Выбрать главу

– Dziwne – powiedział Reacher. – Bo to zdecydowanie wskazuje na żołnierza. Tylko sposób zabójstwa jest bardzo nieżołnierski. Żołnierze strzelają, dźgają, uderzają albo duszą. Nie bawią się w subtelności.

– Nie wiemy dokładnie, co ten facet zrobił.

– Ale w tym, co zrobił nie ma gniewu, racja? Jeśli chodzi mu o zemstę, o odwet, to gdzie się podział gniew? To wszystko brzmi strasznie klinicznie.

Lamarr ziewnęła i jednocześnie skinęła głową.

– Mnie też to niepokoi. Ale przyjrzyj się kategorii ofiar. Wyobrażasz sobie inny motyw? A jeśli zgodzimy się co do motywu, kim innym mógłby być sprawca, jeśli nie gniewnym żołnierzem?

Zapadła cisza. Pokonywali kolejne kilometry. Lamarr ściskała kierownicę, cienkie ścięgna na jej nadgarstku napięły się jak struny. Reacher patrzył na znikającą pod kołami samochodu drogę i próbował nie czuć się szczęśliwy dlatego, że znikały. Nagle Lamarr znów ziewnęła i dostrzegła, że spojrzał na nią ostro.

– Wszystko w porządku – powiedziała. Przyglądał się jej długo i niezbyt przyjacielsko.

– Wszystko w porządku – powtórzyła.

– Prześpię się godzinkę – powiedział Reacher. – A ty spróbuj mnie przez ten czas nie zabić.

*

Obudził się nadal w New Jersey. W samochodzie było cicho, komfortowo. Silnik mruczał spokojnie, opony szumiały po asfalcie, cieli powietrze z cichym świstem. Na dworze było beznadziejnie szaro. Lamarr siedziała sztywna ze zmęczenia, kurczowo trzymając kierownicę. Wpatrywała się w drogę zaczerwienionymi, nieruchomymi oczami. Nie mrugała.

– Powinniśmy zatrzymać się na lunch – powiedział.

– Jeszcze za wcześnie.

Spojrzał na zegarek. Była pierwsza.

– Nie bądź taką cholerną bohaterką. Powinnaś wlać w siebie kilka litrów kawy.

Lamarr zawahała się, gotowa do kłótni. I nagle poddała się, rozluźniła, ziewnęła szeroko po raz kolejny.

– Już dobrze – powiedziała. – Zaraz się zatrzymamy.

Przejechała jeszcze kawałek, po czym zjechała na parking: polanę wśród drzew, przy drodze. Zaparkowała na jednym z wyznaczonych miejsc, wyłączyła silnik. Oboje siedzieli nieruchomo w całkowitej ciszy, która nagle zapadła.

Miejsce nie różniło się niczym od setek innych, które Reacher zdążył już obejrzeć: nierzucająca się w oczy architektura rządowa z lat pięćdziesiątych, skolonizowana przez fast foody, ukryte za dyskretnymi ladami, za to reklamujące się nachalnie, w jaskrawych kolorach.

Wysiadł. Przeciągnął zesztywniałe ciało w chłodnym, wilgotnym powietrzu. Zza pleców dobiegał go ryk mknących drogą samochodów. Lamarr nadal siedziała za kierownicą, więc najpierw poszedł do toalety. Wyszedł, rozejrzał się, nigdzie jej nie zobaczył. Wszedł do budynku, stanął w kolejce po kanapki. Dołączyła do niego po minucie.

– Nie wolno ci tego robić – powiedziała.

– Robić czego?

– Znikać mi z oczu.

– Dlaczego?

– Ponieważ wobec ludzi takich jak ty obowiązują nas pewne zasady.

Powiedziała to twardo, bez śladu humoru. Wzruszył ramionami.

– W porządku. Następnym razem, kiedy pójdę do toalety, nie zapomnę zaprosić cię do środka.

Nie uśmiechnęła się.

– Po prostu powiedz mi, dokąd idziesz. Poczekam przed drzwiami.

Kolejka przesuwała się powoli. Reacher zdążył zmienić zdanie: nie ser, tylko kraby. Pomyślał, że kraby są droższe, a skoro ona płaci… Do zamówienia dodał półlitrową kawę i pączka. Znalazł stolik, podczas gdy Lamarr grzebała w portmonetce. Wreszcie do niego dołączyła. Podniósł kubek w ironicznym toaście.

– Za kilka najbliższych rozrywkowych dni – powiedział.

– Trochę więcej niż kilka dni. Zostaniesz z nami tak długo, jak długo będziemy cię potrzebowali.

Reacher wypił łyk kawy. Myślał o czasie.

– Jakie znaczenie ma trzytygodniowy cykl? – spytał.

