugi.

Harper podeszła jeszcze o krok bliżej. Pocałowała go w policzek. Odsunęła się, odeszła. Miała swoje sprawy.

– Powodzenia – pożegnała Reachera.

– Nawzajem.

Poszedł na lotnisko: dwadzieścia kilometrów poboczem dróg zbudowanych dla samochodów. Zajęło mu to trzy godziny. Wymienił kupon FBI na bilet i odczekał godzinę, do pierwszego połączenia. Spał cztery godziny w powietrzu, trzy według stref czasowych. Wylądował na La Guardii o pierwszej po południu.

Resztę drobnych zużył na autobus, który dowiózł go do metra, a metro na Manhattan. Wysiadł przy Canal Street, poszedł Wall Street na południe. W holu budynku, w którym mieściła się kancelaria Jodie, znalazł się parę minut po drugiej, niesiony falą tłumu powracających z lunchu pracowników. W sali recepcyjnej firmy nikogo nie było. Nikt nie stał za ladą. Wszedł do środka przez szeroko otwarte drzwi, poszedł korytarzem o ścianach udekorowanych stojącymi na dębowych półkach prawniczymi tomami. Biura po lewej i po prawej były puste. Na biurkach piętrzyły się papiery, na oparciach krzeseł wisiały marynarki. Ani śladu ludzi.

Podszedł do zamkniętych podwójnych drzwi, usłyszał stłumiony szmer toczących się po ich drugiej stronie rozmów, brzęk szkła uderzającego o szkło. I śmiech. Otworzył drzwi po prawej, hałas uderzył go jak cios. Zobaczył salę konferencyjną pełną ludzi: czarne garnitury, śnieżnobiałe koszule, szelki, stonowane krawaty, surowe ciemne suknie, czarne nylony. Była tam ściana oślepiających okien i długi stół, przykryty białym obrusem, a na stole szeregi kryształowych kieliszków oraz setki butelek szampana. Dwaj barmani leli pienisty złoty płyn najszybciej, jak potrafili. Ludzie pili z kieliszków i unosili je w toastach. Za Jodie.

Poruszała się w tłumie, przyciągając ich do siebie jak magnes. Gdziekolwiek się pojawiła, podchodzili i formowali wokół niej krąg. Kręgi, niewielkie, promieniujące ekscytacją, rozpadały się i formowały od nowa, a ona znajdowała się w centrum każdego z nich. Obracała się to w lewo, to w prawo, uśmiechała się, trącała swym kieliszkiem inne kieliszki, a potem przesuwała się w przypadkowym kierunku, jak kulka elektronicznego bilardu, prowokując nowe wyrazy uznania. Dostrzegła stojącego w drzwiach Reachera w tej samej chwili, w której dostrzegł on samego siebie, odbitego w lustrze wiszącym na ścianie nad rysunkiem Renoira. Był nieogolony, ubrany w wygniecioną koszulę khaki, ozdobioną nieregularnymi zaciekami zieleni. Ona miała na sobie suknię za tysiąc dolarów, przed chwilą wyjętą z szafy. Setka twarzy odwróciła się wraz z jej twarzą, zapadła martwa cisza. Jodie wahała się przez krótką, niemal niezauważalną chwilę, jakby podejmowała decyzję, a potem przedarła się przez tłum i zarzuciła mu na szyję ręce, z których jedna trzymała kieliszek szampana.