Выбрать главу

– I to ciągle trwa? Reacher skinął głową.

– Instytucje mają długą pamięć. Dla nich to działo się zaledwie wczoraj. Nie wybaczaj i nie zapomnij.

– Nawet jeśli kobiety są w niebezpieczeństwie? Wzruszył ramionami.

– Nikt nigdy nie twierdził, że instytucjonalne myślenie ma sens.

– Więc oni naprawdę kogoś potrzebują?

– Jeśli chcą coś osiągnąć, tak.

– Ale… dlaczego ty?

– Jest mnóstwo powodów. Brałem udział w kilku sprawach, nie trzeba mnie było daleko szukać, jestem wystarczająco dobrze ustawiony, by wiedzieć, gdzie czego szukać, i mam swoje lata, co oznacza, że niektórzy przedstawiciele dzisiejszego pokolenia są mi winni jedną czy dwie przysługi.

Jodie skinęła głową.

– Jeśli poskładamy to w całość, wychodzi, że prawdopodobnie mówili serio.

Nie odpowiedział.

– Co nam pozostaje?

Reacher milczał jeszcze przez chwilę, po czym przerwał ciszę:

– Możemy podejść do sprawy z innej strony.

– To znaczy?

– Będziesz mi towarzyszyć. Jodie pokręciła głową.

– Nie pozwoliliby, żebym ci towarzyszyła. A nawet gdyby, to i tak nie mogę. To przypuszczalnie przeciągnie się na całe tygodnie, prawda? A ja muszę pracować. Decyzja o tym, kto zostaje wspólnikiem, wkrótce zapadnie.

Reacher skinął głową.

– Można to załatwić w jeszcze inny sposób.

– Na przykład?

– Mogę wyeliminować Petrosjana.

Jodie patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami. Milczała.

– Wyeliminować zagrożenie. To jak przebicie ich asa atutem. Spojrzała w sufit, a potem powoli pokręciła głową.

– W firmie mamy takie powiedzenie. Zasadę „co jeszcze”. Powiedzmy, że mamy na oku bankruta. Czasami zaglądamy tu i tam i wychodzi na to, że facet ma gdzieś ukryte środki, o których nic nam nie mówi. Czai się. Oszukuje. Wtedy przede wszystkim zadajemy sobie pytanie „co jeszcze?”. Co jeszcze robi? Co jeszcze ma?

– I?

– O co im właściwie chodzi? Bo może wcale nie o kobiety? Może właśnie o Petrosjana? Zdaje się, że to cwany facet. Śliski typ. Może nie sposób go o nic oskarżyć? Brak dowodów. Brak świadków. A jeśli Cozo używa Blake’a i Lamarr, żeby napuścić cię na niego? Sporządzili twój portret, tak? Psychologiczny, tak? Czyli wiedzą, jak myślisz, jak reagujesz. Wiedzą, że jeśli zagrożą Petrosjanem mnie, ty przede wszystkim pomyślisz, jak załatwić Petrosjana. Zdejmiesz go z ulicy bez procesu, którego prawdopodobnie nie zdołaliby wygrać. Nie zostawisz żadnych prowadzących do Biura śladów. Użyją cię jako zabójcy. Będziesz ich rakietą sterowaną czy jak to się nazywa. Nakręcą zabawkę i zabawka zatańczy. Reacher milczał.

– Są też i inne możliwości. Facet zabijający te kobiety wydaje się całkiem sprytny, prawda? Nie zostawia śladów? Zapowiada się na to, że trudno będzie coś mu udowodnić. Może pomyśleli, że ty go wyeliminujesz? Pewnie nie uda się zebrać dowodów wystarczających do zadowolenia sędziów, ale wystarczy, żeby te dowody zadowoliły ciebie. Wówczas załatwisz go w imieniu kobiet, które znałeś. Robota zrobiona szybko, tanio i żadne ślady nie prowadzą do Biura. Używają cię jak magicznej kuli. Wystrzelą ją w Nowym Jorku, trafi w cel nie wiadomo gdzie i nie wiadomo kiedy.

Reacher nadal milczał.

– A jeśli nigdy nie byłeś podejrzany? – ciągnęła Jodie. – Jeśli nie szukają zabójcy, tylko chodzi im o kogoś, kto wyeliminuje zabójcę?

W pokoju panowała cisza. Z ulicy dobiegały odgłosy budzącego się dnia. Wstawał szaroczarny świt, ruch stawał się coraz bardziej ożywiony.

– Może chodzić o jedno i drugie – zauważył Reacher. – I o Petrosjana, i o tego drugiego.

