Выбрать главу

Blake przestąpił z nogi na nogę.

– Jest tu jakieś miejsce, gdzie moglibyśmy pogadać? Zjeść śniadanie?

– O wpół do piątej? – odpowiedział pytaniem Reacher. – Nie, tutaj nie.

– Może porozmawiamy w samochodzie? – zaproponowała Lamarr.

– Nie.

Impas. Lamarr patrzyła w bok, Blake przestępował z nogi na nogę.

– Wejdźcie – powtórzył Reacher. – Właśnie zaparzyłem kawę.

Obrócił się, poszedł do kuchni. Wyjął z szafki jeszcze dwa kubki. Opłukał je z kurzu pod zlewem. Podłoga zaskrzypiała; Blake wszedł pierwszy, dopiero potem usłyszał lżejsze kroki Lamarr. Stuknęły zamykane drzwi.

– Może być tylko czarna – rzekł głośno. – Obawiam się, że w tym domu nie ma ani mleka, ani cukru.

– Czarna wystarczy – zapewnił Blake. Stał w drzwiach kuchennych. Przekroczył próg i przesunął się w bok, nie chciał wchodzić głębiej, naruszać prywatności. Lamarr zatrzymała się obok niego. Rozglądała się po kuchni, nie kryjąc zainteresowania.

– Ja dziękuję – powiedziała.

– Napij się kawy, Julio. Mamy za sobą długą noc.

Było to coś pomiędzy poleceniem a manifestacją ojcowskiej troski; Reacher spojrzał na Blake’a zaskoczony i napełnił trzy kubki. Wziął swój, oparł się o kuchenny blat. Czekał.

– Musimy porozmawiać – powiedział Blake.

– Kim była trzecia ofiara?

– Nazywała się Lorraine Stanley. Sierżant kwatermistrzostwa.

– Gdzie?

– Służyła gdzieś tam, w Utah. Znaleziono ją zamordowaną w Kalifornii. Dziś rano.

– Ten sam modus operandi? Blake skinął głową.

– Identyczny pod każdym względem.

– Ta sama historia?

Blake skinął głową po raz drugi.

– Skarżyła się na napastowanie, wygrała sprawę, a i tak odeszła z wojska.

– Kiedy?

– Jeśli chodzi o skargę, złożyła ją dwa lata temu. Poszła do cywila rok temu. I tak mamy trzy na trzy. Wierz mi, związki z armią nie są przypadkowe.

Reacher wypił łyk kawy. Wydała mu się słaba, nieświeża, maszynka z pewnością zarośnięta była pokładami minerałów. Zapewne istniał jakiś sposób na jej oczyszczenie.

– Nigdy o niej nie słyszałem – powiedział. – Nigdy nie służyłem w Utah.

Blake znów skinął głową.

– Możemy gdzieś pogadać? – spytał.

– Przecież gadamy, nie?

– A możemy gdzieś usiąść?

Reacher skinął głową, oderwał się od kuchennego blatu, przeprowadził gości do pokoju dziennego. Postawił kubek na niskim stoliku, podniósł zasłony, wpuszczając do środka czerń nocy. Okna wychodziły na zachód, na rzekę; minie dobrych kilka godzin, nim niebo z tej strony zacznie się rozjaśniać.

Trzy sofy, ustawione w podkowę, stały przed kominkiem wypełnionym popiołem z zeszłej zimy; widok wesoło trzaskającego w nim ognia pożegnał ojca Jodie. Blake usiadł twarzą do okna, Reacher naprzeciw niego. Obserwował Lamarr, siadającą przodem do kominka, walczącą z krótką spódnicą. Jej skóra miała odcień popiołu.

– Obstajemy przy naszym profilu – powiedziała.

– No to gratulacje.

– Jest dokładnie taki jak ty.

– Myślisz, że to prawdopodobne? – spytał Blake.

– Co? – odpowiedział pytaniem Reacher.

– Że chodzi o żołnierza?

– Pytasz mnie, czy żołnierz może być zabójcą? Blake skinął głową.

– Masz na ten temat własne zdanie?

Moim zdaniem to cholernie głupie pytanie. Może jeszcze spytasz, czy dżokej umie jeździć konno?

Zapadła cisza, tylko w piwnicy rozległo się stłumione „łup” zapalającego się pieca i zaraz potem trzaski przewodów centralnego ogrzewania, rozgrzewających się, ocierających o legary podłogi pod ich stopami.

– Byłeś prawdopodobnym podejrzanym, jeśli chodzi o dwie pierwsze ofiary – rzekł Blake.

Reacher nie odpowiedział.

– Stąd obserwacja – wyjaśnił Blake.