– Nie jesteśmy pewni. Trzy tygodnie to rzeczywiście dziwny przedział czasowy. Nielunarny. Trzy tygodnie nie mają znaczenia kalendarzowego.

Reacher szybko policzył coś w myślach.

– Dziewięćdziesiąt jeden potencjalnych ofiar, jedna na trzy tygodnie. Ma robotę na pięć lat i trzy tygodnie. Cholernie ambitny projekt.

Lamarr skinęła głową.

– Naszym zdaniem dowodzi to, że cykl narzucony jest przez czynniki zewnętrzne. Prawdopodobnie działałby szybciej, gdyby mógł. Przyjmujemy trzytygodniowy wzór pracy. Może pracuje dwa tygodnie, a potem ma tydzień wolnego? I spędza go, zastawiając pułapkę, organizując zbrodnię i wreszcie dokonując dzieła?

Reacher dostrzegł w tym swoją szansę. Skinął głową.

– To możliwe – przyznał.

– Jacy żołnierze pracują według takiego wzoru?

– Tak regularnie? Być może siły szybkiego reagowania. Dwa tygodnie w stanie gotowości, tydzień odpoczynku.

– Jakie oddziały wchodzą w skład sił szybkiego reagowania?

– Piechota morska, trochę zwykłej piechoty – powiedział Reacher. Umilkł, przełknął. – I siły specjalne.

Czekał, nie wiedząc, czy połknie przynętę.

Lamarr skinęła głową.

Siły specjalne wiedzą, jak zabijać subtelnie, prawda? Reacher wpatrywał się w swą kanapkę. W tej chwili jego kraby spokojnie mogły być tuńczykami.

– Jak zabijać cicho, jak zabijać gołymi rękami, jak improwizować, to chyba rzeczywiście wiedzą. O subtelności się nie wypowiadam. Bo chodzi o ukrywanie śladów, rozumiesz? Siły specjalne istnieją, żeby zabijać, jasne, ale nie zależy im na tym, żeby po wszystkim ludzie drapali się po głowach i zastanawiali, jak do tego doszło.

– Co ty właściwie chcesz powiedzieć?

Reacher odłożył kanapkę.

– Chcę powiedzieć, że nie mam pojęcia, kto to robi, dlaczego i jak. I nie rozumiem, dlaczego miałbym je mieć. To ty tu jesteś ekspertem. To ty studiowałaś architekturę krajobrazu.

Lamarr zamarła ze swoją kanapką wpół drogi do ust.

– Oczekujemy po tobie więcej, Reacher. Wiesz, co zrobimy, jeśli nie spełnisz naszych oczekiwań.

– Wiem, co mówicie, że zrobicie.

– Masz zamiar zaryzykować i sprawdzić?

– Jeśli coś się jej stanie, wiesz, co z tobą zrobię, prawda? Na te słowa Lamarr zareagowała uśmiechem.

– Grozisz mi, Reacher? Grozisz agentowi federalnemu? Znów złamałeś prawo. Artykuł osiemnasty, paragraf A-trzy, ustęp cztery tysiące siedemset czterdziesty drugi. Kolekcjonujesz oskarżenia przeciw sobie i muszę przyznać, że nieźle ci to idzie.

Reacher spojrzał w bok. Nie odpowiedział.

– Graj w naszej drużynie, a wszystko będzie w porządku. Dopił kawę, spojrzał na nią znad krawędzi kubka. Spokojnym, obojętnym wzrokiem.

– Masz problemy etyczne? – spytała Lamarr.

– A ta sprawa ma coś wspólnego z etyką?

Nagle zmienił się wyraz jej twarzy, pojawił się na niej cień zawstydzenia. Zmiękła. Skinęła głową.

– Wiem. Mnie też to niepokoiło. Skończyłam akademię i nie potrafiłam w to uwierzyć. Ale szybko się nauczyłam, że Biuro wie, co robi. W gruncie rzeczy to kwestia praktyczna. Chodzi o największe dobro dla największej liczby ludzi. Jeśli potrzebujemy współpracy, to najpierw o nią prosimy, ale możesz być pewny, że w końcu ją dostaniemy. Reacher milczał.

– Teraz wierzę już w tę politykę – ciągnęła Lamarr. – Ale chcę, żebyś wiedział, że wywarcie na ciebie presji przez grożenie twojej dziewczynie to nie był mój pomysł.

Reacher nadal milczał.

– Nie mój, tylko Blake’a. Nie mam zamiaru go za to krytykować, ale sama nigdy nie poszłabym tą drogą.

– Dlaczego nie?

– Bo nie potrzeba nam więcej zagrożonych kobiet.

– To dlaczego mu na to pozwoliłaś?