– Są cwani – powiedziała Jodie. Reacher skinął głową.

– Z całą pewnością są cholernie cwani – przytaknął.

– Co masz zamiar zrobić?

– Nie mam pojęcia. Wiem tylko, że nie mogę przenieść się do Quantico i zostawić cię samej w jednym mieście z Petrosjanem. Tego po prostu nie mogę zrobić.

– A może wcale nie mówili poważnie? Czy FBI rzeczywiście zrobiłoby coś takiego?

– Kręcisz się w kółko. Tymczasem odpowiedź jest prosta: nie wiemy. I na tym właśnie polega sprawa. Osiągnęli skutek, który chcieli osiągnąć. „Nie wiemy” najzupełniej im wystarczy, prawda?

– A jeśli się im nie podporządkujesz, to co?

– Zostanę tu i będę cię strzegł w każdej minucie każdego dnia, aż obrzydnie nam to do tego stopnia, że zajmę się Petrosjanem tak czy inaczej, niezależnie od tego, czy podczas naszej rozmowy żartowali, czy nie.

– A jeśli się im podporządkujesz?

– Będą mnie trzymali na boisku, stosując groźby dotyczące ciebie. A być „na boisku”… co to według nich znaczy? Czy potrafię się powstrzymać, kiedy znajdę faceta? Czy sprowokują mnie, zmuszą do pójścia na całość, załatwienia go?

– Cwani ludzie – powtórzyła Jodie.

– Dlaczego nie powiedzieli po prostu, czego chcą?

– Nie mogą powiedzieć nic wprost. Byłoby to w stu procentach nielegalne. A w ogóle to nie wolno ci zrobić ani jednego, ani drugiego.

– Czemu?

– Bo wówczas mieliby cię na własność, Reacher. Dwa zabójstwa w samozwańczej obronie prawa za ich wiedzą? Pod ich nosami? Mieliby cię na własność, Reacher. Do końca życia.

Reacher oparł dłonie o parapet okna, zapatrzył na biegnącą niżej ulicę.

– Znalazłeś się w cholernej sytuacji – powiedziała Jodie. – Oboje znaleźliśmy się w cholernej sytuacji. Reacher milczał.

– Co zamierzasz zrobić? – spytała Jodie.

– Przemyśleć to – odparł. – Mam czas do ósmej. Skinęła głową.

– Przemyśl to dokładnie. Nie zrób nic, czego byśmy oboje żałowali.

Jodie wróciła do pracy, pozycja wspólnika kusi. Reacher siedział samotny w jej mieszkaniu. Przez trzydzieści minut myślał, rozważając wszystko, co mógł rozważyć, przez dwadzieścia rozmawiał przez telefon; to Blake wspomniał o ludziach, którzy „coś ci zawdzięczają”. W końcu, zapięć ósma, zadzwonił pod numer, który podała mu Lamarr. Podniosła słuchawkę po pierwszym sygnale.

– Wchodzę w to – oznajmił. – Nie bardzo mi się podoba, ale zrobię, co chcecie.

Na krótką chwilę zapanowało milczenie. Reacher wyobraził sobie, że widzi krzywy ząb. I uśmiech.

– Jedź do domu i spakuj się – powiedziała Lamarr. – Podjadę po ciebie dokładnie za dwie godziny.

– Nie. Chcę się zobaczyć z Jodie. Spotkamy się na lotnisku.

– Nie lecimy.

– Co?

– Nie lecimy. Nigdy nie latam. Pojedziemy samochodem.

– Do Wirginii? Stracimy mnóstwo czasu!

– Pięć, sześć godzin.

– Sześć godzin? W jednym samochodzie z tobą? O, do diabła, nie wchodzę w to.

– Wchodzisz, gdzie ci każą wejść, Reacher. Garrison, za dwie godziny.

Biuro Jodie mieściło się na czterdziestym piętrze sześćdziesięciopiętrowego wieżowca na Wall Street. Ochrona w holu czuwała dwadzieścia cztery godziny na dobę. Reacher dostał od dziewczyny identyfikator umożliwiający wejście do budynku w dzień i w nocy. Jodie siedziała przy biurku, sama w pokoju. Przeglądała poranne informacje z rynków londyńskich.

– Wszystko w porządku? – spytał.

– Jestem tylko zmęczona.

– Powinnaś wrócić do domu.

– Jasne. Jakbym mogła teraz zasnąć.

Reacher podszedł do okna, spojrzał na wąski pasek jaśniejącego nieba.