– Czy to przeprosiny? – spytał Reacher.

– Chyba tak – przyznał Blake, kiwając głową.

– Dlaczego mnie zgarnęliście? Blake wyglądał na zawstydzonego.

– Chyba chcieliśmy wykazać się jakimiś postępami.

– Chcieliście wykazać się postępami, zgarniając niewłaściwego faceta? Tego nie kupuję.

– Już przeprosiłem – przypomniał mu Blake. Kolejna chwila ciszy.

– Macie kogoś, kto znał wszystkie trzy? – spytał Reacher.

– Jeszcze nie – odparła Lamarr.

– Zastanawiamy się teraz, czy wcześniejszy kontakt osobisty rzeczywiście jest taki ważny – powiedział Blake.

– Parę godzin temu zastanawialiście się nad tym, jaki jest ważny. Opowiadaliście mi nawet, jakim to byłem ich dobrym przyjacielem, jak pukam do drzwi, a one zaraz wpuszczają mnie do domu…

– Nie ty – przerwał mu Blake. – Ktoś taki jak ty, to wszystko. Teraz zastanawiamy się nad tym, czy przypadkiem nie popełniliśmy błędu. Facet szuka ofiar wśród pewnej kategorii osób, prawda? Kobiet składających skargę na napastowanie seksualne, a następnie odchodzących z armii. Niewykluczone, że nie znają go osobiście. Może jest ze znanej im kategorii? Jak na przykład żandarmeria?

Reacher się uśmiechnął.

– I teraz znów myślicie, że to ja, tak? Blake potrząsnął głową.

– Nie. Nie byłeś w Kalifornii.

– Zła odpowiedź, Blake. To nie byłem ja, ponieważ nie jestem mordercą.

– Nigdy nikogo nie zabiłeś? – Lamarr zadała to pytanie tak, jakby z góry znała odpowiedź.

– Tylko tych, których trzeba było zabić. Teraz przyszła jej kolej na uśmiech.

– Jak powiedziałam, trzymamy się naszego profilu. To jakiś zadufany w sobie sukinsyn. Jak ty.

Reacher uchwycił spojrzenie, jakim obrzucił ją Blake: na pół poparcie, na pół dezaprobata. Kuchenne światło padające z korytarza oświetlało ją od tyłu, zmieniało jej włosy w słabą aureolę; przez co głowa agentki przypominała głowę śmierci. Blake pochylił się do przodu, w ten sposób próbował skupić uwagę Reachera na sobie.

– Chcę przez to powiedzieć, że uważamy, że sprawca prawdopodobnie jest lub był żandarmem.

Reacher oderwał spojrzenie od Lamarr, wzruszył ramionami.

– Wszystko możliwe – powiedział. Blake skinął głową.

– I wiesz, w zasadzie to rozumiemy. Lojalność wobec służby sprawia, że trudno ci to zaakceptować.

– Szczerze mówiąc, zdrowy rozsądek sprawia, że trudno to zaakceptować.

– W jakim sensie?

– Chyba uważasz, że sposób działania sprawcy w jakiś sposób opiera się na przyjaźni i zaufaniu. A nikt w wojsku nie ufa żandarmerii. Z mojego doświadczenia wynika też, że nikt za nią nie przepada.

– Powiedziałeś nam, że Rita Scimeca zapamiętałaby cię jako przyjaciela.

– Ja byłem inny. Starałem się. Takich jest niewielu.

I znów zapadła cisza. Mgła tłumiła dźwięki, przykrywała dom jak koc. Woda hałasowała, przeciskając się przez kaloryfery.

– Pracujemy według pewnego planu – ciągnął Blake. – Jak wspomniała Julia, trzymamy się naszych technik, a z tego, co mamy, wynika, że sprawy mają coś wspólnego z armią. Kategoria ofiary jest o wiele za wąska, by można mówić o przypadku.

– I?

– Można powiedzieć, że z samej zasady Biuro i wojsko niezbyt dobrze się ze sobą zgadzają.

– A to mi nowina. Ludzie, z kim wy się w ogóle zgadzacie!? Blake skinął głową. Miał na sobie drogi garnitur, nieczyszczony od nowości. Wyglądał nieco niezręcznie, jak uniwersytecki trener futbolu na spotkaniu absolwentów.

– Nikt się z nikim nie zgadza. Sam dobrze wiesz, że wszyscy rywalizują ze wszystkimi. Zdarzyło ci się współpracować z cywilnymi agencjami, kiedy jeszcze służyłeś?

Reacher nie odpowiedział.

– No więc wiesz, jak to jest. Wojsko nienawidzi Biura, Biuro nienawidzi CIA i w ogóle wszyscy nienawidzą wszystkich.